Andrzej Gołota w zeszłą środę mógłby obchodzić 20. rocznicę zdobycia tytułu mistrza świata IBF. Mógłby..., bo ostatecznie pasa nie zdobył. Trzy lata po pierwszej próbie i pamiętnej ucieczce z ringu z Mikiem Tysonem dostał kolejną wielką szansę. W pasjonującej walce zmierzył się z Amerykaninem Chrisem Byrdem, a z bliska oglądali ją m.in. Lennox Lewis, Donald Trump czy właśnie Mike Tyson.
O wspomnienia z tamtego pojedynku poprosili Gołotę dziennikarze "Faktu". - Wtedy byłem młody i piękny, a teraz starość depcze mi po piętach - rzucił z nostalgią. Pytany, czy później zdarzyło mu się oglądać tę walkę w telewizji odpowiedział w swoim stylu. - Ciężko ją oglądać, bo długa była. Byrd mówił, że w szóstej rundzie mnie trafił, a ja nawet nie miałem rozciętego łuku brwiowego - wyznał.
Gołota stoczył wtedy bardzo zacięty bój. O jego wyniku po 12 rundach zadecydowała trójka sędziów punktowych. Sam Gołota nie czekał na werdykt i jeszcze przed nim podnosił ręce w geście triumfu. Niestety wtedy czekała na niego przykra niespodzianka. Melvina Lathan punktowała 114-114, Tony Paolillo 115-113 na korzyść Byrda, a Steve Weisfield 115-113 na korzyść Gołoty i ostatecznie przyznano remis. Kibice mieli pretensję zwłaszcza do sędzi Lathan, która jako jedyna uznała, że ostatnią rundę wygrał broniący pasa Byrd. Gdyby postąpiła inaczej, Polak wygrałby niejednogłośną decyzją sędziów.
O tamtych kontrowersjach Gołota powiedział jedynie: "Było, minęło". Opowiedział za to, jak teraz wygląda jego życie. - Chodzę codziennie do gymu (na siłownię - przyp. red.). Tam godzinę ćwiczę. Ale rękawic bokserskich już nie zakładam. Do tego dwa razy dziennie po godzinie chodzę z pieskiem. Misiu lubi spacerować, więc trochę ruchu mam. Dzieci już uciekły z domu, dobrze, że pies został - zakończył.