Do tragicznych zdarzeń doszło 15 lipca na gali Muay Thai Fighter X w Tajlandii. W trakcie walki Anthony Durand potężnie uderzył łokciem w szczękę Phanpheta Phadungchai'a. Po tym ciosie Taj padł nieprzytomny na deski. Na miejscu od razu pojawiły się służby medyczne, które udzieliły pierwszej pomocy zawodnikowi, a następnie zabrano go do jednego z miejscowych szpitali.
Po pierwszych badaniach lekarze od razu postawili diagnozę - 25-latka nie da się już uratować. Mimo to podtrzymywano go przy życiu przez kolejne osiem dni. Jednak w sobotę 23 lipca ostatecznie odłączono zawodnika od aparatury. Bezpośrednią przyczyną zgonu Phadungchai'a był krwotok mózgowy, jakiego doznał od ciosu Duranda.
Śmierć 25-letniego zawodnika wstrząsnęła nie tylko jego żoną i 3-letnią córką, ale także jego rywalem. Francuz zamieścił w mediach społecznościowych specjalne oświadczenie, w którym przyznał, że czuje się winny śmierci Taja.
"Czuję się odpowiedzialny za to, co stało się z Phadungchai'em. Nikt nie jest w stanie wymazać tego z mojej pamięci. Każda walka wiąże się z ogromnym ryzykiem i może zakończyć się śmiercią. Walczyłem z nim przez pięć rund. Być może już podczas poprzednich walk przyjął kilka groźnych uderzeń, ale to mój ostatni cios odebrał mu życie, dlatego czuje się winny" - podkreślił zawodnik i zadeklarował, że postara się pomóc finansowo rodzinie zmarłego. Co więcej, Francuz poinformował, że był to jego ostatni pojedynek i nie zamierza wracać do rywalizacji.
"To była moja 28. walka w karierze. I była to moja ostatnia walka. Nie stanę już więcej w ringu. Dziękuję wszystkim, którzy wspierali mnie od czasu debiutu i jednocześnie przepraszam ich. Wiem, że wielu z Was poświęciło całe życie, by zobaczyć mnie na szczycie" - zakończył Francuz, cytowany przez portal "The Sun".