Pojedynek Jana Błachowicza na UFC w Pradze miał być kropką nad ”i” w jego niemal 5 letniej przygodzie w najlepszej światowej organizacji MMA. „Cieszyński Książę” pierwszy raz wystąpił w walce wieczoru, pierwszy raz walczył tak blisko rodzinnej miejscowości i pierwszy raz wychodząc do oktagonu był tak blisko walki o pas kategorii półciężkiej. Należało tylko - najlepiej w przekonywującym stylu – pokonać Thiago Santosa. Nie było to zadanie łatwe. „Czołg” – jak swojego przeciwnika określał Błachowicz, zwykle od początku najeżdżał na rywali z pełnym pakietem ciosów i nie kalkulował. Warto przypomnieć, że ostatnio po mocnych uderzeniach rozbił Jimi’ego Manuwę, a jeszcze wcześniej przez techniczny nokaut pokonał Eryka Andersa. Anders po ostatniej rundzie bitwy z Santosem nie był wstanie dojść do własnego narożnika i stracił przytomność.
Błachowicz sobotnie starcie w Pradze zaczął raczej spokojniej, pierwszy raz w UFC walczył na dystansie 5 rund, więc siły należało rozłożyć rozważniej.
- Nie sądze, aby dane nam było bić się przez 25 minut, ale fizycznie jestem przygotowany i na taki scenariusz – mówił Polak przed walką, sygnalizując, że będzie chciał ją zakończyć wcześniej.
Obaj zawodnicy w pierwszej odsłonie starcia częstowali się nieprzyjemnymi kopnięciami, a Błachowicz w ostatniej minucie zaprowadził rywala pod siatkę i próbował obalić.Bez efektu. Trudno było wskazać zawodnika dominującego.
Podobnie zresztą wyglądał scenariusz rundy drugiej. Pod jej koniec w ciosach, które doszły głowy rywala był remis. Atak jednego zaczynał odwet drugiego. Brazylijczyk straszył Polaka niskim kopnięciem i uderzeniem ręką na głowę, rundę zakończył obrotem na macie i kopnięciem znanym bardziej z Capoeiry. Na szczęście niecelnym.
Trzecia odsłona nie trwała długo. Gdy Błachowicz ruszył na Santosa, ten zrobił unik i skontrował mocnym prawy prostym i lewym sierpowym na głowę Polaka. Trafił idealnie. Błachowicz padł bezwładnie, a seria ciosów Brazylijczyka z góry zakończyła walkę w 39 sekundzie trzeciej rundy. Po tym jak zawodnik z Cieszyna się podniósł zapytał tylko: Kiedy to się stało? Lekko się przy tym do rywala uśmiechnął, ale to był śmiech przez łzy.
Szybkość akcji Santosa była na najwyższym poziomie. Brazylijczyk skończył walkę z Polakiem tak jak do tej pory kończył aż 70 proc. swoich pojedynków - przez nokaut. Wymownie pokazał, że chce teraz walki o pas z Jonem Jonesem.
W sferze marzeń Błachowicza zatem cały czas pozostanie walka o mistrzostwo UFC. Przed galą w Pradze Polak był w czołowej czwórce rankingu wagi półciężkiej a w przypadku wygranej mógł czekać na 2 marca, aż obrońca tytułu zmierzy się z Anthonym Smithem.
Teraz już wiadomo, że jeśli Jones to starcie wygra, bliżej walki z nim będzie mający serię czterech wygranych z rzędu Santos. Polak z oktagony schodził smutny, nie zrobił sobie prezentu na obchodzone 24 lutego 36 urodziny.
W innej ważnej dla polskich kibiców walce. Michał Oleksiejczuk ciosem na wątrobę odebrał ochotę do walki Gianowi Villante. Choć zawodnik trenowany przez Mirosława Oknińskiego był faworytem starcia ze starszym Amerykaninem, rozmiary tego zwycięstwa były niespodzianką. Polak od początku ruszył na Villante’a, a decydujący cios zadał raptem po minucie i 34 sekundach walki. Było to jego pierwsze zwycięstwo w UFC, w którym debiutował pod koniec 2017 roku.
205 lb.: Thiago Santos pok. Jana Błachowicza przez TKO, runda 3