Coś, co jeszcze niedawno wydawało się niemożliwe, stało się faktem. Marcin Różalski znów będzie walczył dla federacji KSW. Były mistrz wagi ciężkiej wraca do KSW po pięciu latach i będzie jednym z bohaterów gali KSW 71, która odbędzie się 18 czerwca w Toruniu.
- To nie jest tak, że wracam dwa lata po gali Genesis, bo pieniądze mi się skończyły. Wracam teraz, bo wcześniej nie mogłem. Po gali Genesis przez około rok czyściłem się z psychotropów i reperowałem zdrowie - mówi Różalski. Jego rywalem podczas gali KSW 72 będzie Errol Zimmerman, a walka odbędzie się na zasadach K-1.
Marcin Różalski: Po pierwsze, bo dostałem propozycję, która dla zawodnika z krwi i kości była nie do odrzucenia. Po drugie, bo chcę to zrobić i czuję wewnętrzną potrzebę.
Co innego mogę robić? Przecież nie będę przedstawicielem handlowym. Wracam do KSW po kilku latach, niektórzy myślą, że skończyła mi się kasa. Musiałbym mieć wuchtę pieniędzy, żeby dopiero teraz mi się skończyły. Pieniądze nigdy nie były moją motywacją.
Półtora roku po gali Genesis zaczęliśmy się z Maciejem Kawulskim zastanawiać, co dalej. Maciek zaproponował mi udział w wydarzeniu sportowym, ale zaznaczył, że nie będą to już walki na gołe pięści. Padła propozycja powrotu do KSW. Trzeba było się jeszcze dogadać z Martinem Lewandowskim, z którym byłem w konflikcie. Zakopaliśmy topór, który był wbity w futrynę i doszliśmy do porozumienia. Czas też leczy rany, od naszego konfliktu minęło kilka lat. Było, minęło i znów działamy razem.
Cieszę się, że pogodziłem się i z Maćkiem, i z Martinem. Widocznie tak miało być. Wierzę w przeznaczenie, kłótnia z Maćkiem nie była do niczego potrzebna. Później pojawił się projekt walki na gali KSW w K-1. Dostałem młodszego ode mnie rywala. Errol Zimmerman wywodzi się z Holandii, a to kolebka kick-boxingu. To jest charakterny zawodnik, lubi się bić i iść w wymiany. Gdybym nie przyjął tego wyzwania, byłaby to dla mnie ujma.
Głód jest cały czas. Chodzi o głód rywalizacji i chęć sprawdzenia się z młodszym rywalem. To będzie dla mnie wyzwanie. Borykałem się z różnymi problemami zdrowotnymi i musiałem dużo rzeczy naprawić. Problemy zdrowotne rzuciły mnie na kolana i ryłem jak świnia w ziemi, bo popsuło się wszystko, co mogło się popsuć. Wpadłem w traumy i paranoje, ale udało mi się z tego wyjść. Rzeczy, które zostały popsute, są naprawione. Dzisiaj przypominam dobrze zaszpachlowany samochód.
Dwa razy miałem w życiu byłem na kolanach. Pierwszy raz, gdy w wieku 18 lat miałem wypadek i byłem sparaliżowany od pasa w dół. Drugi raz padłem na kolana dwa lata temu, gdy przed galą Genesis popsułem się całkowicie.
Problemy zaczęły się od jelit, które były bardzo dziurawe. Było nawet podejrzenie raka jelita grubego, miałem wewnętrzne krwawienie. Mój organizm był wyjałowiony, miałem bardzo duże spadki żelaza. Żelazo miałem na poziomie trzy, gdzie dolna granica u mężczyzny wynosi 57. Miałem problemy ze snem. Wpakowałem się w psychotropy, które były lekami nasennymi. Uzależniłem się od nich, to był wielki syf. Na treningach łapałem zadyszkę, bo organizm był w rozsypce. Nie myślałem o walce, tylko o proszku, który wezmę i pójdę spać i on utnie wszystkie problemy. Wtedy proszek był świętością. To był bardzo ciężki okres dla mnie i dla ludzi, którzy byli obok mnie. To jest mój krzyż, który będę nosił do końca życia. Tylko najgorszym wrogom życzę, żeby znaleźli się w takim miejscu, jak ja wtedy. Tydzień przed walką byłem w szpitalu na transfuzji krwi. Mogłem zrezygnować z walki i nikt by mnie za to nie zabił. Niektórzy zawodnicy mają katar i rezygnują z walk. Ale nie zrobiłem tego. Nie wiem, czy to był heroizm, czy debilizm. A może to było całkowite otumanienie prochami.
Nawet nie mogę powiedzieć, jak się czuję w walkach na gołe pięści, bo byłem w tej walce nieobecny. Krytyka? Ludzie wyczuli moment słabości i zaczęli mnie kąsać. Mogłem się gdzieś zaszyć i nigdzie nie wychodzić. Ludzie by zapomnieli, ale w dupie to mam. Chcę dalej walczyć i nie interesują mnie opinie innych. Podniosłem się z gnoju, upadłem, wstałem i idę dalej. Szukam wyzwań. W tym momencie problemy mam za sobą i otwieram nową kartę.
Nie, bo ja cały czas byłem w treningu. Robię to całe życie i będę to robił dalej. Dopóki będę mógł walczyć, dopóki właściciele KSW będą tego chcieli, to będę walczył.
To nie jest tak, że ja chcę się odbudować. Nie jestem zburzony, żebym musiał to robić. Nie chcę też odzyskiwać fanów, których straciłem po ostatniej walce. Jeżeli ktoś się ode mnie odwrócił, to znaczy, że ci ludzie nie byli mi potrzebni. Ci, którzy byli ze mną, to są cały czas. To nie jest tak, że wracam dwa lata po gali Genesis, bo pieniądze mi się skończyły. Wracam teraz, bo wcześniej nie mogłem. Po gali Genesis przez ok. rok czyściłem się z psychotropów i reperowałem zdrowie. Gdy wydawało się, że wszystko jest w porządku, to źle zrobiłem sobie zastrzyk. Przez to zrobił się stan zapalny, później powstał ropień, który się rozlał. Lekarz powiedział, że gdym przyszedł do niego ze trzy dni później, to wdałaby się sepsa. A jak sepsa, to albo amputacja, albo piach. To spowodowało, że mój powrót do walk się przedłużał.
Też słyszałem takie głosy, nawet na wyższych szczeblach w KSW też się o tym mówiło. Jeżeli byś mnie zapytał, czy jestem na tak, czy nie, to jestem na tak. Ale ta walka do niczego nie jest mi potrzebna. To druga strona powinna bardziej o nią zabiegać, bo to ja wygrałem z Pudzianem. Ale gdyby miało dojść do tej walki, to musiałyby ją poprzedzić negocjacje. Śmieszy mnie i rzygać mi się chce, jak słucham niektórych kolegów po fachu, jak opowiadają, jacy to nie są z nich wojownicy, a wiem, że lawirują i wybierają sobie walki. Przegrałem walki z Peterem Grahamem i Jamesem McSweeneyem, później wygrałem z Pudzianowskim i dostałem propozycję walki o pas. Miałem odmówić, bo Fernando Rodrigues był młodszy? Przyjąłem ofertę, bo to jest sens tego, co robimy. Dla mnie hańbą jest nie wziąć walki, a nie przegrać walkę. Co mi z tego, że obiję jakiegoś ogórka.
Czuję spokój. Dwa tygodnie temu skończyłem sparingi. Kończę je zawsze wcześniej, żeby nie złapać kontuzji. Dzisiaj kontroluję zdrowie, wcześniej wiele rzeczy bagatelizowałem. Robiłem niedawno badania i wszystko jest tip-top. Mówię o rzeczach, które mnie wtedy zniszczyły.
Były oferty, ale tym wszystkim zajmuje się mój menedżer Artur Ostaszewski. Staram się nie popełniać tych samych błędów. W KSW nigdy nie było tak, że byłem niezadowolony z ich usług. No może oprócz tego, że podczas gali na Stadionie Narodowym, gdy biłem się o pas KSW, to walczyłem przed zawodnikami, którzy nie powinni być przede mną na karcie. Poza tym wszystko było dobrze. KSW to jest solidna federacja. W zeszłym roku odezwało się do mnie kilka federacji freakowych, ale nie podejmowałem z nimi rozmów. O jednej federacji rozmawiałem z Arturem, ustaliliśmy, że jeśli będzie stricte sportowa rozpiska gali, bez freaków, to możemy usiąść do stołu. Powiedzieli, że nie, więc temat upadł. Nie mam nic przeciwko freakom, jeżeli walczą tam, gdzie jest ich miejsce. Zawsze się buntowałem, gdy freaki walczyły na galach sportowych. Tak samo uważam, że sportowcy nie powinni walczyć na galach freakowych, ale niestety sport już przegrał z freakami.
To jest ich życie, nie mi to oceniać. Mnie też można zarzucić, że mówiłem, że nie zawalczę już w KSW, a jednak wróciłem. Niektórzy zawodnicy byli przeciwni freakom, opluwali te federacje, a teraz dla nich walczą i zarabiają pieniądze. Ja na początku promowałem jedną z federacji freakowych. Na zasadzie: fajnie, że są, bo dzięki temu w sporcie ich nie będzie, ale teraz uważam, że jest tego za dużo.
Myślę, że przetrwa bardzo długo. Zawsze znajdzie się jakiś idiota, którego ludzie będą chcieli zobaczyć w konfrontacji z innym idiotą. Zrobią gnój i będzie zainteresowanie. Nie mówię, że wszyscy są tam idiotami, bo podczas freakowych gal występują też zawodnicy, którzy prezentują wysoki poziom sportowy i cały czas się rozwijają.