Dlaczego jestem zły na PKOl

Przy okazji artykułów "Wyborczej" o igrzyskach u dyktatorów różnej maści, zawsze słychać głos działaczy: "Nie mieszajcie sportu z polityką!". Tak też jest w przypadku europejskich igrzysk w Azerbejdżanie, gdzie reprezentacja Polski wystartuje 12 czerwca za pieniądze Ilhama Alijewa.

Wyjaśniam więc działaczom: to nie dziennikarze wplątują sport w politykę, ale wy.

Nikt inny tylko wy - w pogoni za kasą brutalnego, płynącego ropą i gazem reżimu - wybraliście Azerbejdżan Alijewa jako miejsce rozegrania Europejskich Igrzysk Olimpijskich. I nawet czujecie, że wybór kraju dyktatora, który więzi 80 osób za przekonania i skazuje nieszczęśników na wieloletnie więzienie, nie jest etyczny. Inaczej nie byłoby wygodnego głosowania tajnego nad wyborem Baku, inaczej nie zasłanialibyście się nim w rozmowach z "Wyborczą".

Do pasji przywodzi mnie argument, że pół Europy robi interesy z klanem Alijewów, że igrzyska nie będą jedynymi zawodami w Azerbejdżanie, więc dlaczego PKOl ma być świętszym od de Coubertina.

Gdyby PKOl zajmował się zarządzaniem rurociągami - trudno.

Ale upiera się, że jest strażnikiem równości, przyznaje nagrody Fair Play i jest odpowiedzialny za reprezentację olimpijską. Skoro nie stać go na odrobinę odwagi, aby zagłosować na "Nie", kiedy zapadały decyzje, powinien mieć w sobie przynajmniej tyle sumienia, aby choć wyjaśnić sportowcom, gdzie ich wysyła.

Szansy uratowania godności PKOl nie wykorzystał. Żadna organizacja wspierająca Azerów walczących o prawa człowieka w kraju wpuszczona na teren sobotniego Pikniku Olimpijskiego nie będzie. Alijew płaci za bilety (blisko 70 proc. ceny) - naprawdę musimy brać od niego pieniądze? - i pobyt 333-osobowej polskiej reprezentacji w Baku.

To już lepiej niech PKOl zarządza rurą.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.