UFC ciągle zgłasza się po polskiego mistrza. "Jestem porównywany z Błachowiczem"

- Po zwycięstwach nad Mamedem UFC ciągle puka do moich menedżerów. Ale mam kontrakt z KSW i nie chcę wybiegać w przyszłość - mówi Tomasz Narkun w rozmowie z Po Gongu. Już w najbliższą sobotę na gali KSW 60 Narkun zmierzy się z mistrzem wagi ciężkiej Philipem De Friesem. Jeśli Polak wygra, to stanie się drugim, po Mateuszu Gamrocie, mistrzem dwóch kategorii wagowych.

Zgodzisz się z tym, że budzisz skrajne emocje i że kibice albo cię kochają, albo nienawidzą?

Tomasz Narkun: Myślę, że przyzwoicie wykonuję swoją robotę i dużo osób się do mnie przekonuje. Czasami mam zadziorny charakter, ale później pokazuję w walkach, że jestem mocnym zawodnikiem i nigdy nie odpuszczam. Myślę, że mam coraz więcej fanów. Kocham swoich kibiców i czuję ich wielkie wsparcie. Myślę, że więcej kibiców mnie kocha niż nienawidzi.

Zadziorny charakter miałeś od zawsze czy przyszedł z czasem?

- Czasami wyrażam opinię na temat rywali, jeden odpowie, drugi nie. Zaczepki słowne są częścią tego sportu. Uwielbiam, gdy ktoś podejmuje ze mną słowną rywalizację. Czuję się wtedy jak ryba w wodzie, lubię narzucać rywalom swoją grę. Jeśli ktoś mnie atakuje, to zawsze odpowiem. Mam tak od dziecka. Już w piaskownicy biłem się i wyzywałem z innymi dzieciakami. W szkole podstawowej biłem się ze starszymi chłopakami. Zawsze byłem zadziorny. To jest cecha charakteru, którą ciężko jest zmienić. Ale nie chciałbym jej zmieniać, bo to się sprzedaje, ludzie to kochają.

Czujesz się gwiazdą MMA w Polsce?

- Trudno, żebym nie czuł się gwiazdą MMA w Polsce, skoro pokonałem najlepszego zawodnika w historii KSW. Jestem szczęśliwym człowiekiem, bo spełniłem dwa marzenia: zdobyłem pas KSW i wygrałem z Mamedem. Kolejnym moim marzeniem jest pas kategorii ciężkiej.

Jak się zmieniło twoje życie po zwycięstwach nad Mamedem?

- Jeżeli chodzi o aspekt sportowy, to zmieniło się wszystko. Ludzie, którzy mnie wcześniej nie znali, myśleli, że wygrałem tylko z Mamedem. Nie doceniali mojej całej kariery i innych zwycięstw. Później zaczęli postrzegać mnie inaczej, stałem się dla nich prawdziwym mistrzem. Po zwycięstwach z Mamedem zrobił się wokół mnie ogromny szum. Przeskoczyłem kilka poziomów, zarówno marketingowych jak i sportowych. Jeśli porównałbym to do pracy w korporacji, to po zwycięstwie nad Mamedem awansowałem na dyrektora.

Czyli gaże za walki też są dyrektorskie?

- Oczywiście, to wszystko musi ze sobą współgrać.

Jak trudną pokonałeś drogę, żeby usiąść w dyrektorskim fotelu?

- To była trudna i wymagająca droga. Było wiele wyrzeczeń, łez i nieprzespanych nocy. Toczyłem walki z rywalami, ale też z samym sobą. Było dużo przeciwności losu. Ludzie, którzy chcą coś osiągnąć w życiu, wiedzą, że na sukces trzeba ciężko pracować. Kibice widzą tylko końcówkę moich przygotowań: 15 lub 25 minut walki, a ja do pojedynku przygotowuję się przez trzy miesiące. To są codzienne treningi, to jest żmudna i wyczerpująca praca, która jest moim celem w życiu. Mam świadomość, że nie będę tego robił do końca życia. Teraz mam swoje pięć minut i chcę je wykorzystać.

Wielu kibiców i ekspertów wypycha cię już do UFC.

- Po zwycięstwach nad Mamedem UFC ciągle puka do moich menedżerów. Ale mam kontrakt z KSW i nie chcę wybiegać w przyszłość.

Jak długi masz kontrakt z KSW?

- Z tym pytaniem odsyłam do mojego menedżera. Nie chcę rzucać datami, bo dokładnie nie wiem. Nie chcę też niczego deklarować.

Kiedyś mówiłeś, że KSW jest twoim domem. Chyba trudno ci opuścić ten dom.

- Jest mi tu dobrze, a czas pokaże, w którą pójdziemy stronę.

Jak na twoją wyobraźnie działają sukcesy Jana Błachowicza w UFC?

- Wszystko zaczęło się od Joanny Jędrzejczyk, bo to ona przetarła polski szlak w UFC. Na pewno ich sukcesy działają na wyobraźnię. Dzisiaj jestem w KSW, a nie w UFC, ale mam świadomość, że polscy zawodnicy świetnie radzą sobie w najlepszej organizacji na świecie. Nie ma już tej przepaści, która była jeszcze kilkanaście lat temu. To się zatarło, Polacy wygrywają z rywalami z pierwszej dziesiątki UFC, zdobywają pasy.

Często jesteś porównywany do Jana Błachowicza?

- Jestem porównywany z nim, bo walczymy w tej samej kategorii wagowej. Poza tym Janek też był mistrzem KSW. Dużo ludzi czeka na to, żebym tak jak on poszedł do UFC. Taka jest kolej rzeczy. Sam nie chcę się porównywać z Błachowiczem, bo może wyjść z tego jakiś niesmak. Z Jankiem znamy się bardzo dobrze i nie chcę się z nim porównywać, do niczego nie jest mi to potrzebne.

Długo zastanawiałeś się nad przyjęciem propozycji walki z De Friesem?

- Dostałem ofertę i od razu zgodziłem się na rewanż. Wiem, że jestem w stanie go pokonać. Gdybym w pierwszej walce przegrał przez nokaut lub poddanie na początku pierwszej rundy, to nie chciałbym rewanżu. Ale walczyłem z nim przez pięć rund, wówczas jako jedyny w KSW nie przegrałem z nim przed czasem.

“Szkoda zachodu na takie walki”, “Nuda, flaki z olejem”, “Jedyne, na co Żyrafa może liczyć w rewanżu, to że znowu Philowi majtki zdejmie”. To kilka z brzegu opinii z Twittera. Kibice częściej krytykują niż chwalą to zestawienie.

- Myślę, że kibice, którzy doceniają kunszt MMA i kochają ten sport, są wniebowzięci. Tym, którzy tylko krytykują, nigdy się nie dogodzi. Uważam, że to jest cudowne zestawienie, jedno z najlepszych w ostatnich latach w KSW.

O De Friesie wiesz już wszystko?

- Skupiam się tylko na sobie, nie patrzę na niego. Z De Friesem biłem się 25 minut i myślę, że na tyle znam jego styl, że nie muszę analizować jego walk. Brytyjczyk dąży do kontroli w parterze, stójkę ma zachowawczą, a zapasy bardziej ofensywne. Bazuje na tym, by być z góry i ubijać rywali.

KSW przedstawiło ci inne oferty, czy w grę wchodził tylko rewanż z De Friesem?

- Była też możliwość walki w kategorii półciężkiej, ale chciałem De Friesa. Porażka z Brytyjczykiem długo we mnie siedziała, bo słabo wypadłem w tej walce. W rewanżu chcę być najlepszą wersją siebie.

A to nie jest tak, że w kategorii półciężkiej w KSW doszedłeś już do ściany i organizacja nie ma dla ciebie rywali?

Myślę, że to tylko kwestia czasu, gdy KSW zakontraktuje nowych prospektów w kategorii półciężkiej.

Cały wywiad przeczytacie na blogu "Po Gongu"

Więcej o: