- Przecież to są jakieś żarty. Zwycięzca nie może się podnieść, o co tutaj chodzi? Ja wygrałem tę walkę, jednogłośnie! Co mogę ci więcej powiedzieć? Wszystko masz za sobą, zaraz go wyniosą na noszach! To jest śmiech na sali, to są jakieś jaja, ale walić ten werdykt - krzyczał do mikrofonu Mateusz "Muran" Murański i pokazywał na to, co dzieje się za jego plecami.
A za jego plecami w asyście trenerów i ratowników medycznych leżał Arkadiusz "Aroy" Tańcula. Nieprzytomny i skrajnie wyczerpany, ale zwycięski, bo to jego po trzech rundach sędziowie jednogłośnie wskazali jako zwycięzcę. I chyba słusznie, bo z przebiegu całej walki Tańcula był lepszy. Już w pierwszej rundzie rozbił Murańskiemu nos i wydawało się, że walka nie potrwa pełnego dystansu i skończy się ciężkim nokautem.
Ale Murański walczył dzielnie. Do ostatniego gongu. Tuż przed nim podobnie jak Tańcula nie miał już jednak sił, by wyprowadzać ciosy i tworzyć akcje. - Jedyne czego mi zabrakło to kondycji, żeby go dobić. Szkoda, ale wynoszą go na noszach, więc to mówi samo za siebie - przyznał Murański, który ogłosił się mentalnym zwycięzcą tej walki. - Wiadomo, że chce rewanżu, ale niejednokrotnie było w tej organizacji tak, że werdykt był zmieniany, więc może tym razem będzie podobnie - dodawał.
To nie była główna walka wieczoru na Fame MMA 10, ale przed nią było zdecydowanie najwięcej niezdrowych emocji. Tańcula i Murański byli kiedyś dobrymi znajomymi, może nawet przyjaciółmi. Razem grali w serialu "Lombard", ale kolegowali się także poza planem i chodzili na wspólne imprezy. Po jednej z nich Murański został jednak nagrany w kompromitującej sytuacji. Wraz z ojcem Jackiem - także aktorem, który w sobotę dopingował syna spod klatki i o którym także mówi się, że może sam wejść do oktagonu, by zawalczyć m.in. z Marcinem Najmanem - twierdzili, że to efekt działań Tańculi. Oskarżyli go o to, że dosypał coś "Muranowi" do drinka, a potem celowo skompromitował.
- Jestem strasznie wymęczony psychicznie i cieszę się, że to już ostatni tydzień i będzie koniec. Ale k...a nie, to nie będzie koniec, bo to nie skończy się po tej walce. Jeszcze będziemy się sądzić w sądzie - wyznał Tańcula w rozmowie z "Super Expressem", gdzie zdradził, że rodzina Murańskich oczekuje od niego prawdziwej fortuny. - To nie jest żaden pozew, tylko przedsądowe wezwanie do polubownego załatwienia sprawy, że jak im zapłacę 560 tysięcy, to zapomnimy o wszystkim - tłumaczył.