Jest w amerykańskim wrestlingu takie określenie "best friends, bitter enemies", czyli "najlepsi przyjaciele, zaciekli wrogowie". Chodzi o sytuację, w której dwaj przyjaciele zwracają się przeciwko sobie i potem ich rywalizacja jest niezwykle emocjonująca. Starcie Murańskiego z Rytą jest takim przypadkiem. Przez lata ten drugi był trenerem tego pierwszego. Stał w jego narożniku, a nawet walczyli razem w starciu 2 na 1 z Dominikiem Zadorą. I to właśnie ten pojedynek rozsypał ich współpracę.
Murański i Ryta przegrali, a potem obwiniali się o to nawzajem. Tak narodził się ich konflikt, który postanowili rozstrzygnąć w walce. Dość nietypowej, bo w tym kickbokserskim pojedynku Murański zawalczył w małych rękawicach i wolno mu było używać m.in. łokci czy obrotówek. Za to Ryta otrzymał duże, pięściarskie rękawice, a w dodatku dla niego zabronione były ciosy w tułów.
Od początku to show miało jednego aktora. Ryta niemiłosiernie obijał w I rundzie głowę Murańskiego. Raz za razem na szczęce "Murana" lądowały potężne ciosy. Chyba tylko większe rękawice u rywala ratowały go przed strasznym nokautem już w pierwszej rundzie, którą przetrwał cudem. Jednak w kolejnej już nie było czego zbierać.
Ryta jeszcze podkręcił tempo. Kilka sekund minęło, a Murański był liczony. Wrócił do walki, lecz tylko po to, by zebrać kolejną kanonadę potwornych bomb. Tytanu w szczęce nie można mu odmówić, bo większość padłaby po jednym takim ciosie, a nie, tak na oko licząc, trzydziestu. W końcu sędzia zlitował się i oszczędził Murańskiemu kilka lat życia, przerywając walkę. To była masakra!
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!