Oszczędzanie igrzysk. Szczecin dołączy do Berlina?

MKOl chce tańszych olimpiad, właśnie przegłosował zmiany - megashow będą mogły wspólnie zorganizować dwa kraje. Szczecin już jest chętny, by dołączyć do Berlina w 2024 r.

Nad igrzyskami w wersji oszczędnościowej MKOl głosował nie we własnej siedzibie w Lozannie, ale w Grimaldi Forum w Monako, gdzie kieliszek białego wina w plastiku kosztuje siedem euro, a z pewnością nie takim sikaczem raczą się dystyngowani działacze sportowi.

W poniedziałek przegłosowano 40 punktów programu zmian "Agenda 2020". Dzięki nim chętnych do zrobienia igrzysk - zwłaszcza zimowych - może będzie więcej, choć nie jest to wcale takie pewne.

Najważniejsza wśród nowych zasad jest ta, że miasto kandydat do igrzysk olimpijskich powinno dopasować zgłoszenie do siebie, by ograniczyć budowę obiektów, które nie są mu do niczego potrzebne. A jeśli miasto kandydat uzna, że w akceptowalnej odległości - nawet w innym państwie - już istnieje obiekt, który mu się przyda, może go włączyć do programu, nie tracąc szans na organizację igrzysk.

Pyeongchang też się załapie na oszczędnościowy przepis, choć został wybrany przed rewolucją. W 2018 roku mogą stamtąd do Japonii wywędrować bobsleje, saneczki i skeleton, bo tor kosztuje 100 mln dol., a Koreańczycy nie tylko mają problemy finansowe i opóźnienia, lecz także za diabła nie chcą się emocjonalnie zaangażować w zjeżdżanie w lodowej rynnie na czas.

Za późno jest za to dla Rio de Janeiro, gdzie igrzyska będą za dwa lata. Wybudowano już tam halę welodromu za dziesiątki milionów dolarów. Zresztą, dokąd można by go przenieść, skoro wszędzie stamtąd daleko? - Nie jestem całkowicie przeciwny igrzyskom w moim mieście. Jeśli jednak zostały wydane bajońskie sumy, żeby zbudować tor kolarski, czyli obiekt dla sportu, który w Brazylii nie istnieje, to jestem przeciw. 18 mln reali wyrzucono w błoto - mówił "Wyborczej" w kwietniu Nanko van Buuren, prowadzący w fawelach Rio programy społeczne.

MKOl będzie musiał zważyć zalety i wady międzypaństwowego zgłoszenia. Ideą dotąd było, by igrzyska toczyły się w jednym mieście i były wygodne dla kibica z biletami. Kiedy Kraków chciał część zawodów przenieść na Słowację, dostał zgodę tylko na zasadzie wyjątku podyktowanego warunkami geograficznymi. Była to zgoda jedynie na rozegranie za granicą konkurencji alpejskich.

Czy teraz będą to takie same igrzyska, skoro kibic olimpijski, aby obejrzeć saneczki i np. hokej, będzie musiał kupić też bilet lotniczy oraz przelecieć z Pyeongchang nad Morzem Japońskim do Nagano i z powrotem? Zapewne nie, ale i tak przecież chodzi o oglądalność zawodów w telewizji i internecie, bo na tym MKOl zarabia najwięcej.

I w głównej mierze MKOl-owi chodzi o ratowanie zimowych igrzysk. Tu jest największy kryzys. Blisko połowę dotąd rozegranych zorganizowano w europejskim prostokącie 500 km na 2000 km, wszystkie na półkuli północnej, wszystkie w najbogatszych krajach Europy, plus w USA, Kanadzie i Japonii.

Nie bez powodu - tylko te kraje są zainteresowane sportami zimowymi, bo stanowią one część ich kultury, i tylko te państwa stać było dotąd na zorganizowanie show. Ale wieść o 51 mld dol. wydanych przez Władimira Putina na igrzyska w Soczi przetoczyła się po Europie jak tsunami i zmiotła europejskich kandydatów. Na placu zostają miasta i kraje, które nie zważają na koszty, nowobogackie, traktujące igrzyska jako swoisty PR, a ich władze podejmują decyzje, nie biorąc pod uwagę opinii obywateli.

- Zawsze mówiłem, że Kraków może przeprowadzić igrzyska za połowę budżetu deklarowanego w prezentacji - mówi "Wyborczej" Andrzej Person, były dziennikarz sportowy, były rzecznik PKOl, obecnie poseł PO. O igrzyska w 2022 roku rywalizować będą Pekin i Ałmaty, bo Kraków, Oslo, Monachium i Sztokholm się wycofały po referendach mieszkańców. - Teraz można by to zrobić, wykorzystując słowackie Tatry i lodowe tory, np. w Niemczech - kończy Person.

Dzięki nowym zasadom olimpijczycy mogą się pojawić w Polsce, nawet jeśli żadne nasze miasto nie będzie gospodarzem. - Rozmawiałem sondażowo z Niemcami, którzy prowadzą kandydaturę Berlina do igrzysk 2024 roku - mówi "Wyborczej" wiceprezydent Szczecina Krzysztof Soska. - Nie były moją inicjatywą i proszę nie pisać, że w Szczecinie będą igrzyska. Ale jeśli dzięki rachunkowi ekonomicznemu Berlin będzie chciał oddać nam rozegranie regat żeglarskich na Zalewie Szczecińskim albo wioślarskich i kajakarskich np. na torze na Dziewokliczu, to jestem za. To tylko 1,5 godziny jazdy ze stolicy Niemiec. Wyobrażam sobie też, że nasza nowa hala sportowa może się przydać, np. w rozgrywkach grupowych jakiejś gry zespołowej, a nowy basen olimpijski do meczów eliminacji grupowych piłki wodnej. Drzwi są otwarte. Symbolika jasna: integracja, dobre sąsiedztwo, historia.

Droga do tego daleka. Berlin, owszem, jest wśród kilkunastu miast, które wstępnie się zgłosiły do organizacji igrzysk w 2024 roku, ale na marzec planuje referendum mieszkańców. Z sondaży wynika, że igrzysk nie poprą.

Zobacz najlepsze sportowe zdjęcia roku! [2014]

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.