- Nie jestem na tyle majętny, by nie robić nic, ale mam piękną żonę, córkę, domek w lesie - mówił Piotr Lisek w rozmowie z "Super Expressem", gdzie tłumaczył, dlaczego przyjął propozycję z Fame MMA. Trzykrotny medalista mistrzostw świata w skoku o tyczce nie ukrywał, że chodzi przede wszystkim o pieniądze. Ale przy tym też zapowiadał, że występy we freak fightach chce nadal godzić z zawodowym sportem, czyli wciąż walczyć o medale największych imprez, choćby na przyszłorocznych igrzyskach olimpijskich w Paryżu.
Dariusz "Daro Lew" Kaźmierzczuk - jego rywal, jedna z ikon freak fightów, internetowy prowokator - co prawda odgrażał się, że zrobi Liskowi krzywdę i nie poleci na igrzyska, ale on zdawał się w ogóle tym nie przejmować. I słusznie, bo "Daro Lew" od lat mocny jest przede wszystkim w gębie. Znacznie więcej pokazuje poza oktagonem niż w oktagonie. Nie inaczej było w piątek w Szczecinie. Zapowiedzi "Daro Lwa", że on będzie Chabibem [Nurmagomiedowem, mistrzem UFC], a Lisek Conorem [McGregorem] znowu można było włożyć między bajki.
Zaczęło się efektownie. Od salta - jeszcze przed walką - które już w klatce wykonał Lisek. - Przypominamy, że to jest walka w formule MMA - zwracali uwagę komentatorzy. Ale nie musieli tego przypominać, bo Lisek walkę zaczął od tzw. latającego kolana, czyli efektownej techniki, a później zasypał rywala ciosami. Też w parterze, gdzie "Daro Lew" w pewnym momencie przestał się bronić i reagować na komendy sędziego. Walka potrwała minutę i 11 sekund. Lisek zaliczył udany debiut we freak fightach.
- Dziękuję Szczecin, że jesteście ze mną - krzynknął po walce Lisek. - Pamiętajcie, że w moim sercu pali się jeszcze bardzo duży ogień w stosunku do zawodowego sportu. Chce to robić jeszcze przez długie lata, ale to nie znaczy, że nie będę też z wami - zapewnił Lisek, po czym jeszcze dodał z uśmiechem, że walka z "Daro Lwem" zmęczyła go "tylko trochę".