W wadze koguciej, czyli do 62 kg, w KSW rozdaje karty duet: mistrz Jakub Wikłacz i numer jeden rankingu Sebastian Przybysz. Są o tyle lepsi od reszty, że walczyli między sobą już trzy razy (Wikłacz wygrał dwa razy, Przybysz raz). W sobotę zmierzyli się po raz czwarty, by definitywnie rozstrzygnąć, kto jest lepszy.
Lepiej zaczął Przybysz, który już w pierwszej rundzie był bliski nokautu, ale Wikłacz przetrwał kryzys, a następnie sam zaczął dominować. W ostatnich sekundach czwartej rundy jednak brutalnie kopnął rywala w głowę w parterze.
Po tamtym kopnięciu Przybysz nie był w stanie kontynuować walki. Normalnie Wikłacz zostałby zdyskwalifikowany, ale sędzia uznał, że skoro minęła połowa pojedynku, a jego zdaniem kopnięcie nie było intencjonalne, to podliczy punkty z kart sędziowskich za cztery rundy, a następnie odejmie karnie Wikłaczowi dwa punkty.
Odjęto dwa punkty, co sprawiło, że na kartach sędziowskich widniał... remis. To znaczy, że Wikłacz utrzymał pas, ale wszystko wskazuje, że czeka nas piąte starcie tych panów. Istne szaleństwo, ale kibice pewnie nie będą narzekać, bo znowu w klatce czekają nas fajerwerki.
Gdy Martin Lewandowski, współwłaściciel KSW, dowiedział się, że obóz Przybysza zamierza złożyć protest, to się bardzo zdenerwował. "Uważam, że to frajerski numer. Międzynarodowy sędzia z UFC podjął taką decyzję, a oni ją podważają?! Bardzo frajerski numer, że podbijają z jakimś protestem?" - irytował się Lewandowski.