Jacek Murański przerywa milczenie po śmierci Mateusza. "Kłamliwe informacje"

- Boli mnie, że pamięć po Mateuszu jest hańbiona podawaniem kłamliwych informacji - w rozmowie z Salon24.pl mówi Jacek Murański, ojciec dwa tygodnie temu zmarłego Mateusza Murańskiego, aktora znanego głównie z serialu "Lombard. Życie pod zastaw", ale przede wszystkim freak fightera, który walczył dla największych polskich organizacji: Fame MMA i High League.

"Nie wiem, jak się rozmawia z ojcem, który stracił dziecko. Są rzeczy, których nie mogę sobie wyobrazić" - zaczyna dziennikarz. - Dla mnie to też będzie bardzo trudna rozmowa, ale trudniejsze było poinformowanie mojej żony, mamy Mateusza, że nasze jedyne dziecko nie żyje i powiedzenie o jego śmierci narzeczonej Mateusza, Karolinie Wolskiej, która była miłością jego życia - mówi Jacek Murański w Salon24.pl.

Zobacz wideo Amadeusz Ferrari pierwszą walkę stoczył za darmo: Zazdrościłem tym osobom, które biją się w klatce, chciałem się sprawdzić

Mateusz Murański nie żyje. Jacek Murański mówi o kłamstwach

W ostatnich dniach Jacek Murański nie wypowiadał się w mediach. Teraz przyznaje, że potrzebował dwóch tygodni, by mówić o tym publicznie. - Chcę powiedzieć, że Mateusz kochał życie i kochał ludzi. Ze swoją narzeczoną planował bardzo szczegółowo przyszłość. Natychmiast po śmierci Mateusza pojawiła się lawina fake newsów, na zasadzie "nic nie wiem, ale się wypowiem" w tym wiele szczególnie obrzydliwych, które zaczęły się od informacji ratowniczki medycznej, która trzy minuty po zakończeniu nieudanej akcji reanimacyjnej wyszła z domu i napisała w mediach społecznościowych kłamliwy komunikat. I z tego kłamliwego przekazu powstały jakieś bzdury o samobójstwie, o jakiejś imprezie i przedawkowaniu, to wszystko nieprawda - dodaje Murański.

I wyjaśnia bardzo precyzyjnie, jak wyglądały ostatnie godziny przed śmiercią jego syna. - Mateusz do mnie zadzwonił i chciał się spotkać. Chciał, żebym do niego przyjechał, mówił, że to są rzeczy, które trzeba omówić twarzą w twarz, że to nie na telefon, że chce ze mną porozmawiać jak z ojcem i przyjacielem. Zawsze jak chciał coś bardzo osobistego przegadać, nie robiliśmy tego przez telefon. To było we wtorek 7 lutego, dzień przed jego śmiercią. Mówię OK: "Będę u ciebie około 21". Przegadaliśmy tam u niego ponad trzy godziny. Mówiliśmy między innymi o bardzo bieżących sprawach, jak na przykład jego potwierdzony już powrót do produkcji serialu "Lombard. Życie pod zastaw", z którego bardzo się cieszył - mówi Jacek Murański.

Jacek i Mateusz Murańscy mieli zawalczyć na High League

Murański dodaje, że jego syn miał nie tylko wrócić na plan, ale też do oktagonu. Miał już podpisany kontrakt z federacją Fame MMA do 2024 roku, który on sam nazywa teraz "kontraktem życia". Ale miał też plan, by zawalczyć na najbliższej gali High League: 18 marca, w katowickim Spodku, gdzie z Marcinem Najmanem miał też zmierzyć Jacek Murański, ale już wiadomo - co Murański potwierdził w rozmowie z Salon24.pl - że do tej walki nie dojdzie.

- Z tym High League to był całkowicie jego autorski pomysł, jego idea: dwóch na dwóch. Ja z Mateuszem przeciwko dwóm innym rywalom. Z jednym z nich mój syn przegrał ostatni pojedynek. Ten kontrakt był już podpisany. Nagrane były już zapowiedzi, reklamy, wszystko było gotowe. Rozmawialiśmy też o filmie: "IO", który walczy o Oskara, a w którym Mateusz zagrał czarny charakter. Chciał na uroczystość do Los Angeles polecieć z narzeczoną, pytał mnie o takie logistyczne rzeczy - mówi Jacek Murański.

Mateusz Murański i jego ostatnie godziny przed śmiercą

Ale pytał też o przyszłość, bo Mateusz - jak mówi teraz jego ojciec - miał w planach wziąć ślub, wybrał już obrączki, planował dziecko. - Pokazał mi obrączki, jakie planują, powiedział, gdzie chce się oświadczyć. W tym momencie zrozumiałem, dlaczego nie chciał o tym rozmawiać przez telefon. Wyszedłem od niego z mieszkania przed północą. Zadzwoniłem jeszcze do niego, bo następnego dnia umówiliśmy się na trening. Mówię: "Słuchaj, będę u ciebie o ósmej", a Mati: "Nie, tata, daj pospać, ja zadzwonię do ciebie, jak wstanę i się ogarnę". Mam w telefonie informacje, że ta krótka rozmowa odbyła się o 23.54, 7 lutego. Wiem, że po moim wyjściu napisał jeszcze do narzeczonej: "Wszystko w porządku, misiu kocham cię".

Ósmego lutego Murański już nie zadzwonił. - Pojechałem do niego pod dom. Nie odbierał telefonu. Miałem od Karoliny [narzeczonej Mateusza] klucze do ich mieszkania, bo oni mieli swoje cztery psy, którymi się opiekowałem, jak wyjeżdżali. Bardzo kochali psiaki, Karolina przywoziła psy z Ukrainy, te których właściciele zginęli i szukała dla nich nowych domów. To była ich kolejna pasja, chcieli założyć schronisko, czy raczej punkt adopcyjny dla zwierzaków - wspomina Jacek Murański.

- Wchodzę do domu i widzę, że Mateusz leży w łóżku i śpi. Pomyślałem, że to bardzo dobrze, bo Mateusz miał od wielu lat ogromne kłopoty ze snem. Cierpiał na bezdech senny i bezsenność, był prowadzony przez lekarza, zastanawiał się nawet nad operacją. Budził się z powodu bezdechu nawet kilkanaście razy w nocy. Przechodzę koło łóżka, bo chciałem podnieść żaluzje i coś mnie zaniepokoiło w jego twarzy. Kiedy sprawdziłem, że nie oddycha, zacząłem go natychmiast reanimować i dzwonić na pogotowie. Pogotowie przyjechało bardzo szybko, po jakichś pięciu minutach już byli. Podłączyli go do specjalistycznego sprzętu i próbowali ratować, ale było za późno. Potem patomorfolog stwierdził, że Mateusz zmarł parę godzin wcześniej, około trzeciej w nocy - zdradza ojciec Mateusza.

"Jesteś absolutnie pewny, że Mateusz nie brał żadnych niedozwolonych substancji?"

Informacja o śmierci Murańskiego bardzo szybko obiegła internet. Jako pierwsza poinformowała o tym niejaka pani Joanna z zespołu karetki [jej imię pada w rozmowie], która w mediach społecznościowych napisała tak: "Właśnie jestem na zgonie 29-latka po oxycodonie. Masakra. Znany bokser, Mateusz Murański". Wylewa się hejt, zaczynają się insynuacje, że Mateusz przedawkował narkotyki, że nie radził sobie z sytuacją. Oxycodon, który rzekomo miał być w jego organiźmie, to z kolei opioid, bardzo silny lek między innymi na bóle nowotworowe.

Jacek Murański zaprzecza: - Nie stwierdzono tego lekarstwa w mieszkaniu ani opakowań po nim. To bzdura. Nie wiem, skąd ta ratowniczka to wzięła.

"Jesteś absolutnie pewny, że Mateusz nie brał żadnych niedozwolonych substancji?" - dopytuje dziennikarz. - Tak, jestem pewien. Patomorfolog powiedział mi, że przyczyną zgonu Mateusza mogło być gwałtowne zatrzymanie akcji serca prawdopodobnie z powodu uduszenia w połączeniu z ekstremalnym nocnym bezdechem, na który od wielu lat chorował, ale lekarka nie rozwinęła tego, szczegółowe wyniki sekcji zwłok będą za około pół roku. Wiemy, że w jego żołądku nie znaleziono żadnych lekarstw. W domu nie było żadnego oxycodonu. Boli mnie, że pamięć po Mateuszu jest hańbiona podawaniem kłamliwych informacji - mówi Jacek Murański, który także potwierdza, że nie jest jeszcze znana data pogrzebu. - To nie będzie pogrzeb, lecz ceremonia. Mateusz był pełnym radości człowiekiem i na pewno by chciał, żeby ta ceremonia miała w sobie też dużo optymizmu - dodaje.

Mateusz Murański zmarł 8 lutego w swoim mieszkaniu w Gdyni, miał 29 lat. Całą rozmowę z Jackiem Murańskim możecie przeczytać na Salon24.pl.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.