"Mówili, że skończę w kryminale. Dzisiaj jestem multimilionerem"

- W boksie mógłbym tylko pomarzyć o takich gażach, jakie dostaję za walki freaków. Ale wcześniej uważałem, że to będzie przykre, jeśli 500 tysięcy obserwujących na Instagramie będzie więcej warte niż złoty medal olimpijski. Niestety, w tym kierunku to zmierza. Mam nadzieję, że freaki nigdy nie zdominują zawodowego sportu - mówi Kasjusz Życiński w rozmowie ze Sport.pl

Krzysztof Smajek: Kim właściwie jesteś: sportowcem, celebrytą czy biznesmenem?

Kasjusz Życiński:  Jestem biznesmenem, ale we freak fightach jestem królem i każdy to wie. Jak wchodziłem do showbiznesu, od razu założyłem, że połowa ludzi ma mnie kochać, a połowa nienawidzieć. Daję ludziom emocje i o to w tym chodzi.

Zobacz wideo Sześć lat temu był amatorem, dziś jest multimilionerem. Polski fenomen, król freak fightów

Kasjusz jest butny, zły, niepokorny i arogancki. Takie słyszałem o tobie opinie.

Najczęściej słyszę, że jestem arogancki. Przyzwyczaiłem się już do tego i nawet nie chce mi się tłumaczyć, że taki nie jestem. Wynika to z tego, że ludzie moją pewność siebie mylą z arogancją. Ale to ich problem, nie mój. Nie przejmuję się ich zdaniem. Moi bliscy i przyjaciele wiedzą, jaki jestem. Mam taką zasadę, że nie dam sobie w kaszę dmuchać. Jak ktoś mnie zaczepi, to już lecę grubo i potem wychodzi na to, że to ja jestem zaczepny. W showbiznesie od początku byłem naturalny i nie robiłem niczego pod publiczkę. Wydaje mi się, że ludzie potrzebowali takiego człowieka. Autentycznego w każdej sytuacji i za to mnie pokochali.

Jak często zakładasz maski, bo mam wrażenie, że to robisz?

Mam 101 twarzy, więc nie muszę zakładać masek. Zawsze zmieniam twarz na odpowiednią do sytuacji. Jak sytuacja wymaga powagi, to jestem poważny, ale ludzie mogą tego nie zauważyć, bo to nie jest dla nich. Umiem oddzielić showbiznes od życia prywatnego. Jak spotykam się z bliskimi, to nie jestem tym Don Kasjo, przed którym wszyscy mają klękać. Przed tym wywiadem też zmieniłem twarz.

Na jaką?

Przekonasz się w trakcie rozmowy.

Jak były pięściarz amatorski przedostał się do showbiznesu?

Przez przypadek, koledzy namówili mnie, żebym wziął udział w programie "Ex na plaży". Wtedy już nie boksowałem. Prowadziłem firmę w branży finansowej, codziennie chodziłem w garniturze i nie miałem zamiaru iść do tej patologii. "Nie dasz rady" – podpuszczali mnie koledzy. Te słowa podziałały na mnie jak płachta na byka. Zgłosiłem się na casting, ale postawiłem warunek, że mam być w podstawowej ósemce, bo rola dochodzącego mnie nie interesowała. Producenci byli zdziwieni, że stawiam warunki, ale mnie przyjęli. Później zaprosili mnie do kolejnego programu, bo wiedzieli, że mam charyzmę i przyciągam publikę.

Showbiznes mocno cię wciągnął?

Myślę, że tak. Nie wszedłem do showbiznesu, żeby podrywać dziewczyny i robić sobie fotki z fanami, tylko po to, żeby maksymalnie to spieniężyć. Zrezygnowałem nawet z prowadzenia firmy. W finansach, mimo że nie skończyłem studiów, radziłem sobie bardzo dobrze. Do tej branży trafiłem, jak zrezygnowałem z boksu amatorskiego. Kolega wiedział, że jestem wygadany i zaproponował mi pracę doradcy finansowego w banku. Zajmowałem się kredytami i szedłem jak burza, nikt nie miał takich wyników jak ja. Ale pracodawcy za bardzo ingerowali w moje życie prywatne. Nie miałem jeszcze dużych zasięgów na Instagramie, ale wrzucałem tam relacje z imprez. Nie podobało się to mojemu przełożonemu. "Kasjusz, tak nie wypada, jesteś doradcą finansowym. Nie publikuj tego w internecie". Miałem dość jego pieprzenia, odszedłem i założyłem swoją firmę. Wciąż pomagałem ludziom uzyskać kredyty, ale robiłem to już na swój rachunek. I jeszcze więcej na tym zarabiałem.

Jak radzisz sobie z popularnością?

Jeszcze nie mam z tym problemu, ale moją dziewczynę zaczyna to powoli męczyć. Jak gdzieś wyjdziemy, to co chwila ktoś nas zaczepia i chce zrobić ze mną zdjęcie. Dla niej to jest męczące, bo musi na mnie czekać. Są też gorsze strony popularności. Dwa lata temu bawiłem się w Iławie z jednym z moich fanów. Balowaliśmy całą noc, było miło, ale nagle ten gościu rzucił się na mnie z łapami. Potraktowałem go podobnie i za karę dostałem iławskiego roleksa, czyli bransoletę na nogę i mam ograniczoną wolność. Z domu mogę wychodzić o określonych porach. Zapłaciłem też sporą grzywnę.

Przez pięć lat trenowałeś boks amatorski. Zdobyłeś brązowy medal w mistrzostwach Polski, ale później zrezygnowałeś z treningów. Dlaczego?

W boksie amatorskim nie zarabiałem pieniędzy. Treningi łączyłem z pracą i żyłem od pierwszego do pierwszego. Na dłuższą metę nie miało to sensu. W ogóle późno zacząłem trenować boks, bo w wieku 19 lat. Od razu powiedziałem trenerom, że jeżeli w ciągu pięciu lat nie osiągnę europejskiego pułapu, to zrezygnuję z boksu. I tak zrobiłem. Zraziło mnie też to, że w boksie amatorskim dużo walk było ustawionych. Wiele razy sędziowie mnie oszukali. Nie żałuję, że zrezygnowałem. Wybrałem dobrą drogę, bo teraz we freak fightach wygrywam z "ogórkami" i zarabiam o wiele więcej niż pięściarze zawodowi w Polsce. Jak jeszcze nie byłem w showbiznesie, to wypisywałem na kartce cele i postanowienia. Ostatnio podczas przeprowadzki znalazłem jedną z tych karteczek.

Co było na niej napisane?

Że do 2022 roku chcę być milionerem. Ten cel zapisałem 10 stycznia 2019 roku. Udało mi się go osiągnąć dużo wcześniej, zostałem nawet multimilionerem. Wierzę w podświadomość, to ona wskazała mi drogę do celu. Choć czasami myślałem, że nie dam rady tego osiągnąć, bo miałem problemy z hazardem. Kiedyś przegrałem w ciągu doby 127 tysięcy złotych. Nie potrafiłem się zatrzymać, chodziłem do bankomatu i wypłacałem po 10 tysięcy i od razu rzucałem to na stół. Wszystko przegrałem.

Można przegrać 127 tysięcy i przejść z tym do porządku dziennego?

Nie, miałem trzy ciężkie dni. Nie mogłem spać, siedziałem pod pokojem przyjaciela, z którym wtedy mieszkałem i czekałem aż się obudzi. Bałem się być sam. Ale po trzech dniach wziąłem się w garść i poszedłem do pracy. Wiedziałem, że potrafię zarabiać pieniądze.

Teraz już nie masz problemu z hazardem?

Mam nadzieję, że to jest już za mną. Jak jestem trzeźwy, to zdaję sobie sprawę, że hazard to jest zło. W kasynach przegrałem z pół miliona złotych.

Kiedy ostatni raz byłeś w kasynie?

Z pół roku temu. Do kasyna chodziłem tylko jak byłem pijany. Jak przegrałem 30 tysięcy złotych, to następnego dnia rano zrobiłem zakazy we wszystkich kasynach w Trójmieście. Na szczęście te zakazy działają, gorzej jest w Warszawie, gdzie możesz wejść do kasyna, powiedzieć, że zdejmujesz zakaz i oni zdejmują ci go od ręki. Takie zakazy są bez sensu. W Trójmieście nie ma na to szans. Do kasyna mógłbym wejść dopiero 24 godziny po decyzji o zdjęciu zakazu.

Pieniądze cię zmieniły?

Czasami pytam o to bliskich. Twierdzą, że nie, a jeśli tak, to tylko na lepsze. Kiedyś byłem strasznym łobuzem, czarną owcą w rodzinie. Ludzie mówili, że skończę w kryminale. Zawsze miałem naganne zachowanie, za bójki wyrzucali mnie ze szkół. Ale do kryminału nie trafiłem, choć niewiele brakowało. Jak miałem 15 lat, wyjechałem z Iławy i to mnie uratowało. Gdybym został w rodzinnym mieście, to mogłem źle skończyć. Tam jedyną rozrywką w weekendy były bójki w parku. Wyjechałem z domu i musiałem radzić sobie sam. Nie mam o to żalu do rodziców. Gdyby mieli pieniądze, to daliby mi, ale mieli na utrzymaniu moje rodzeństwo. Mam sześciu braci i dwie siostry. Nie było lekko, sam musiałem na siebie zarobić, ale to ukształtowało mój charakter. Nic nie przyszło mi łatwo, dlatego doceniam to, co mam.

W Fame MMA od razu zarabiałeś duże pieniądze?

Nie. Za pierwszą walkę dostałem kilkanaście tysięcy, ale i tak byłem zadowolony. W boksie zawodowym tyle dostałbym po dziesięciu zwycięstwach.

Dlaczego odszedłeś z Fame MMA?

Wyszło to naturalnie, ale długo o tym rozmyślałem. Najwięcej refleksji miałem po przegranej walce z Normanem Parkiem, przymknąłem oko na wiele spraw, które mi się nie podobały. Wszyscy widzieli, że wygrałem walkę, ale nikt z federacji nie wstawił się za mną. Źle się wtedy zachowali. Nie podobało mi się ich zachowanie i uznałem, że muszę pójść w swoją stronę. Wydawało mi się, że rozstaliśmy się w normalnej atmosferze. Michał „Boxdel" Baron zadzwonił do mnie przed pierwszą konferencją Prime Show MMA i mi pogratulował, mówił, że podjąłem dobrą decyzję, bo Fame się kończy. Życzył mi powodzenia. Później jednak zmienił narrację, bo pewnie ktoś mu tak podpowiedział.

Rozstaliście się w nieprzyjemnej atmosferze. Właściciele Fame MMA pozwali cię na milion złotych.

Łącznie wyszło około dwóch milionów, bo dostałem dwa pozwy. Ale że zawsze mi mówiono, że w szachach trzeba być pięć ruchów do przodu, to tę zasadę stosuję również w życiu i byłem przygotowany na ich pozwy, one mnie nie zaskoczyły. Śmiałem się tylko, że pojawiły się dopiero, gdy gala Prime Show MMA okazała się dużym sukcesem. Jak przeczytałem za jakie głupoty chcą mnie naliczać, to tylko się uśmiechnąłem. Strzelają sobie w kolano, przykre to jest, bo zarobiłem dla nich dużo milionów. Mogliśmy się rozstać w neutralnych stosunkach. Czy kwota mnie zaskoczyła? Mogliby wpisać nawet dziesięć baniek, nie rusza mnie to. Jestem ugodowym człowiekiem i myślę, że mogliśmy się dogadać. Dziwi mnie, że zdecydowali się na taki krok.

Jaką pełnisz rolę w nowej na rynku federacji Prime Show MMA?

To jest mój biznes, jestem szefem federacji, ale mam też wspólników. Mam bardzo dużo na głowie. Przed pierwszą galą Prime ciążyła na mnie duża presja, jedna z największych w życiu. O walce z Mateuszem Murańskim w ogóle nie myślałem, bo byłem bardziej zajęty organizacją gali niż walką. Wyszedłem nieprzygotowany i zrobiłem z nim, co chciałem. Nie pomogły mu mniejsze rękawice, które w naszej wadze są niedozwolone i różne środki, po których miał więcej siły. Tak naprawdę to nie przygotowuję się do freakowych walk. Teraz bawię się sportem i tylko czasami pojawiam się na sali treningowej. Tylko do pojedynków z Marcinem Wrzoskiem i Normanem Parkiem trenowałem w miarę na serio. Przeszedłem cykl przygotowawczy, choć czasami w weekendy pozwalałem sobie na zabawę. Boks już nie jest moją pasją, ale wciąż go kocham.

Jak długo jeszcze będziesz walczył?

Już nie muszę tego robić. Chyba wolałbym skupić się na rozwoju Prime Show MMA. Mierzymy wysoko, mam nadzieję, że będziemy numerem jeden w Polsce. Ale jak poczuję głód walki, to nie wykluczam, że wrócę. Nie mogę bić się już z "ogórkami". Kolejni rywale muszą być z wyższej półki, a to z kolei powoduje, że musiałbym trenować przed walkami. Muszę pogadać sam ze sobą, czy mi się chce. Chętnych do walki ze mną nie brakuje. Nie mówię tylko o celebrytach, zawodowcy też o to zabiegają. Nawet ci, którzy wcześniej mówili, że walki freaków to patologia. A teraz sami proszą o walkę ze mną, bo wiedzą, że mogą na tym zarobić. Nie będę podawał ich nazwisk, bo nie chcę ich promować.

Dużo mówi się o twojej walce z Arturem Szpilką, który chyba ma już dość boksu i chce spróbować sił w MMA. Jak oceniasz szanse na taki pojedynek?

Nasza walka była prawie dogadana, w grę wchodziły spore pieniądze, ale miałem inne plany i nie udało się tego zrobić. Pewnie kiedyś wrócimy do tego tematu. Nie wykluczam, że Szpilka dostanie ofertę od Prime Show MMA. Jednak najpierw muszę zadbać o zdrowie i zrobić operację prawej ręki, może też i lewej. Przed walką z Arturem musiałbym spędzić trzy miesiące na sali treningowej. Co by o nim nie mówić, to jest sportowcem z krwi i kości. Walczył o mistrzostwo świata w boksie, a ja tylko bawiłem się w boks amatorski. To jest duża różnica, ale myślę, że po solidnych przygotowaniach byłbym w stanie pokonać Artura. Wydaje mi się, że ta walka rozbiłaby bank, bo cała Polska na nią czeka.

Jak długo potrwa moda na freak fighty w Polsce?

Mam nadzieję, że jak najdłużej, ale pewnie to się kiedyś skończy. Zawsze jak z kimś o tym rozmawiałem, to mówiłem, że cieszę się z mody na freaki, bo dzięki temu fajnie zarabiam. W boksie mógłbym tylko pomarzyć o takich gażach. Ale wcześniej uważałem, że to będzie przykre, jeśli 500 tysięcy obserwujących na Instagramie będzie więcej warte niż złoty medal olimpijski. Niestety w tym kierunku to zmierza. Ale mam nadzieję, że freaki nigdy nie zdominują zawodowego sportu.

Dlaczego ludzie chcą oglądać walki freaków?

Bo chcą emocji i freaki im je dają. Zawsze podobało mi się, jak w Ameryce sportowcy dawali ludziom emocje. Spójrzmy na Floyda Mayweathera, był świetny w ringu, ale też polaryzował publikę. Dzięki temu sprzedawał walki. U nas przed walkami słyszysz nudne gadki o szacunku do rywala, zawodnicy nie mają charyzmy i są bezbarwni. A później narzekają, że freaki zarabiają więcej od nich. Kibiców nie interesuje nuda. Okej, możesz szanować rywala, ale wbij mu też jakąś szpilkę i buduj napięcie przed walką. Kibice nie lubią bezbarwnych i skromnych postaci. Na szczęście ja skromny nigdy nie byłem.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.