Paweł Nastula ciągle wierzy w wielki sukces w MMA

Legendarny polski judoka Paweł Nastula ujawnia swoje tajemnice. Były mistrz olimpijski, dwukrotny mistrz świata i trzykrotny mistrz Europy opowiada w wywiadzie dla serwisu sporty-walki.org o karierze w judo, MMA, a także planach na przyszłość. Warto przypomnieć, że popularny "Nastek" przez cztery lata był niepokonany i wygrał ponad 200 walk z rzędu!

- Zacznijmy od judo. Podobno zaczęło się nietypowo i na pierwszy trening w wieku dziesięciu lat zaprowadziła Pana mama - to prawda?

Zgadza się. W wieku dziesięciu lat nie mogłem sam podjąć takiej decyzji. Akurat przechodziliśmy obok sali, gdzie prowadzone były zajęcia no i od razu mi się to spodobało. Zaczęło się po małych perypetiach, ponieważ w tamtym okresie przyjmowano na zajęcia od 12 lat, ale po wielkim moim płaczu i błaganiu mamy, która uprosiła trenera, udało się.

- Pierwsze sukcesy przyszły już podczas mistrzostw Europy juniorów w 1989 roku. Dwa lata później był Pan już srebrnym medalistą mistrzostw świata seniorów, a od 1994 roku Paweł Nastula pozostawał już niepokonany przez cztery kolejne sezony. W czym tkwiła największa pańska siła w tamtym okresie?

Zawsze chciałem walczyć i zawsze mi się to podobało. Za wszelką cenę chciałem toczyć jak najwięcej pojedynków i nikogo nigdy nie unikałem. Dla mnie to było wyzwanie i dodatkowo jeszcze bardziej mnie to mobilizowało. Ja nigdy nie kalkulowałem i dlatego ten okres czterech lat był dla mnie taki szczęśliwy.

Nie zastanawiałem się nad tym, że już rok jestem niepokonany, tylko jechałem na zawody i tyle. Miałem jakiś roczny plan do wykonania - obozy, starty - i po prostu go wykonywałem, a że akurat z każdej imprezy przyjeżdżałem ze złotym medalem, to było bardzo fajne.

- Co tak naprawdę było przyczyną przerwania tej serii? Spadek formy, coś się wypaliło, czy tak naprawdę zdecydowała o tym wszystkim ta zmiana kategorii z 95 na 100 kilogramów?

Do końca się nigdy tego pewnie nie dowiemy. Ta zmiana kategorii też na pewno się trochę przyczyniła do tego, bo jednak pięć kilogramów do góry to duży skok. Po drugie, to może już trochę byłem wypalony. Wiadomo przecież, iż coś się musi kiedyś skończyć prawda?

Całe szczęście, że to wszystko nie skończyło się na Igrzyskach Olimpijskich w Atlancie. Właśnie tam osiągnąłem szczyt swoich możliwości. No widocznie tak to już musiało być. Może popełniłem wówczas błąd, że nie przerwałem na jakiś czas treningu i nie odpocząłem sobie z rok czasu, by "naładować baterię". Nie wiem, tak naprawdę dużo rzeczy mogło wpłynąć na to wszystko.

- Po zdobyciu wszystkiego w judo, w wieku 35 lat rozpoczął Pan karierę MMA. Krytykowało Pana wtedy sporo osób ze środowiska, a szczególnie mocno Rafał Kubacki. Skąd te wszystkie głosy?

Skąd to wszystko się wzięło? Nie wiem, może z zazdrości. Trzeba byłoby ich zapytać. Ja myślę, że każdy człowiek powinien robić to co chce i to co uważa za stosowne. To co ja robiłem po zakończeniu kariery w judo, to była tylko i wyłącznie moja sprawa.

Ja nie wnikam w to co robi teraz Rafał Kubacki i każdy inny sportowiec, bo po prostu mnie to nie interesuje. Podjąłem dalszą walkę, podjąłem wyzwanie w nowej dyscyplinie - zresztą bardzo trudnej dyscyplinie - no i już. Taką miałem ochotę, taką wolę, przed nikim nie muszę się tłumaczyć i mówić dlaczego tak a nie inaczej zrobiłem.

- Już w debiucie w MMA dostał Pan za przeciwnika wybitnego Antonio Nogueirę. Miał Pan cokolwiek do powiedzenia przy tym wyborze? Przecież to był wówczas obok Fedora Emelianenki najlepszy zawodnik na świecie w wadze ciężkiej.

No nie za bardzo miałem. Tak to bywa w tych układankach, że nie miałem za dużo do powiedzenia, ale z drugiej strony ja wychodziłem z założenia, iż jak mam spaść, to z wysokiego konia. Oczywiście gdybym bił się z jakimś nowicjuszem, to naturalnie miałbym większe szanse, ale gdybym walczył z kimś troszeczkę słabszym od Nogueiry to też nie jest powiedziane, że bym wygrał, ponieważ ja nie miałem żadnego doświadczenia.

- No ale do "balachy" (dźwignia na staw łokciowy - przyp. red.) było blisko...

No było. Ja wychodząc na ring liczyłem na swoją wolę walki i to, że łatwo skóry nie sprzedam. No i chyba wypadłem przyzwoicie.

- Już oficjalnie można chyba powiedzieć, iż porozumiał się Pan z włodarzami organizacji KSW i wystąpi 7 maja trzynastej Konfrontacji Sztuk Walki...

Nie, jeszcze nie. Nic nie jest jeszcze potwierdzone i nic nie jest oficjalne. To są jeszcze spekulacje.

- Nie wypominając niczego, czy w wieku 40. lat wierzy Pan jeszcze w jakieś wielkie sukcesy?

Oczywiście. Czuję się naprawdę bardzo dobrze.

- A jak się Pan zapatruje na sytuację, gdy w walce wieczoru występuje ktoś taki jak Marcin Najman, podczas gdy nazwiska Nastuli, Wrońskiego czy Garmulewicza pozostają trochę zapomniane?

To już jest kwestia dobrego "pijaru". Widocznie Najman dobrze się sprzedaje. To jest tak, że niektórzy lubią być w pierwszy szeregu i mówić byle co, tylko by mówić i znajdywać się w jakiś tam gazetkach, natomiast są też tacy, co nie przepadają za tym i nie pchają się na siłę do pierwszego szeregu. Ja jestem właśnie tym drugim typem i to mi nie przeszkadza. Wolę by mówiono o mnie mniej, ale pozytywnie.

- Ma Pan jakiegoś wymarzonego rywala? W mojej prywatnej opinii Mariusz Pudzianowski przegrałby w konfrontacji z Pawłem Nastulą, a to wiązałoby się ze sławą i pieniędzmi. Przez chwilę nawet mówiło się, że może dojść do walki Pana z "Pudzianem"...

Wie pan, takie spekulacje krążą też i w internecie. Ja nie chcę się bawić w tą gierkę. Jak miałoby kiedyś dojść, to dojdzie i wtedy dopiero będziemy spekulować. Tu nie ma żadnych konkretnych rozmów, przynajmniej na dzień dzisiejszy. Mariusza lubię, cenię, życzę mu powodzenia w formule MMA, a czy dojdzie do naszej walki? Poczekamy, zobaczymy.

Cały wywiad znajdziesz na Sporty-walki.org ?

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.