Ta gala w ogóle mogła się nie odbyć, bo pandemia koronawirusa paraliżuje świat sportu. W marcu swoje imprezy odwołały takie federacje, jak: KSW i FEN. Tymczasem FAME MMA, organizacja zajmująca się walkami celebrytów na zasadach MMA, zorganizowała imprezę. Organizatorzy FAME MMA 6 zdecydowali ostatecznie, że zrezygnują z wielkiej hali i zamkną się w studiu telewizyjnym. Podczas swej produkcji, w której uczestniczyło kilkadziesiąt osób, podkreślano, jak bezpieczne jest to przedsięwzięcie i jaka higienę zachowano: Nawet Perfekcyjna Pani Domu nie miałaby się do czego przyczepić - usłyszeliśmy.
Jednym z nielicznych uczestników sobotniej imprezy, którzy mieli związek z zawodowym sportem był Marcin Najman. 41-latek zmierzył się z debiutantem - Piotrem Piechowiem, który jest kulturystą trenującym brazylijskie jiu-jitsu. Piechowiak już w pierwszej rundzie znokautował Najmana.
Przypominamy tekst sprzed kilku miesięcy, w którym opisaliśmy intrygującą historię Najmana
Marcin Najman to intrygująca postać w polskim show biznesie. W mediach pojawił się już dobrych kilka lat temu jako uczestnik reality show "BIG Brother - VIP". To tam publicznie zaczął snuć marzenia o karierze bokserskiej. Na koncie miał już kilka walk ze średniej klasy pięściarzami, więc kibice mogli się nabrać na jego opowieści. Trzeba jednak zaznaczyć, że przegrał swoje trzy pierwsze pojedynki.
Mijały lata, a Najman wciąż nie odnosił żadnych sukcesów. Przegrywał m.in. z pięściarzami o uznanie renomie, jak Dawid Kostecki czy Andrzej Wawrzyk. A mimo to sława nie mijała, bo dobrze rozumiał, jak działa ten biznes. To, czy zawalczysz na danej gali, częściej wiąże się z twoją rozpoznawalnością niż z prezentowanym poziomem sportowym. W pewnym momencie - był to 2010 rok - środowisko bokserskie powiedziało "mamy dość".
Dlaczego w mediach Najman wciąż bryluje jako znany bokser, a w ringu nie potrafi tego potwierdzić? Kilku czołowych naszych pięściarzy na czele z Krzysztofem "Diablo" Włodarczykiem, Mariuszem Wachem i Przemysławem Saletą podpisało otwarty list do mediów, aby nie nazywać Najmana "bokserem".
- Obraźliwe komentarze Marcina Najmana na temat czołowych polskich zawodników wypaczają obraz naszego środowiska. Najman nigdy nie był i nie będzie bokserem, nigdy ciężko nie trenował, a jedyne dwie prawdziwe walki otrzymał dzięki autopromocji w tabloidach. Obie zresztą szybko przegrał (z Wawrzykiem i Pudzianowskim). Wszystkie pozostałe pojedynki Najmana odbyły się z opłaconymi przez niego przeciwnikami, a jedyny z nich, który miał więcej zwycięstw niż porażek, urodził się w 1960 roku! - apelowali sportowcy.
Co ciekawe, później Wach chyba zmienił zdanie, bo gdy Najman, już jako organizator gali, zaproponował mu walkę na Narodowym, to Wiking ofertę przyjął. Choć i tak ostatecznie nie wystąpił na tamtej gali, ale o tym dopiero za chwilę.
Pozycja Najmana w środowisku zaczynała tracić na znaczeniu, ale jego nazwisko ciągle mogło się dobrze sprzedać. Martin Lewandowski i Maciej Kawulski, właściciele KSW, świetnie to rozumieli. Zaproponowali mu walkę w MMA z Mariuszem Pudzianowskim. Ponad 6 milionów Polaków widziało jak najsilniejszy człowiek świata bezlitośnie tłucze Najmana.
Ale pięściarz z Częstochowy się nie poddał. Coraz częściej zarabiał jako dostarczyciel zwycięstw rywalom, często w groteskowych warunkach. Choć walka z Robertem "Hardkorowym Koksem" Burneiką trwała dłużej niż Pudzianem, to zakończyła się w ten sam sposób.
W międzyczasie Najman przegrał także dwie walki z Przemysławem Saletą (raz w MMA, raz w kickboxingu).
Najman się jednak nie zraził. Zaczął staranniej dobierać rywali. Zorganizował sobie nawet walkę o pas mistrza Europy w kickboxingu (niszowej) federacji WKN. "Pojedynek" pokazuje jaki to był poziom.
"El Testosteron" uznał, że lepiej niż bić się na galach, jest na nich zarabiać. Po kilkunastu mniejszych imprezach porwał się z motyką na słońce, chciał wypełnić PGE Narodowy organizując tam Narodową Galę Boksu.
Na wstępie trzeba zaznaczyć, że zapełnienie 58 tysięcznego obiektu na inne wydarzenia niż mecze piłkarskie i żużlowe jest dużym osiągnięciem. Tak było w przypadku KSW, które w maju 2017 roku zorganizowało tam galę, gdzie oprócz prawdziwych sportowców, walczyli celebryci, jak Popek i Koksu. Bez nich Narodowy świeciłby pustkami. Najmanowi, rzecz jasna, też zależało na publiczności, ale i tak starannie selekcjonował gości.
Oprócz polskich bokserów, takich jak Artur Szpilka, Izu Ugonoh, Mariusz Wach, Rafał Jackiewicz, Ewa Piątkowska, chciał ściągnąć czołowego pięściarza z zagranicy, oraz znanych muzyków (Liroya, zespół Kombii i Edytę Górniak). Jeszcze w listopadzie 2017 roku Najman mówił, że rywalem Wacha w walce wieczoru może zostać Tyson Fury, pogromca Władimira Kliczki. Ostatecznie wybór padł na Erica Molinę, czyli solidnego pięściarza, ale znacznie słabszego od ekscentrycznego Brytyjczyka, no i po dwóch porażkach z rzędu. Na kilka dni przed galą okazało się, że Molina wpadł na dopingu. Co gorsze, nie udało się znaleźć zastępstwa dla Wacha, który dowiedział się o tym na kilkanaście godzin przed planowaną imprezą. Wiking tym bardziej ucierpiał, bo to właśnie on promował tę galę od pierwszej konferencji prasowej.
Galę mieli uratować inni pięściarze. Problem w tym, że Fred Kassi, czyli rywal Izu Ugonoha, nie wyszedł nawet do trzeciej rundy, bo jak przyznał po walce, rozbolała go... głowa. Walka Szpilki też nie była game changerem, przeciwnik Polaka nie zaprezentował się zbyt dobrze, Szpilka pewnie go pokonał, zupełnie zabrakło emocji.
Równie dużo szumu, co wokół głównych walk, było wokół pojedynku Najmana. Początkowo miał się mierzyć z Arturem Binkowskim, kontrowersyjnym pięściarzem, który najlepszy okres kariery to miał chyba w 2000 roku podczas igrzysk w Sydney, gdzie jako reprezentant Kanady (wyemigrował tam jako młody chłopak) przegrał w ćwierćfinale. Ostatecznie Binkowski został skreślony z karty walk za swoje rasistowskie wpisy na Facebooku, ale później - dziwnym trafem - pojawiał się i robił szum na konferencjach prasowych. Zastąpić miał go Albert "Dragon" Sosnowski, ale okazał się za drogi.
Wybór padł na Riharda Bigisa, anonimowego pięściarza z Łotwy. Bigis nie walczył od trzech lat, a jak już się bił, to w niższych kategoriach wagowych. Do walki z Najmanem pokonywał tylko zawodników z ujemnym rekordem. Słowem, idealny przeciwnik dla Najmana. Rzeczywistość okazała się inna, "El Testosteron" poddał się w czwartej rundzie, skarżąc się na ból w barku...
Najbardziej kuriozalny moment gali nastąpił tuż przed walką, kiedy słynny konferansjer Michael Buffer, czyli ten sam, który zapowiadał legendarne walki np. Mike`a Tysona, wywołał do ringu Najmana.
Pewnie spełniło się marzenie boksera z Częstochowy, żeby zostać zapowiedzianym przez Buffera. A, że na stadionie było tylko kilkanaście tysięcy widzów, zamiast planowych 55 tysięcy (później 30), i że się poddał ze sportowcem pokroju Bigisa, to dla Najmana chyba nieistotne. Przecież nigdy specjalnie nie dbał o swoją reputację. Niedzielna gala tylko to potwierdziła. Znowu na imprezie pojawił się Buffer, ale nie Michael, tylko Bruce, jego brat związany z UFC. No i nie pojawił się na żywo, a tylko na... telebimie.
Jak przebiegał rewanż Najmana z Bigisem? Tak jak pierwsza walka. Bigis starał się wywierać presję, a Polak poddał się ze względu na kontuzję barku. Tym razem jednak nie dotrwał do czwartej rundy.
Trzeba dodać, że ci, którzy znają Najmana prywatnie, twierdzą, że jego wizerunek medialny nie odzwierciedla jego prawdziwego charakteru. W dodatku często włącza się w akcje charytatywne. No, ale obrazu medialnego już chyba nie zmieni. Trudno o innego polskiego sportowca, który osiągnął tak niewiele, a ciągle było o nim głośno.