Wielka afera w polskim związku. Kluby-widma miały głosować. "To żenujące. Jest mi wstyd"

Afera w Polskim Związku Judo. Były kandydat na prezesa ujawnia w rozmowie ze Sport.pl kulisy ostatnich wyborów. - To jest żenujące. Jest mi wstyd za nasze środowisko. Ludzie, którzy byli na kongresie wyborczym, nie chcą zmieniać polskiego judo - mówi Krzysztof Wiłkomirski.

Czasy świetności polskiego judo już dawno minęły. Na medal olimpijski czekamy 25 lat – w Atlancie złoto wywalczył Paweł Nastula, a srebro Aneta Szczepańska. Po ostatnich, nieudanych dla judoków igrzyskach w Tokio, reprezentanci Polski – w tym olimpijczycy - napisali list otwarty do prezesa Polskiego Związku Judo Jacka Zawadki. Krytykowali w nim ostatnią kadencję prezesa i apelowali o zaprzestanie ubiegania się o reelekcję. Domagali się także rezygnacji głównego trenera kadry Mirosława Błachnio. 

Zobacz wideo Ile zarabiają paraolimpijczycy? Rażąca dysproporcja. "Nie mówię tego, żeby narzekać" [Studio Biznes]

Fikcyjne kluby  

Apele nie pomogły. Dwa tygodnie temu Zawadka został wybrany na kolejną kadencję. U jego kontrkandydata Krzysztofa Wiłkomirskiego wybory pozostawiły jednak niesmak. - Ciężko mówić o uczciwym działaniu – mówi Sport.pl były judoka, a dziś trener. – Na potrzeby wyborów druga strona założyła kilkadziesiąt fikcyjnych klubów czy fundacji, które nie prowadzą w rzeczywistości szkolenia judo, ewentualnie organizują zajęcia w przedszkolach. Nasze judo nigdy nie pójdzie do przodu, jeśli dla zarządu najważniejsze jest tylko to, by utrzymać się przy władzy - twierdzi Wiłkomirski. 

Prezesa związku wybierają przedstawiciele klubów. - Pięć lat temu w wyborach na prezesa związku oddano 229 głosów. W tym roku aż 362. Z tego wynika, że od poprzednich wyborów powstały przynajmniej 133 kluby. Nie ma takiej możliwości, aby były to prawdziwe kluby judo ze szkoleniem, tym bardziej, że w żadnym wypadku nie przekłada się to na poziom naszej dyscypliny. To są w większości kluby-widma – mówi Wiłkomirski. - Zresztą wiele osób, które głosowały na obecny zarząd, nawet nie ukrywa, że pootwierały niedawno swoje kluby. Jaka w tym jest uczciwość? Słyszę z mównicy apele o pojednanie, wspólną budowę polskiego judo. Ale o jakiej budowie mówimy, jeżeli ktoś zakłada kilkadziesiąt fikcyjnych klubów? - pyta były kandydat na szefa związku. 

- Nie będę komentował zarzutów pana Wiłkomirskiego – mówi prezes Zawadka. I przytacza inne liczby. - W dniu poprzednich wyborów zarejestrowanych było 355 klubów uprawnionych do wystawienia swojego delegata oraz dodatkowe 25 mandatów za klasy mistrzowskie. Maksymalna liczba mandatów wynosiła 380, a w kongresie wzięło udział 266 delegatów. Podczas ostatnich wyborów zarejestrowanych było 399 klubów, a do tego 26 dodatkowych mandatów za klasy mistrzowskie. Maksymalna liczba mandatów wynosiła więc 425 - tłumaczy. 

I dodaje: - Przypominam, że szkolenie od stycznia tego roku w związku z przepisami covidowymi miały prawo prowadzić tylko klubu zarejestrowane w Polskim Związku Judo, co spowodowało duży napływ nowych klubów do wszystkich polskich związków sportowych. Ostatni kongres budził duże emocje w środowisku. Wzięły w nim udział 372 osoby. Zasady członkostwa w związku określa statut, który został przyjęty w 2015 roku jeszcze przez poprzedni zarząd. O wyborze władz związku decydują delegaci. I to oni głosami 202 do 160 zdecydowali o moim ponownym wyborze – zaznacza Zawadka. 

Kandydat na prezesa o manipulacjach 

Wiłkomirski sam jest właścicielem klubu judo. Twierdzi, że zasady głosowania nie były sprawiedliwe. - Mój klub, który prowadzę od ponad 10 lat, i który posiada w swoich szeregach medalistów mistrzostw Polski, członków kadry narodowej juniorów i juniorów młodszych, ma tyle samo do powiedzenia na takim kongresie, co klub, który został zarejestrowany w tym roku i nawet nie prowadzi szkolenia. Te nowopowstałe kluby popierają oczywiście aktualną władzę. Jak bardzo rządzący związkiem próbowaliby się wybielić, jest to jawna manipulacja wynikami wyborów. Trwanie przy władzy dla samego trwania. To straszne - mówi Wiłkomirski. 

Manipulacja wynikami miała przyjąć szerszy krąg. - Aktualny wiceprezes Polskiego Związku Judo Józef Jopek zbierał mandaty od klubów ze swojego regionu poznańskiego. To były puste blankiety, na których wpisywał odpowiednie Robił to już w kwietniu tego roku, gdy nie był jeszcze znany nowy termin wyborów związkowych. To pokazuje, jak bardzo im zależy na uczciwości. Nikogo nie obchodzi to, by na kongres wyborczy przyjechali ludzie z całej Polski, posłuchali, zagłosowali w zgodzie z własnym sumieniem. Jeszcze przed wyborami rozdawane były programy związkowe czy maty. Ciężko więc mówić o uczciwych wyborach - mówi Wiłkomirski. 

Były kandydat kompletnie nie zgadza się ze stwierdzeniem, że nowego prezesa wybrało środowisko judo. - Większość środowiska faktycznie zaangażowanego w rozwój naszej dyscypliny to zawodnicy, trenerzy czy byli mistrzowie jak Paweł Nastula. Oni wszyscy w zasadzie jednym głosem mówią, że w polskim judo potrzeba gigantycznych zmian - wskazuje. 

Prezes o liście zawodników 

Pytamy prezesa Zawadkę o list zawodników. - Przed wyborami wydałem oświadczenie na portalu judoinfo.pl i nie zmieniam w tej materii zdania. Sprawy poruszone w liście zawodników były szeroko omawiane i wyjaśniane w trakcie kongresu sprawozdawczo-wyborczego. Nie ma potrzeby roztrząsać ich po raz kolejny. To już zamknięta karta. Zawodnicy mają trenować i udowadniać na tatami swoją klasę sportową. Patrzmy do przodu - przekonuje. 

Pełna treść oświadczenia prezesa wydanego na portalu judoinfo.pl brzmiała tak: "Z przykrością stwierdzam, że list otwarty części zawodniczek i zawodników Kadry Narodowej Seniorek i Seniorów PZ Judo jest kontynuacją negatywnej kampanii donosów, pomówień i manipulacji prowadzonej od 2017 roku przez część trenerów klubowych oraz jednego z kandydatów na stanowiska prezesa PZ Judo w nadchodzących wyborach, która ma na celu zdyskredytowanie mnie, obecnego zarządu i sztabu szkoleniowego. Treści zawarte w liście są irracjonalne i zawierają wiele manipulacji i niedopowiedzeń. Szczegółowa analizę listu zawodników oraz konkretne fakty i odpowiedzi na zawarte w nim treści mogę przedstawić na Kongresie Sprawozdawczo–Wyborczym, który się odbędzie za niecałe 2 tygodnie". 

Jak wyglądał kongres 

Czy na kongresie nasi olimpijczycy doczekali się odpowiedzi na list? - Prezes nie ustosunkował się do listu. Przekonywał jedynie, że zarzuty są kłamliwe, a sam robił wszystko, by sportowcy mieli pełen komfort przygotowań - twierdzi Wiłkomirski. 

- Zapamiętam z kongresu taki obrazek, gdy były wybitny zawodnik, a dziś wybitny trener Artur Kejza, wielki mężczyzna, silny, ważący ponad 100 kg, wchodzi na mównicę i drżącym głosem zaczyna swoją wypowiedź. Mówi, że serce mu kołacze, ciężko zebrać myśli, ale błaga, by podłączyć pod wykrywacz kłamstw jego, cały zarząd, prezesa i zadawać im te same pytania, a cała sala będzie obserwować wykresy i oceniać, kto kłamie, a kto mówi prawdę. Po nim wyszedł prezes Zawadka i zaprzeczał, że to wszystko kłamstwa - opowiada nasz rozmówca. 

Później głos zabrał m.in. aktualny reprezentant Polski Piotr Kuczera. - Opowiadał, że po zakończeniu kwalifikacji olimpijskich jego biała judoka była cała we krwi. Nie była to krew rywali na macie, tylko jego własna. Zarząd i prezes robili wszystko, by utrudniać mu start w kwalifikacjach. Na to prezes bez żadnego zająknięcia odpowiedział: „To wszystko jest nieprawda" - relacjonuje Wiłkomirski.  

Kuczera w rozmowie ze Sport.pl tłumaczył: - Razem z Maćkiem Sarnackim musieliśmy finansować starty i udział w obozach przygotowawczych z własnych pieniędzy. Maciej decyzją prezesa został pozbawiony finansowania na ostatniej prostej przed igrzyskami za brak orzełków na judogi. Mimo, że komisja dyscyplinarna uważała inaczej i przyznała Maćkowi rację prezes nie miał odwagi przeprosić i zwrócić pieniędzy za turnieje. 

Wszystkie chwyty dozwolone? 

- Za każdym razem prezes zaprzeczał słowom zawodników i trenerów, nie odnosząc się merytorycznie do ich zarzutów. To jest tak żenujące. Jest mi wstyd za nasze środowisko. Ludzie, którzy byli na tym kongresie nawet nie słuchali wystąpień judoków. Nie chcą zmieniać polskiego judo na lepsze. Jeszcze przed wyborami wszystko było policzone i rozdane. Dyskusja na argumenty i fakty była praktycznie niemożliwa - wskazuje Wiłkomirski. 

Dodajmy, że formalnie zawodnicy nie mieli prawa pojawić się na kongresie, nie mogą głosować w wyborach związkowych. Mogli obserwować debatę dzięki temu, że kilka klubów zdecydowało się wystawić ich w roli delegatów obserwujących wydarzenie.  

- Chciałbym dodać, co wielokrotnie wybrzmiało na kongresie zarówno ode mnie jak i od delegatów, że ten obrzydliwy hejt, kłamstwa i manipulacje, jakie wylały się przed wyborami zarówno na mnie, jak i na zarząd oraz sztab szkoleniowy, nie mogą się więcej powtórzyć. Sprawy należy załatwiać w rodzinie judo. Taką drogą podążam i będę podążał. Moje motto to pozytywne i skuteczne judo - kończy prezes Zawadka. 

Sęk w tym, że polskie judo od lat jest wybitnie nieskuteczne. Zamiast zwycięskich walk na arenach międzynarodowych, mamy brzydkie wojenki w kraju. I zupełnie inaczej niż na matach – wszystkie chwyty wydają się być dozwolone.

Więcej o: