- Co ty robisz, chcesz mi dać buzi, czy co? - drwił Marcin Wrzosek z Piotra Szeligi, który podczas piątkowego face to face przybliżał się do Wrzoska i ruszał ustami. - Jak to kiedyś powiedział Bogusław Linda: zrobię to w imię zasad. Dostajesz w sobotę w piz**e, ale przynajmniej spłacisz komornika - Wrzosek dalej zaczepiał Szeligę.
Ten brak zasad zarzucał mu nie tylko Wrzosek. Szeliga to w ostatnich tygodniach chyba najbardziej znienawidzony freak fighter w Polsce. Niedawno związał się z partnerką swojego dawnego trenera i przyjaciela Rafała Antończaka, który dwa lata temu stracił przytomność podczas walki i do dziś jest w stanie wegetatywnym. To ściągnęło na niego potężną krytykę.
- Ta sytuacja mnie tylko wzmocniła. Jestem mocny jak nigdy. Niech Wrzosek sobie pier** te głupoty. Już raz z nim wygrałem, teraz będzie drugi raz - odgrażał się Szeliga. A Wrzosek nadal z niego drwił. Nawet tuż przed walką, kiedy do oktagonu wychodził do piosenki Krzysztofa Krawczyka "Mój przyjacielu". Szeliga, kiedy po chwili pojawił się na scenie, został wygwizdany. Sympatia była wyraźnie po jednej stronie.
Kiedy tylko zaczęła się walka, kibice w hali skandowali nazwisko Wrzoska. Zaczął spokojnie, ale z każdą minutą zyskiwał przewagę. W końcu pod koniec rundy wyprowadził celny i mocny cios, po którym Szeliga był liczony. To nie był nokaut, ale runda była zdecydowanie na korzyść Wrzoska. Podobnie jak druga, w której coraz bardziej zmęczony Szeliga przyjmował kolejne kosy. - On go masakruje, rozbija niemiłosiernie, bawi się - zachwycali się komentatorzy. A Wrzosek bił dalej. Także w trzeciej rundzie, w której znokautował Szeligę i zapowiedział po walce, że może dać mu rewanż, ale już nie w K-1, a w MMA. - Wtedy dopiero go zgnoję jak świnię - przyznał.