Paweł Nastula, urodzony w 1970 roku. Kiedyś znakomity judoka, dziś trener. Jego największe sukcesy to:
Paweł Nastula: Zgadza się, prowadzę już coraz starszą i coraz lepszą zawodniczkę. Dziewczyna w tym roku skończy 17 lat. Powoli wchodzi w dorosłe judo.
- Paryż to jeszcze może być za wcześnie, bo to będzie już za trzy lata. Ale może zdążymy, w sporcie różne rzeczy się dzieją.
- Tak. Prowadzę ją od początku, więc widzę, jak się rozwija i ile potrafi. Późno zaczęła, bo w wieku 12 lat. Musieliśmy dużo roboty włożyć, żeby dogoniła rówieśniczki. I żeby je przegoniła. Teraz już można powiedzieć, że to zrobiła, bo w zeszłym roku została mistrzynią Polski juniorek młodszych. W czerwcu będzie broniła tytułu. Jest dobrze.
- W środowisku wszyscy będą wiedzieli, o kim mówimy. I to wystarczy.
- Ha, ha! Tak było, płakałem, nie ustąpiłem! Czasy się zmieniły - kiedyś dopiero od 12. roku życia można było trenować sporty walki. Teraz zabawa w judo zaczyna się już dla dzieci mających po 5-6 lat. Oczywiście w takim wieku to jest tylko zabawa, małe dzieciaczki uczą się niemal wyłącznie padów. Ale to im się bardzo przyda na następne lata. Bardzo dobrze, że treningi zaczyna się szybciej. Ale jeśli ktoś jest bardzo zdolny i bardzo zdeterminowany, to podgoni, nawet gdy zacznie później.
- Jasne! Oglądałem Bruce'a Lee. W moim dzieciństwie on był bardzo popularny. Zobaczyłem "Wejście smoka" i byłem pewny, że chcę trenować sporty walki. Nigdy mi się nie odmieniło.
- Jakoś bardzo moich zapędów trener nie musiał powstrzymywać. Byłem tak szczęśliwy, że staję się wojownikiem, że nie miało dla mnie specjalnego znaczenia czy walczę w judo, czy w karate, czy w kung-fu.
- Możliwe, dużo nagrali.
- Teraz życie jest prostsze, bo monitoring turniejów jest taki, że chyba wszystko znajdziemy w internecie. A kiedyś rzeczywiście żeby sfilmować zawodnika, żeby dokładnie wiedzieć jak walczy i żeby poszukać jego słabszych stron, to trzeba było jeździć na turnieje i go filmować. Japończycy przyjeżdżali wszędzie. Kręcili i analizowali. Ale to nie tak, że włączali kamery tylko wtedy, gdy ja wychodziłem na tatami. Jak przyjechali na mistrzostwa Europy, to innych też nagrywali, a nie wyłącznie Nastulę. Chociaż muszę przyznać, że ja byłem dla nich solą w oku. W mojej kategorii wagowej sprawdzali kilku swoich zawodników i żaden Japończyk nie potrafił ze mną wygrać. Szukali kogoś na Nastulę i nie znajdowali. Jakoś im - biednym - nie wychodziło, ha, ha.
- No nie. Ciężkie walki miałem ze Stephanem Traineau.
- Zgadza się. Ciężkie boje toczyłem też z Brazylijczykiem Miguelem Aurelio.
- Jego oczywiście też dobrze pamiętam. Z początków kariery.
- Prawda.
- Takie życie. Jak się jest na topie, to ma się wszystko, a jak się chociaż trochę spadnie, to działacze mogą wiele zrobić. Nie zdobyłem medalu na igrzyskach, do tego miałem jeszcze jakąś kontuzję i Polski Związek Judo uznał, że 22-letni Nastula, już wtedy wicemistrz świata, jest nieperspektywiczny.
- Naprawdę! Chora sytuacja! W roku 1994 na mistrzostwach Europy w Gdańsku zdobyliśmy pięć medali. Pod wodzą trenera Marka Rzepkiewicza byliśmy potęgą i było pewne, że na ME w Birmingham w 1995 roku też się będziemy bardzo liczyli. Afera wybuchła właśnie przy okazji wylotu do Anglii. Związek powinien zrobić wszystko, żeby kłótnię trenera z obsługą samolotu załagodzić. Działacze powinni dać trenerowi dalej pracować, a oni wykorzystali pretekst, żeby wyrzucić człowieka, który robił dobrą robotę. Dla działaczy najważniejsze było, żeby stanowiska dostali ich ludzie. Mniej ważną sprawą było, żebyśmy odnieśli sukces na igrzyskach w Atlancie.
Ja się wtedy zbuntowałem. Nie zgodziłem się pracować z nowym trenerem. Miałem swój sztab. Nie było łatwo, rzucali nam kłody pod nogi, ale z ministerstwa sportu mieliśmy zgodę na pracę w oddzielnej grupie, więc przetrwaliśmy. Niestety, koledzy, którzy trafili do nowego trenera, Jarosława Wołowicza, nie mieli wyjścia, musieli z nim pracować. I po prostu zostali zniszczeni. Chłopcy, którzy mieli szanse na olimpijskie medale, zostali tak zarżnięci, że w Atlancie zwyczajnie nie mieli siły walczyć. My tam naprawdę mogliśmy mieć kilka medali. Ekipa była bardzo mocna. A najśmiejszniejsze jest to, że trener, który wtedy zniszczył moich kolegów, w tej chwili dalej działa w polskim judo, jako drugi trener reprezentacji. To jest chore. Minęło ćwierć wieku, czasy się zmieniły, ale nie w polskim judo. W nim dalej działają niszczyciele, którzy w ogóle nie powinni się tykać szkolenia zawodników.
- Tam co chwilę coś złego się dzieje. A jak się wydarzy coś dobrego, to nie dzięki nim. Właśnie w ostatnią niedzielę Beata Pacut została mistrzynią Europy. Dziewczyna od dwóch miesięcy trenuje z Robertem Krawczykiem. Oddzieliła się od tego dziadostwa, odizolowała się od patologii i proszę - wygrała tytuł.
- Ten sam.
- Miałem! To właśnie ten półfinał ze Stevensem z igrzysk w Barcelonie.
- Za to prowadziłem w końcówce i odwiązałem sobie pas, żeby zyskać trochę czasu na odpoczynek. Słusznie dostałem za to karę. I tyle zostało z mojego prowadzenia. Moja głupota, że przegrałem.
- Zgadza się.
- Tak.
- Nic mi nie zrobił, tylko okropnie mnie zmęczył.
- Większość z niej tak. Odcięło mnie dopiero na sam koniec.
- Zgadza się.
- Tak. Polski Związek Judo próbował nam rzucać kłody pod nogi, ale w 1995 roku to ja już byłem mistrzem świata i podwójnym mistrzem Europy, więc od ministerstwa sportu dostałem zgodę i pieniądze na indywidualny tok przygotowań.
- Edmund Cichomski? Tak, to mój człowiek.
- Miałem zapewnione wszystko, czego potrzebowałem. I różnych rzeczy próbowałem. Były masaże, byli lekarze, którzy w Instytucie Sportu robili mi badania, miałem sparingpartnerów ściąganych z Czech i z Białorusi, miałem świetne przygotowania do igrzysk. Dlatego mi wyszło. I uważam, że gdyby inni judocy mogli wtedy mieć podobne warunki, gdyby przede wszystkim dalej pracowali z trenerem Rzepkiewiczem, to polskie judo mogło w Atlancie zdobyć tyle medali, co polskie zapasy.
- I mieliśmy kilku zawodników po prostu zarżniętych.
- Kurczę! Nie pamiętam już tego. Serio, nie pamiętam.
- Dokładnie. Dlatego już się teraz nie pamięta na jakim turnieju co bolało.
- To była decyzja dla mnie bardzo niekorzystna. Moją naturalną wagą było 97 kg. Do 100 kg musiałem nabrać troszkę masy mięśniowej, a to mnie spowolniło i spowodowało, że moje ruchy stały się bardziej kwadratowe. Straciłem trochę zwinności i szybkości. Poza tym bardzo dużo zawodników ważących po 107-108 kg uznało, że da radę zejść do 100 kg i to zrobili. A wcześniej do 95 kg nie mieli szans zejść.
- Nie.
- Ich też nie liczyłem. Miałem jechać na zawody, to jechałem i walczyłem. Wracałem, wieszałem medal na ścianie i dalej trenowałem. A za jakiś czas znów jechałem na zawody. Nawet nie wiem teraz, ile medali wywalczyłem.
- Pracowałem z różnymi. Ale przede wszystkim nie miałem problemów z nastawieniem. Nigdy nie potrzebowałem specjalnych treningów w tym kierunku. Nigdy nie czułem takiej presji, która by mi przeszkadzała. Presja była, ale nigdy mnie nie spinała, nigdy przez nią mi się źle nie walczyło.
- Nigdy.
- Też.
- Wiem. Ale się nie bałem. Od razu szedłem na największych. Uznałem, że jak spadać, to z wysoka.
- Nie.
- Jestem przyzwyczajony do bólu.
- To faktycznie inny sport. Całkiem inna bajka. Ale naprawdę jestem wytrzymały.
- Mam dwie takie walki, które od razu mi przychodzą do głowy. Pierwsza z judo. To półfinał olimpijski w Atlancie, z Aurelio.
- Tak, jeszcze na 20 sekund przed końcem przegrywałem. Ale się nie poddałem. A w MMA najtrudniej było w pierwszej walce. Z Nogueirą. Walczyliśmy w Japonii, przed wielką publiką. Z 50 tysięcy ludzi nas oglądało.
- Trzy miesiące.
- Tak, od początku wszystko było jasne.
- Ha, ha, ha! Kwestia człowieka. Ja lubiłem walczyć. Na różnych płaszczyznach.
- Walczyłem o trzy lata za długo.
- Nie było powodu. Normalnie rozmawiamy. Walka w niczym nie przeszkodziła. To był sport. Między nami nie było żadnych docinek, żadnego złego zachowania z jednej czy z drugiej strony.
- Moja żona nim jeździła!
- Pewnie! Czasami żona mnie woziła. Bardzo fajny samochód. Silnik miał podrasowany i bardzo szybki był.
- Coś tam zapamiętałem. Wiadomo, że to całkiem inny świat niż sporty walki, ale treningi wcale nie były lekkie. Codziennie się ćwiczyło po sześć-siedem godzin, żeby się jakichś podstaw nauczyć. Podobało mi się to. Poznałem fajnych ludzi, pobawiłem się trochę. I od tamtej pory na weselach już zawsze pięknie z małżonką walca zatańczę.
- To była wielka pomyłka. Zostałem na to namówiony i od początku żałowałem. Błyskawicznie zrozumiałem, że te wszystkie polityczne układy i układziki są nie dla mnie.
- Nie działa, nie może. Dopiero zaczynamy prowadzić judo dla dzieci. Bo to jedyne zajęcia, która nam wolno było uruchomić od poniedziałku 19 kwietnia. Czekamy aż znów będziemy mieli możliwość normalnego funkcjonowania. Od dawna jesteśmy albo częściowo zamknięci albo całkiem. Ostatnio całkiem. W pandemicznej rzeczywistości naprawdę bardzo trudno jest się utrzymać.