Tomasz Narkun od kilku lat rządzi wagą półciężką, gdzie nie może znaleźć dla siebie godnych rywali, więc szuka nowych wyzwań. "Żyrafa" w 2018 roku stoczył dwie walki z Mamedem Chalidowem (byłym mistrzem wagi średniej) i obie wygrał. Narkun chciał zostać mistrzem dwóch kategorii wagowych, więc wyzwał na pojedynek czempiona wagi ciężkiej. Tylko tym razem jego największe atuty, jak: wzrost, siła, zasięg ramion i świetny parter, nie miały zbytnio znaczenia. Tym razem wszystkie te parametry były na korzyść Brytyjczyka. No, może poza parterem, bo trudno ocenić, który z nich ma lepsze brazylijskie jiu-jitsu.
Pierwsze dwie rundy przebiegały pod dyktando De Friesa. Dopiero w ostatniej akcji drugiej rundy Narkun zdołał zapiąć gilotynę, ale gong uratował Brytyjczyka przed porażką. W trzeciej rundzie zrezygnowali z parteru i próbowali starcia w stójce. Lepszy boks zaprezentował jednak De Fries.
Po czterech rundach na wszystkich kartach sędziowskich prowadził Brytyjczyk, dlatego w piątym starciu Narkun postawił wszystko na jedną kartkę i rzucił się z pięściami na rywala. Nie myślał już o defensywie i gardzie, a nawałnicą ciosów zaatakował rywala. Przez chwilę wydawało się, że to rozsądna decyzja, ale De Fries zdołał się obronić. Przetrwał i wygrał na punkty, tym samym pozostał mistrzem wagi ciężkiej. To była pierwsza porażka Narkuna od 2014 roku.
De Fries zadebiutował w klatce KSW w kwietniu zeszłego roku. I już na dzień dobry Brytyjczyk sprawił sensację, bo w 1. rundzie pokonał Michała Andryszaka, dzięki czemu zdobył pas wagi ciężkiej. Jak się okazało później wygrana z Andryszakiem nie była wcale przypadkowa. Świadczy o tym styl, w jakim De Fries pokonał w kolejnej walce Karola Bedorfa, byłego mistrza KSW
Faworytem tego starcia był Pudzianowski, bo jest znacznie bardziej doświadczonym zawodnikiem. Poza tym Pudzian był cięższy o 12 kilogramów, a Kołecki w swoich wcześniejszych walkach mierzył się z reprezentantami wagi półciężkiej. Debiut w KSW i w królewskiej dywizji nie okazał się jednak zbyt dużym przeskokiem. Kołecki już w pierwszej rundzie pokonał Pudzianowskiego. Wywierał presję od początku starcia. Wgniatał Pudziana w siatkę i częstował go soczystymi kolanami. Jedno z kopnięć trafiła rywala w krocze, przez co pojedynek został przerwany na kilka minut. Gdy starcie zostało wznowione Kołecki obalił Pudziana, a były mistrz świata w strong menach odklepał, prawdopodobnie z powodu kontuzji mięśniowej.
Kołecki, były mistrz olimpijski w podnoszeniu ciężarów, od kilku lat prężnie się rozwija w MMA. Wcześniej walczył dla organizacji "Babilon MMA", gdzie stoczył siedem walk. Pierwszych sześć wygrał w taki sam sposób, czyli przez nokaut w 1. rundzie. W poprzednim starciu mierzył się z Michałem Bobrowskim, nadzieją polskiego MMA, i choć przetrwał trzy rundy, to przegrał na punkty. Teraz, dzięki zwycięstwie nad Pudzianowski, stał się nową gwiazdą KSW. Kibice z chęcią zobaczyliby jego pojedynki z zapleczem czołówki wagi ciężkiej. KSW ogłosiło walkę Karola Bedorfa z Damianem Grabowskim, byłym zawodnikiem UFC. Przegrany z tego pojedynku byłby ciekawą opcją dla Kołeckiego.
Dyspozycja Mańkowskiego była wielką niewiadomą. Ostatni raz wygrał w 2016 roku. Później przegrał z Mamedem Chalidowem oraz Roberto Solidciem. Od kilku miesięcy szykował się do powrotu do oktagonu, ale wciąż przeszkadzały mu kontuzje. W sobotę pokazał się z dobrej strony. Narzucił bardzo wysokie tempo i wywierał presję na Irlandczyku. Ale pod koniec drugiej rundy odcięło mu prąd, wtedy zaczął przeważać Parke. Dwie pierwsze rundy były toczone w stójce, a pojedynek stał na wysokim poziomie techniczno-taktycznym. W ostatniej rundzie Irlandczyk okładał Polaka w parterze, dzięki czemu wygrał na punkty - przez jednogłośną decyzję (29-28, 29-28, 29-28)
Jego zwycięstwo było niespodzianką, ale nie sensacją, bo - tak jak pisałem wyżej - ostatnie lata były ciężkie dla Borysa.
Janikowski debiutował wiosną 2017 roku na Stadionie Narodowym, gdzie efektownie pokonał Julio Gallegosa (8-7). Swoją drugą walkę stoczył kilka miesięcy później i ku zdziwieniu wielu ekspertów bez kłopotów pokonał Antoniego Chmielewskiego (32-17), najbardziej doświadczonego zawodnika w historii polskiego MMA.
Właściciele KSW zobaczyli, że Janikowski nie potrzebuje taryfy ulgowej, więc w kwietniu przeciwnikiem Polaka został Yannick "Czarna Mamba" Bahati (28 lat, 8-4, 4 KO), były mistrz organizacji BAMMA. Anglik wytrzymał w klatce zaledwie... 18 sekund. A Janikowski tak mocno go bił, że aż złamał sobie rękę. Wydawało się, że szybko stanie się gwiazdą MMA. I to być może światowego formatu.
W czwartym pojedynku mierzył się z Michałem Materlą, niedawnym mistrzem KSW. Zawodnik ze Szczecina pokonał Janikowskiego. Teraz jego rywalem był Aleksandar Ilic (11-2, 6 KO, 2 SUB). Zawodnik o którym wiedzieliśmy, że nic nie wiemy. Rekord miał imponujący, ale nabił go na słabych rywalach. W pierwszej i drugiej rundzie nie zagroził Janikowskiemu, jednak w trzeciej rundzie popisał się kapitalnym kopnięciem na głowę Polaka.
Zgasił światło byłemu zapaśnikowi i sędzia musiał przerwać walkę. Janikowski przekonał się, że MMA to sport dla hardkorowców.
- Kilka razy w miesiącu wracam do domu, patrzę na swoje ciało całe w siniakach i pytam sama siebie: po co mi to? Ale po trzydziestu minutach już mi przechodzi. Czuję się niespełniona pod względem sportowym. Dlatego teraz gonię marzenia. Nie chcę być frustratką na starość, bo czegoś nie spróbowałam. Tym bardziej, że moje otoczenie zapewnia mnie, że to dobry pomysł - mówiła nam 25-letnia Karolina Owczarz, była pięściarka i dziennikarka Polsatu. Rok temu zadebiutowała w MMA podczas KSW 42 i pokonała Paulinę Raszewską, choć była underdogiem. Tym razem przystąpiła do walki jako faworytka.
Pojedynek z Martą Chojnowską nie był zbyt ekscytujący, ale po trzech rundach sędziowie niejednogłośnie orzekli zwycięstwo Owczarz. W dwóch rundach minimalnie lepsza okazała się była dziennikarka Polsatu,ale jej styl nie zachwycił. Najładniejszą akcję podczas walki przeprowadziła jednak Chojnowska.
Swoje walki wygrali także Marcin Wrzosek oraz Satoshi Ishii (debiutujący w KSW). Wrzosek pokazał się z dobrej strony, a debiut Japończyka był wielkim rozczarowaniem. Pokonał na punkty Fernando, ale nic wielkiego nie pokazał. To była najgorsza walka gali, kibice umierali z nudów.
Karta walk KSW 47: