Zapasy. Krajowa Liga Zapaśnicza lekiem na chorobę dyscypliny?

- Firma przynosiła niezłe dochody, ale zaryzykowałem, sprzedałem udziały i zainwestowałem w to, co kocham - mówi Damian Fedorowicz, biznesmen, który w przeszłości był zapaśnikiem, a teraz rządzi Krajową Ligą Zapaśniczą, jedynymi zawodowymi rozgrywkami w tym sporcie na świecie. Czy liga pomoże przywrócić świetność czwartej najbardziej medalodajnej dyscyplinie w historii startów Polski na igrzyskach olimpijskich?

Obserwuj @LukaszJachimiak

Łukasz Jachimiak: sprzedał pan podobno dobrze prosperującą firmę, by mieć pieniądze na stworzenie ligi zapaśniczej. To wbrew pozorom aż tak dobry biznes, czy aż tak bardzo kocha pan zapasy?

Damian Fedorowicz: w zapasach jestem zakochany. Zacząłem je trenować w 1992 roku, byłem medalistą mistrzostw Europy juniorów, a w 2012 roku byłem piątym zawodnikiem mistrzostw Europy seniorów i uczestnikiem olimpijskich kwalifikacji. Otarłem się o spore sukcesy mimo ośmioletniego rozbratu z zapasami. Teraz nadal chcę się nimi zajmować.

Dlaczego akurat zapasy? To kwestia pochodzenia z miejsca, w którym one są mocne?

- Po części tak. Żary to miejscowość 40-tysięczna, z mocnym klubem, który specjalizuje się w szkoleniu juniorów. Jednych z najlepszych w Europie, nie tylko w Polsce. Duża sala, dużo przewrotów, efektownych akcji - miejsce, które szczególnie w zimowe wieczory zachęcało młodego człowieka, żeby przyjść. Mnie zachęciło, trener dostrzegł mój talent i zostałem. Od nas wyszli m.in. Józef Tracz i Iwona Matkowska.

Tracz to trzykrotny medalista igrzysk olimpijskich, przedstawiciel świetnych czasów polskich zapasów. Ale teraz nie mamy sukcesów, więc chyba sporo pan ryzykuje?

- W pewnym sensie tak. Działałem w firmie, która jest potentatem na rynku województwa lubuskiego jeśli chodzi o recykling różnego rodzaju tworzyw - makulatury, folii, buletek plastikowych. Utylizuje też samochody. Firma zatrudnia 20 pracowników, budowaliśmy ją przez cztery lata, już przynosiła niezłe dochody. Ale kiedy postanowiłem założyć Krajową Ligę Zapaśniczą i policzyłem budżet, to musiałem wybierać. Postawiłem na bliższe mi zapasy, sprzedałem swoje udziały. Zaryzykowałem i zainwestowałem w to, co po prostu kocham. Chociaż liga cały czas poszukuje sponsorów, to po miesiącu od startu uważam, że jest bardzo dobrze. Docelowo chcemy, żeby stała się samowystarczalna finansowo.

Jakich pieniędzy do tego trzeba?

- Wszystko zależy od liczby drużyn. Według mnie optymalna liczba ekip to od 12 do 14. Trzeba też pomyśleć o stworzeniu drugiej ligi, bo mamy w Polsce 150 klubów zapaśniczych, więc jest dla kogo tworzyć rozgrywki. Może nawet i trzecią ligę w przyszłości uda się powołać. Na pewno chcemy też jak najszybciej ruszyć z ligą dla juniorów. Przy pełnym rozmachu na sezon KLZ potrzeba około 10 milionów złotych. Nie mówię, że już na następny sezon. Plan jest taki, by w nim wzięło udział maksymalnie 10 drużyn. Żeby wszystko wyglądało sensownie, to musimy mieć 3-3,5 mln złotych. Żeby mieć na wypłaty dla klubów, na transmisje telewizyjne, na oprawę meczów w halach, marketing i promocję. I - co ważne - na ściągnięcie najlepszych zawodników na świecie.

Od listopada w pierwszym sezonie ligi bierze udział sześć drużyn. Jaki macie budżet?

- Milion złotych. Płacimy wynagrodzenia klubom, opłacamy transmisje, nagłośnienie, oświetlenie. Jedna kolejka kosztuje w przybliżeniu 80 tys. złotych.

Ile płacicie klubom?

- Każdy dostaje siedem tysięcy złotych za mecz, czyli 70 tys. złotych za sezon, bo jest 10 kolejek. W sumie kluby otrzymują 420 tysięcy złotych z miliona, jakim dysponuje KLZ.

Płacicie wszystkim po równo, niezależnie od wyniku?

- Ustaliliśmy, że w pierwszym sezonie wszystkich potraktujemy równo, bo wszyscy się uczymy. Właściciele klubów chcieli takiego rozwiązania. W kolejnych sezonach będzie już inaczej. Lepsi będą zarabiali więcej.

Drugi największy wydatek to ściągnięcie telewizji? Ile płacicie TVP Sport za mecz?

- Profesjonalna oprawa zawsze kosztuje, ale to opłacalna inwestycja. Konkretna kwota niech pozostanie tajemnicą kontraktu. Ciekawskim powiem, że korzystamy z najtańszej opcji. Transmisja jest realizowana z pięciu kamer, z małego wozu, nie w jakości HD. Gdybyśmy chcieli to zrobić na dziewięć kamer, w jakości HD, ze studiem pomeczowym i statystykami, to kwota byłaby nawet dwa razy wyższa.

Uda się robić takie transmisje już w drugim sezonie ligi?

- Wszystko zależy od tego, czy znajdziemy sponsora dla ligi. Szukamy tytularnego, który zainwestowałby około 50 proc. budżetu ligi. A może znajdzie się telewizja, która w przyszłym sezonie będzie chciała nas pokazywać za darmo? A może za dwa lata będą już nam płacić za prawa do transmisji?

Przepraszam, ale trudno w to uwierzyć.

- Dlaczego? Widzę bardzo duży potencjał zarówno w sporcie zapaśniczym, jak i w naszej lidze. Średnia oglądalność w tzw. piku wynosi ok. 55 tys. widzów. Jak na początek to bardzo dobry wynik, a z sezonu na sezon będzie jeszcze lepszy. KLZ to jedyna liga w Polsce reprezentująca sporty walki, a ich popularność rośnie. To też pierwsze zawodowe rozgrywki zapaśnicze na świecie. Mamy ogromne pole do popisu. Stworzyliśmy fajny system rozgrywek, nasze "trzy, trzy, trzy", to trzech klasyków, trzech wolniaków i trzy dziewczyny, czyli cały przekrój dyscypliny. Pyza tym w żadnej innej lidze w Polsce nie walczy tylu medalistów igrzysk olimpijskich, mistrzostw świata i mistrzostw Europy.

Monika Michalik to brązowa medalistka igrzysk w Rio, Agnieszka Wieszczek zdobyła brąz na igrzyskach w Pekinie w 2008 roku, kibice pewnie kojarzą też Iwonę Matkowską i tyle. Z lig siatkarzy czy piłkarzy ręcznych na pewno wymienią więcej medalistów wielkich imprez, a w lidze żużlowej od lat jeżdżą wszystkie największe światowe gwiazdy.

- Ale jak policzymy polskich medalistów olimpijskich, to nie ma takich ani w siatkówce, ani w piłce ręcznej, a u nas są dwie medalistki. Jest kogo pokazywać dzieciakom, jest kogo promować. Zapasy to fajny, ogólnorozwojowy sport. Dają świetną bazę pod inne dyscypliny, uczą myślenia, kształtują charakter. Bardzo podoba mi się podejście ministra sportu Witolda Bańki, który wyraźnie zaznacza, że finansowanie związków to nie jest obowiązek resortu, ale przywilej. Najważniejsze jest zrozumienie, że sami jako środowisko zapaśnicze musimy pracować na swoją markę, stwarzać przestrzeń do rozwoju. Ministerstwo może nam pomóc, ale nie może nas wyręczać.

Polski Związek Zapaśniczy bez wsparcia z ministerstwa chyba by sobie nie poradził?

- Nie miałby szans. Trudno o sponsora, bo jaką korzyść taki sponsor by miał, gdyby wszedł we współpracę z federacją? A inwestując w ligę już ma korzyść, już ma gdzie się pokazać. Liga zawodowa to klucz do rozwoju. Celem KLZ jest wprowadzenie polskich zapasów na wyższy poziom sportowy.

Co pan planuje zrobić, żeby tak było?

- Chcemy zainwestować w zagranicznych zawodników największej światowej klasy. Jak w UFC, najlepszej federacji MMA. Tam walczą zawodnicy z różnych stron świata, dzięki czemu przyciągają kibiców z różnych kontynentów. Nawet jak biorą ludzi z Europy, to stawiają i na Irlandczyka Conora McGregora, żeby zainteresować północ kontynentu, i na dwie nasze mocne dziewczyny, czyli Joannę Jędrzejczyk i Karolinę Kowalkiewicz, żeby UFC było popularne w Europie Środkowo-Wschodniej. To słuszne działania, zarówno z marketingowego, jak i sportowego punktu widzenia.

Mówi pan o ściąganiu gwiazd, ale największą właśnie straciliście, bo Damian Janikowski postanowił odejść do MMA.

- Szkoda, uważam, że za szybko zmienił dyscyplinę sportu. Ma 27 lat, mógł jeszcze zdobyć dla naszego kraju kilka medali. Mógł przejść do MMA po igrzyskach w Tokio. Pieniądze to nie wszystko, doskonale o tym wiemy.

Tylko czy w zapasach da się zarobić tyle, żeby godnie żyć?

- Jak ktoś jest dobry, a Damian jest dobry, to na pewno stać go na godne życie. W zapasach pieniądze zarabia się na każdej walce, zawodnicy otrzymują też premie za miejsca, mają stypendia, a ci najlepsi dodatkowo potrafią zdobyć sponsora. Jak już KLZ znajdzie sponsorów, to będziemy więcej płacić klubom. Chciałbym już w następnym sezonie dawać im nie siedem, tylko 20 tysięcy złotych za mecz, co przełoży się na wynagrodzenia dla zawodników. Siedem tysięcy wystarcza na podstawowe wydatki: transport, wyżywienie, sprzęt. Przy większym wsparciu dla klubów będziemy oczekiwać, że każdy sprowadzi zagranicznego medalistę olimpijskiego. Taki zawodnik miałby przez trzy miesiące trenować w klubie, co dobrze wpłynęłoby na poziom naszych zawodników. Jeżeli do Moniki Michalik ściągniemy mistrzynię olimpijską, to poza tym, że poziom ligi wzrośnie, ona też skorzysta, stanie się mocniejsza. I co najważniejsze, jej szanse medalowe na igrzyskach będą większe.

Mówił pan, że wasza liga jest jedyną zawodową w światowych zapasach, ale czy tylko taki magnes wystarczy, by ściągnąć najlepszych? Wielkich pieniędzy na razie ciągle nie macie.

- Cały czas pracujemy nad pozyskaniem sponsora. A ściągnięcie najlepszych zawodników świata to nie jest ogromny koszt. Myślę, że już za 10 tys. złotych za mecz można sprowadzić absolutną światową czołówkę - zawodników z Rosji, czy z USA, skąd mamy wielu widzów.

Dlatego, że w Stanach zapasy są aż tak popularne?

- Ogromnie popularne. Mają tam 250 tysięcy zarejestrowanych zapaśników i aż dwa miliony osób w jakiś sposób związanych z tym sportem.

Ilu zawodników jest w Polsce?

- Tylko pięć tysięcy. Mamy 150 klubów, przeciętnie każdy klub mógłby mieć 100 zawodników, a wtedy potroiłaby się liczba wszystkich uprawiających zapasy. Mamy styl wolny, klasyczny i zapasy kobiet, mamy cztery grupy wiekowe - kadet, junior, młodzieżowiec i senior. W każdej grupie 25 zawodników to wcale nie jest wielkie osiągnięcie. Tylko trzeba ludzi do zapasów zachęcić. Liga ma pokazać, że warto walczyć. Młodzi zawodnicy muszą widzieć w zapasach przyszłość. Trzeba im pokazać, że ciężka praca przyniesie korzyści nie tylko sportowe, ale też finansowe.

Polskie gwiazdy sportu jako "Popek"! [ZOBACZ]

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.