- Aby odnieść zwycięstwo w klatce, nie cofnie się przed niczym - zapowiadał konferansjer Pawła Całkowskiego, kibica ŁKS-u, który w sobotę do klatki wszedł na swojej ziemi, w Atlas Arenie w Łodzi. W oktagonie czekał już na niego wtedy blisko 10 centymetrów wyższy Sergiusz Zając - zawodnik znany z federacji The War, gdzie Zając bił się na gołe pięści.
Więcej treści sportowych znajdziesz też na Gazeta.pl
- To naprawdę będzie pojedynek mocno sportowy - zapowiadał komentator. No i taki był. Trzy rundy po pięć minut. I choć nie potrwał tyle, to był to prawie pełen dystans. No i przede wszystkim walka, którą dobrze się oglądało. Właśnie mocno sportowa, co na takich galach jak Prime MMA wcale nie jest regułą.
Całkowski na profesjonalnej gali debiutował, ale wielkiej tremy po nim widać nie było. Od pierwszej rundy, wspierany przez publiczność, kiedy rozbił nos Zająca. Miał przewagę. Ale w drugiej rundzie role się odwróciły i wpadł w kłopoty. - Ależ potężne łokcie dochodzą do głowy Całkowskiego. Łooo! Ależ tam musi dudnić w głowie - krzyczał komentator, kiedy Zając okładał rywala w parterze.
Całkowskiego uratował gong, ale na przerwę schodził na miękkich nogach. - To właśnie jest prawdziwe MMA. W jednej chwili wszystko się zmienia - zachwycali się komentatorzy przed trzecią rundą, która sportowo była chyba jeszcze lepsza niż dwie poprzednie. A na pewno bardziej krwawa, bo cały zakrwawiony był też Całkowski. W pewnym momencie przestał reagować na ciosy w parterze, dlatego sędzia na 23 sekundy przed końcem rundy przerwał walkę i po chwili ogłosił zwycięstwo Zająca.
Kilkadziesiąt minut po tej walce "Super Express" poinformował, że Całkowski trafił do szpitala.
To była premierowa walka na Prime MMA - nowej federacji freak fightowej w Polsce, której twarzą jest Kasjusz "Don Kasjo" Życiński, znany z Fame MMA. Życiński w sobotę też wszedł do oktagonu, by zawalczyć z Mateuszem "Muranem" Murańskim.