Do tej pory Mansur Ażyjew stoczył sześć walk i wszystkie wygrał. W klatce imponuje wszechstronnymi umiejętnościami, ale także zimą głową, choć ma dopiero 23 lata. Prognozuje mu się wielką przyszłość. "Nowy Mamed Chalidow", jak zaczynają nazywać go kibice, stara się o polskie obywatelstwo i zdradza, że od teraz chce już reprezentować tylko biało-czerwone barwy. Mistrz organizacji Armia Fight Night chce w przyszłości podbić UFC. - To nie marzenie, tylko cel - mówi Mansur, który walczy w kategorii do 66 kg.
Mansur Ażyjew: - To była dość spontaniczna decyzja. Na gali Armia Fight Night 10 zostałem wywołany do klatki jako reprezentant Czeczeni. I byłem dość zaskoczony, bo wcześniej bywałem przedstawiany już jako Polak. Anzor, mój brat, a zarazem trener, tuż przed walką powiedział, żebym później wyjaśnił tę sprawę. Pokonałem Kępę i udzielałem wywiadu Mateuszowi Borkowi, w którym powiedziałem, że chcę w klatce reprezentować Polskę. To byłoby niesprawiedliwe w stosunku do Polski i Polaków, gdybym bił się jako reprezentant Czeczeni.
- Bo wszystko, co uzyskałem w swoim życiu, uzyskałem tutaj. Tym, kim jestem, stałem się w Polsce. Pochodzę z Czeczenii i nigdy się tego nie wyprę, ale mieszkam w Polsce od prawie 15 lat i to ten kraj otworzył mi wszystkie drzwi, dał możliwość rozwijania swoich pasji. Czuję się jego dłużnikiem.
- Nikt nie miał żadnych negatywnych emocji. Wręcz na odwrót. Usłyszałem głosy wsparcia, że podjąłem dobrą i jedyną słuszną decyzję. No i nie zapominajmy, że formalnie nie ma takiego kraju jak Czeczenia. Musiałbym więc walczyć pod flagą Rosji. A co najwyżej, gdzieś obok byłoby napisane, że pochodzę z Czeczenii.
- Urodziłem w 1997 roku, tuż po I Wojnie Czeczeńskiej [1994-96 - red.]. Samych walk nie pamiętam, ale pamiętam skutki wojny. Każdy Czeczen stracił w niej kogoś bliskiego, miasta i wsie były bardziej lub mniej zrujnowane. Pamiętam też widok rosyjskich czołgów patrolujących moją ulicę. Wyjechaliśmy z Czeczenii w 2008 roku, bo moja rodzina i moi sąsiedzi brali udział w wojnie, więc cały czas byliśmy gdzieś na świeczniku. Wciąż pojawiały się pytania od policji, która szukała partyzantów. A nie trzeba było być wcale partyzantem, żeby zostać za takiego uznanym i aresztowanym. Mieliśmy już tego dość. Chcieliśmy się od tego wreszcie odciąć i poznać takie coś, jak spokój.
- Tak. Moi starsi bracia trenowali głównie zapasy, więc ojciec postanowił, że ja powinienem skupić się na boksie. Ale zapasy nie były mi obce. W ogóle często dochodziło do bójek w szkole, czy na podwórku. U nas jest inaczej niż w Polsce.
- Chyba można tak powiedzieć. W Czeczenii już mając pięć, sześć lat zaczynasz trenować sporty walki. Musisz je trenować, żeby się potrafić obronić. A że niemal wszyscy trenują, to nikt nie chce być tym jedynym, który jest niewysportowany, który nie może się w walce postawić. Jest nas mało, ale prawie każdy z nas potrafi się bić.
- Do ośrodka dla uchodźców w podwarszawskich Otrębusach. Spędziliśmy tam noc.
- To była tragedia. Przeludnione miejsce. I to tak, że sobie nie wyobrażasz. W jednym pokoju, w którym mogły się zmieścić cztery osoby, spało z 30-40. Serio. Byliśmy w szoku, bo nam wszyscy mówili, że przyjedziecie do Europy, tam będzie bogato, będziecie smarkać nos banknotami. Ale mocno nas wystraszył ten pobyt. Mieliśmy jeszcze rodzinę w Austrii, więc pojechaliśmy szukać szczęścia do Wiednia. Trudno nam się było jednak tam odnaleźć.
- Inna kultura, inna mentalność ludzi. Mojemu ojcu nie spodobał się Wiedeń. Polska okazała się jednak znacznie bliższa Czeczeni, jeśli chodzi o relacje międzyludzkie, więc uznaliśmy, że spróbujemy raz jeszcze. Tym razem wylądowaliśmy w ośrodku pod Pruszkowem, gdzie był luksus w porównaniu z poprzednim pobytem. Spędziłem tam naprawdę super trzy lata. Mam świetne wspomnienia z tamtego miejsca. Następnie znowu trafiliśmy do tego ośrodka w Otrębusach. Na szczęście warunki były już zupełnie inne niż w 2008 roku. Mieszkaliśmy tam dwa lata, aż wreszcie mogliśmy samemu coś znaleźć.
- Bycie zawodnikiem to ciężki kawał chleba. Masz rygor treningu, diety i wcale dużo ci nie płacą. Nawet jak zarabiasz, to musisz opłacić trenera, rehabilitacje i tak dalej. Naprawdę wielkie pieniądze zarabia tylko ścisła czołówka. Obaj uznali więc, że lepiej zająć się trenowaniem innych. Z tego są porządne pieniądze, jesteś blisko wielkiego sportu, a przede wszystkim chronisz swoje zdrowie.
- Znają mnie od małego, więc świetnie wiedzą, na co mnie stać. Kiedy mogą mnie docisnąć, a kiedy nieco odpuścić. Anzor kapitalnie łączy wszystkie płaszczyzny w jedną całość. Jak pokazuje zapaśnicze triki, to tylko tak, bym to mógł wykorzystać w walce, lub płynnie przejść np. do parteru. Świetnie łączy stójkę z parterem.
Z Arbim bardziej skupiam się na tarczach bokserskich, ale on ma przede wszystkim świetne oko. Ustala plan na walkę. To prawdziwy profesor. Jego obserwacje zawsze się sprawdzają w klatce. W narożniku obu słucham. Trenuję też w grupie pod okiem Roberta Jocza, Roberta Złotkowskiego i Adama Grabowskiego.
- Mamed to największa legenda MMA w Czeczenii, więc bardzo miło to słyszeć, bo oglądałem jego walki już jako dziecko. Całą rodziną albo grupką przyjaciół oglądało się jego starcia, a jego plakaty wisiały w klubach. Nie dość, że bardzo widowiskowo walczył, to jeszcze jego historia działała nam na wyobraźnię. Wyjechał do Polski jako nieznany chłopak, który dorabiał na bramkach w klubach, a stał się wielką gwiazdą europejskiego MMA. Dlatego bardzo mi miło, jak ktoś mnie porównuje z nim, ale jest na to zdecydowanie za wcześnie. Musiałbym odnieść jakiś sukces, a ja mam dopiero 23 lata. Wszystko przede mną.
- Znamy się od dawna. Ja go bardzo lubię, ale nie mamy raczej stałego kontaktu. Jak się spotkamy, to na pewno się przywitamy i pogadamy.
- Mamed i Fiodor Jemieljanienko to były dwie postacie, które mnie najbardziej elektryzowały. Ale dziś nie mam jednego, konkretnego idola. Lubię oglądać różnych zawodników, m.in. Chabiba Nurmagomiedowa czy Maksa Hollowaya.
- Nie. Najpierw chcę obronić pas. Jeśli uda mi się ta sztuka, to pomyślimy, co dalej. Chciałbym w przyszłości bić się w UFC. Ale na razie mam chłodną głowę. Wiem, że jest za wcześnie na UFC. Poza tym bracia by mnie nie teraz puścili. Myślę, że zrobię jeszcze trzy, cztery walki i wtedy spróbuje swoich sił w Stanach Zjednoczonych.
- Na razie skupiam się na obronie pasa w Armii, ale później taki transfer miałby sens. KSW i ACB to świetne organizacje. Jest też ciekawa federacja Brave MMA. Wszystko będzie zależeć od tego, jaki dana federacja będzie miała na mnie pomysł.
- O, dobre pytanie. Ale trudne. Musiałbyś się spytać moich braci. Ale gdyby miał wybrać jedną cechę, to powiedziałbym, że jestem wszechstronny.
- Często mnie ktoś o to pyta. Na razie jednak mi nie wypada wypowiadać się na takie tematy, bo on jest w KSW, a ja w Armii. Ale kiedyś? Czemu nie! Na pewno nie jestem z tych zawodników, którzy boją się stracić zero z rekordu. Potencjalna wygrana z Patrykiem dałaby mi znacznie więcej, niż zwycięstwo nad słabszym rywalem, więc żeby się mierzyć z najlepszymi, to nie można unikać trudnych wyzwań. A Patryk z pewnością byłby bardzo wymagającym rywalem. Ale na razie nie ma takiego tematu.
- Ja nie mam marzeń. Mam cel, którym jest podbicie UFC.