- Państwo tego nie widzą, ale wszystko wskazuje, że Amadeusz "Ferrari" wyniesiony zostanie na noszach - mówili komentatorzy Fame MMA. I faktycznie: nie było tego widać w transmisji, ale kamera "Super Expressu" uchwyciła moment, jak "Ferrari" po porażce z Kamilem Łaszczykiem w towarzystwie medyków wynoszony jest z oktagonu na noszach.
Dwie pierwsze rundy w ogóle nie zapowiadały takiego końca. "Ferrari", a więc sportowiec-amator - a może nawet prędzej balangowicz i celebryta - dobrze radził sobie z Łaszczykiem, a więc z zawodowym pięściarzem, który w boksie wygrał 32 walki i żadnej nie przegrał.
Ale w piątek to nie był boks, tylko MMA. I "Ferrari" przez dwie rundy właśnie z tego korzystał - szybko obalał Łaszczyka i punktował w parterze. Aż do końcówki trzeciej rundy, kiedy role się odwróciły. Łaszczyk w końcu wyswobodził się z uścisku i zasypał "Ferrariego" ciosami. Co ciekawe: nie w stójce, a w więc w swojej płaszczyźnie, tylko w parterze. Sędzia przyznał mu zwycięstwo na osiem sekund przed końcem walki.
- Trudno przygotować się w półtora miesiąca. To jednak jest inny sport niż boks. Myślę, że wygrałem charakterem - powiedział Łaszczyk na gorąco po walce w rozmowie z "Kanałem Sportowym". Wszystkiemu z boku przysłuchiwał się Mateusz Borek, promotor Łaszczyka, a także współwłaściciel "Kanału Sportowego", który walkę swojego zawodnika oglądał tuż przy oktagonie, ale wcześniej siedział na trybunach, m.in. w towarzystwie Sławomira Peszki.
- Często to jest paradoks, że sportowiec, trafiając do innej dziedziny - nie wiem dlaczego - ale stara się koncentrować bardziej na nowych elementach niż na tym, co jest jego sportem bazowym i największą bronią - zauważył Borek w kontekście Łaszczyka.
I dalej analizował przebieg walki: - Kamil nie potrafił złapać dystansu przez ponad dwie rundy, wyprowadzić kombinacji i złapać "Ferrariego. Ale było widać, że z Amadeusza ucieka życie. Walczył serduchem, charakterem, bardzo rozsądnie przez większą część dystansu. Wydaje mi się, że nawet mógłby to utrzymać, gdyby się zgadzało kardio. Natomiast widać było ewidentnie - spoglądając na zegar na 90 sekund przed końcem - że on walczy już przede wszystkim ze swoim organizmem. I wtedy już było pytanie, czy Kamilowi wystarczy czasu, by go jeszcze dwa, trzy razy złapać i trochę z nim poboksować.
No i Łaszczyk złapał, dosłownie w ostatniej chwili. - Z punktu widzenia promotorów federacji Fame MMA wydaje mi się, że to jest wymarzona sytuacja pod rewanż - dodał Borek i nie wykluczył, że Łaszczyk, który w kwietniu wraca do boksowania, jeszcze pojawi się w federacji Fame MMA.
To dla Łaszczyka - choć od początku nie ukrywał, że wchodzi do oktagonu i wiąże się z freak fightową federacją tylko dla pieniędzy - jest zupełnie nowy świat. Ale dla Borka, który na co dzień zajmuje się przede wszystkim boksem i także zawodowym MMA, również.
- Bawiłem się dobrze, ale to było chore. To było "sick", jak mówią Amerykanie - zaśmiał się Borek, który piątkową galę Fame MMA oglądał z bliska. Tak samo, jak środową konferencję prasową, która też odbyła się w Krakowie (więcej tutaj).