To naprawdę była krwawa jatka na początek. I walka, która mogła pójść w obie strony. Paweł Całkowski na profesjonalnej gali debiutował, ale wielkiej tremy po nim widać nie było. Był wspierany przez publiczność przez całą walkę. Ale to zrozumiałe, bo Całkowski to kibic ŁKS-u, w sobotę walczył na swojej ziemi - w łódzkiej Atlas Arenie. I zaczął dobrze, bo już w pierwszej rundzie rozbił nos bardziej doświadczonego Sergiusza Zająca.
Całkowski miał przewagę. Ale w drugiej rundzie role się odwróciły i wpadł w kłopoty. - Ależ potężne łokcie dochodzą do głowy Całkowskiego. Łooo! Ależ tam musi dudnić w głowie - krzyczeli komentatorzy.
Więcej treści sportowych znajdziesz też na Gazeta.pl
Całkowskiego uratował gong, ale na przerwę schodził na miękkich nogach. - To właśnie jest prawdziwe MMA. W jednej chwili wszystko się zmienia - zachwycali się komentatorzy przed trzecią rundą, która sportowo była chyba jeszcze lepsza niż dwie poprzednie. A na pewno bardziej krwawa, bo cały zakrwawiony był też Całkowski. W pewnym momencie przestał reagować na ciosy w parterze, dlatego sędzia na 23 sekundy przed końcem rundy przerwał walkę i po chwili ogłosił zwycięstwo Zająca.
"Super Express" informuje, że Całkowski po walce trafił do szpitala. Z Atlas Areny w Łodzi wyjeżdżał na noszach prosto do karetki. Na razie nie wiadomo, czy stało mu się coś poważniejszego.
Zając - Całkowski to była premierowa walka na Prime MMA - nowej federacji freak fightowej w Polsce, której twarzą jest Kasjusz "Don Kasjo" Życiński, znany z Fame MMA. Życiński w sobotę też wszedł do oktagonu, by zawalczyć z Mateuszem "Muranem" Murańskim.