"Wiadomo, że UFC to było marzenie. Taka Liga Mistrzów. Dzięki KSW miałem okazję mierzyć się z ludźmi, którzy kiedyś tam walczyli, a ja ich pokonywałem. Wiedziałem, że muszę robić wszystko, by w tej Lidze Mistrzów się znaleźć" - mówił Jan Błachowicz w 2014 roku ogłaszając w dokumencie "Operacja Big John" jedną z najważniejszych informacji w jego życiu. To porównanie z dobrze znaną piłkarskim kibicom Champions League było symboliczne, choć trafne. Można święcić triumfy na krajowym podwórku, wygrywać rodzimą Ekstraklasę (choć mistrzostwo Błachowicza w KSW lepiej chyba przyrównać do triumfu w Bundeslidze czy Primera Division), ale wszystko to ma sens, gdy potem można zrobić krok do przodu i pokazać się światowej widowni.
Przystąpić do rozgrywek największych, najbardziej prestiżowych i skupiających największe światowe gwiazdy. Do organizacji, która najlepszym sportowcom zapewnia też największe pieniądze, choć o nie jest o nie łatwo. UFC to dla biało-czerwonych długo były rozgrywki elitarne i niespecjalne dostępne. Siedem lat temu, gdy plany Błachowicza o walkach dla federacji Dana White’a zaczęły się konkretyzować, UFC zdążyło poznać właściwie tylko jednego Polaka – Tomasza Drwala, bo krótką przygodę Macieja Jewtuszko i jego jedną walkę tam można odnotować raczej w statystykach.
Walczący w UFC Petter Sobota czy Krzysztof Soszyński wychodzili do oktagonów, reprezentując kraje, w których mieszkali (odpowiednio Niemcy i Kanada). UFC było wtedy dla polskich fanów MMA właśnie trochę jak piłkarska Liga Mistrzów. Oklaskiwaliśmy w niej innych, zastanawiając się, kiedy przytrafi się nam tam jakiś narodowy bohater.
Chociaż m.in. z powodu ekspansji UFC na nowe rynki, Polaków w tej organizacji szybko zaczęło przybywać, bo tuż przed Błachowiczem swoje kontrakty w Ameryce podpisali też Daniel Omielańczuk, Piotr Halmann, czy Krzysztof Jotko, to emocje związane z męskim MMA były do tej pory w oktagonowej Lidze Mistrzów symboliczne.
Dotąd przez UFC przewinęło się ponad 20 naszych zawodników. Część była tam chwilę, walcząc na kartach wstępnych gal czy w ich preeliminacjach. Innych już w organizacji White’a nie ma. Zaszczyt walki o pas miały jednak tylko jednostki. Wśród kobiet fighterską Ligę Mistrzów wygrała Joanna Jędrzejczyk (potem pięciokrotna obrończyni tytułu) o tytuł walczyła też Karolina Kowalkiewicz.
U panów mistrzowskich emocji do tej pory nie było. Pierwszym polskim posiadaczem pasa stał się właśnie Błachowicz. Sukces olbrzymi. To trochę tak jakby Marcin Gortat wygrał finał NBA (był wicemistrzem ligi), a szukając bliżej, to sukces analogiczny do wygrania Champions League przez Roberta Lewandowskiego. Po ostatnim triumfie w tych rozgrywkach Jerzego Dudka, kolejny przyjemny moment spotkał Polaka dopiero po 15 latach. Wzruszony Lewandowski na jedną noc trofeum zabrał do hotelowego łóżka. Nie mniej szczęśliwy zawodnik MMA ważący niemal 5 kilogramów pas mistrza UFC, może zabrać do domu. Cieszyć się nim ma zamiar dłużej niż jedną noc.
- Pasa nie ściągnę przez miesiąc - komentował w rozmowie z Polsatem Sport.
Co ten pas mu daje? Na chwilę obecną to spełnienie marzeń, prestiż i zapisanie się w historii MMA. Za chwilę będzie oznaczał zapewne zwiększenie obowiązków medialnych, częstsze spotkania z dziennikarzami i ekspozycje, na jaką "Cieszyńskiego Księcia" wystawi UFC. To zainteresowanie może przełożyć się na nowe i wyższe kontrakty reklamowe, również te podpisywane za granicą. Szczęśliwie dla Polaka walka o pas z Dominickiem Reyesem odbyła się w Abu Zabi, gdzie zawodnicy nie muszą płacić podatków. W Ameryce z wypłaty ściągnięto by 30 procent, w Australii połowę gaży. Gaży, która patrząc w szerzej perspektywie, do tej pory dla Błachowicza szczytem marzeń nie była.
Dla przykładu jeszcze rok temu Polak za walkę zgarniał około 45 tys. dolarów (kwota podstawowa). By zobrazować sytuację - była to najniższa gwarantowaną wypłatą wśród wszystkich zawodników gali UFC 239 z karty głównej. Rywal, którego wtedy pokonał nasz zawodnik Luke Rockhold za samo wyjście do klatki inkasował 200 tys. dolarów. Błachowicz w grupie finansowych krezusów, do wypłaty szedł zatem jako ostatni. Gdyby nie dodatki za zwycięstwa i bonusy za występy wieczoru, wpływy czołowego zawodnika kategorii półciężkiej w zestawieniu z jego kolegami wyglądałyby skromnie.
Od tego roku Błachowicz walczy już na nowym kontrakcie w UFC. Być może nawet dwa razy korzystniejszym niż ostatni. Portal Sportekz.com donosi, że za walkę w Abu Zabi Polak miał gwarantowane 110 tys. dolarów. Drugie tyle dawało mu zwycięstwo, a że nastąpiło ono w dobrym stylu Błachowicz znów zgarnął bonus, tym razem za nokaut wieczoru. To dodatkowe 50 tys. dolarów. Do jego wpływów z bitwy z Reyesem trzeba dodać jeszcze 10 tys. dolarów za promocje gali i spotkania medialne. Cała suma 280 tys. dolarów nie zawiera jeszcze procent wpływów ze sprzedaży PPV, które zawodnik zapewne ma zapisane w swoim nowym kontrakcie. To sprawia, że po wygraniu pasa UFC, Błachowicz powinien być bogatszy o ponad milion złotych.
Oprócz tego, że pas mistrza przeniesie Błachowicza do innej finansowej ligi, to może pomóc mu w spełnieniu pozostałych sportowych marzeń. Jeśli futbol ma Cristiano Ronaldo i Lionela Messiego, którzy Ligę Mistrzów wygrywali odpowiednio 4 i 5 razy, to MMA i UFC ma Jona Jonesa. Zawodnika, który niegdyś został najmłodszym mistrzem w historii UFC (23 lata), a mistrzowskiego pasa w dywizji półciężkiej bronił ośmiokrotnie. Był niepokonany przez 4 lata. Ostatnio wrócił na szczyt. Choć nie wygrywa już z taką łatwością jak kiedyś, a wokół jego osoby więcej było kontrowersji związanych choćby z dopingiem czy uciekaniem z miejsca wypadku, to jednak Polak zawsze chciał i dalej chce zmierzyć się z Amerykaninem. W zawodowym CV Jones, to jednak dalej Jones i Błachowicz tego nie kryje.
- W głowie mam teraz tylko jedno. Jones gdzie jesteś? - mówił Błachowicz przed kamerami telewizyjnymi tuż po wygranej z Reyesem. - Czekam na ciebie - dodał tak by słyszały to setki tysięcy widzów UFC na świecie i zapewne sam zainteresowany.
O tę walkę i kolejne marzenie Błachowicza może jednak nie być łatwo, bo Jones po zwakowaniu pasa kat. półciężkiej przeniósł się do wagi ciężkiej, a przynajmniej ogłosił, że chce w niej walczyć. Jak będzie trudno przewidzieć.
Po wygranej Błachowicza Jones wrzucił w swoim stylu na Twitterze: "Hej czy bylibyście wkurzeni, gdyby wrócił i zabrał swój mistrzowski tytuł?". Idź być nudnym gdzie indziej - odpowiedział mu dość szybko Błachowicz, poirytowany tonem tej narracji i pewności siebie.
Być może mały wstęp do takiej walki właśnie się rozegrał. Być może Błachowicz, który szedł do UFC z zamiarem bycia najlepszym, po tym jak najlepszy się stał, będzie mógł w nagrodę zmierzyć się z tym, z którym walki pragnął od lat. Tylko że do tej pory taka konfrontacja oznaczała szansę na mistrzostwo i konieczność odebrania tytułu legendzie UFC. Teraz to ta legenda musi ustawić się po pas do polskiego mistrza i uważać, by przy próbie jego odbioru nie upaść na deski, tak jak upadali ostatnio Reyes, Corey Anderson czy Luke Rockhold.