Damian Janikowski. Spartańskie warunki kształtują charakter, czyli jak były zapaśnik podbija świat MMA

Damian Janikowski to były zapaśnik i żołnierz, a obecnie zawodnik MMA. W 2012 roku na igrzyskach olimpijskich w Londynie zdobył brąz, a teraz planuje podbić federację KSW. W sobotę wraca do stolicy Anglii, gdzie zmierzy się z Michałem Materlą, byłym mistrzem wagi średniej (do 84 kg). Jeśli Janikowski wygra, to zostanie gwiazdą europejskiego formatu. Relację z gali KSW 45 będziecie mogli śledzić na Sport.pl. Początek gali od godziny 19:00.

- W innych krajach medaliści olimpijscy dostają dom, samochód lub pieniądze. Większą popularność i szacunek mam w Rosji i w Stanach Zjednoczonych. Tam ludzie wiedzą, kogo pokonałem i co wygrałem. W Polsce to ktoś na tobie chętnie zgasiłby papierosa. To przykre... - mówił w rozmowie z TVP Sport Damian Janikowski o tym, dlaczego rzucił zapasy.

Ale Janikowski od dzieciaka miał pod górkę. Gdy był małym chłopcem, jego rodzicie się rozwiedli, a on zamieszkał z babcią. Wychowywał się w Ząbkowicach Śląskich, a także na wrocławskim brochowie, który nie należał do najspokojniejszych dzielnic miasta. Wielu jego kolegów wybrało osiedlowe życie i już "zostało na ławkach", ale Damian miał pasję, która go od tego uchroniła. Sport zapewnił mu bilet do lepszego życia.

- Bywało ciężko, niebezpiecznie. Moje życie mogło się różnie potoczyć. Mój brat rozpoczynał ze mną treningi zapaśnicze, ale potem trafił na złych ludzi, nieodpowiednie środowisko. Wolał spędzać czas na podwórku, więc nie osiągnął wielkich sukcesów. Na szczęście teraz sobie już dobrze radzi w życiu - mówi 29-letni Janikowski.

Kiedy koledzy młodego zapaśnika spędzali razem czas po szkole, jeździli na wycieczki szkolne, chodzili na imprezy, Damiana z nimi nie było.

- Miałem kolegów i koleżanki, ale jak oni po szkole chodzili na oranżadę, to ja biegłem do domu po rzeczy na trening. Moim drugim życiem była sala. Nie byłem ani na swoim balu gimnazjalnym, ani maturalnym, ale nie chcę, żeby wyszło, że narzekam, bo miałem swoje przygody. Jeździłem za granicę na obozy treningowe i turnieje. Życie sportowca ma swoje plusy. Niektórzy mi tego zazdrościli. Coś za coś – mówi.

Janikowski nie był zwykłym talentem. Był cholernie upartym talentem. Jego grupa zapaśnicza trenowała trzy razy w tygodniu, a on przebywał na macie, codziennie, od poniedziałku do soboty. Kończył jedne zajęcia i zostawał na kolejne grupy. Trenerzy mówili mu, żeby nie przesadzał, bo się wypali i znudzą mu się zapasy. Ale on ich nie słuchał, tylko pracował jeszcze więcej i więcej. Opłaciło się.

Sukcesy przyszły od razu. To znaczy prawie od razu, bo po zaledwie dziesięciu miesiącach treningów wygrał swoje pierwsze zawody. Początek XXI wieku to był akurat dobry czas dla wrocławskich zapasów. Miasto prężnie się rozwijało i dbało o Wojskowy Klub Sportowy, w którym ćwiczył Janikowski. Sala była dobrze zaopatrzona, zawodnicy ćwiczyli na profesjonalnych matach, a po treningu mogli nawet liczyć na hydromasaże. Z czasem jednak wszystko zaczęło się sypać. Trenerzy zaczęli odchodzić, zmieniali się także prezesi. W 2009 roku wojsko sprzedało deweloperom tereny wokół klubu, wtedy miasto i samorząd powoli przestały się interesować klubem. Sala trzymała się głównie dzięki składkom trenujących tam osób. Warunki zmieniły się diametralnie.

Grzyb i pleśń

- Zaczęły się problemy: brak prądu, ogrzewania, a nawet wody. Iście spartańskie warunki. Dla mnie i kilku moich kolegów nie była to wielka tragedia, bo trudne warunki kształtują charakter. Problem leży gdzie indziej. Przychodzili rodzice, by zapisać dziecko, ale wchodzą do klubu, a tam nie ma prysznica. Był za to grzyb na ścianach. To odstrasza rodziców, nie mówiąc już o dzieciakach. To dlatego dzisiaj nie mamy młodzieży w zapasach. Nie zdobywają już medali, a my jako WKS Śląsk nie tylko wygrywaliśmy, ale wręcz ośmieszaliśmy rywali. Z zawodów wszyscy wracaliśmy z medalami - wspomina Janikowski.

"Ośmieszanie" rywali weszło w nawyk Damianowi. Zdobywał mistrzostwa Polski, oraz tytuły wicemistrza świata i Europy. Szczyt formy osiągnął podczas igrzysk olimpijskich w Londynie w 2012 roku, gdzie zdobył brązowy medal. Choć od tamtego występu minęło zaledwie sześć lat, to zapasy zdążyły znaleźć się w głębokim kryzysie. Medale olimpijskie w zapasach klasycznych to już przeszłość. Podczas igrzysk w Rio de Janeiro (2016 rok) nie zdobyliśmy żadnego medalu. Ba, nikt nas nawet nie reprezentował... Honoru zapasów broniła Monika Michalik, ale brąz wywalczyła w stylu wolnym.

Co jest przyczyną kryzysu zapasów?

- Przede wszystkim pieniądze, a raczej ich brak. Żeby zarobić na zawodach w Polsce, trzeba znaleźć się w pierwszej ósemce, a czasami nawet szóstce. A przecież to wcale nie takie łatwe. Nikt o tym nie mówi. Polski związek oferuje marne pieniądze. Czym jest tysiąc złotych? To fajne kieszonkowe dla dzieciaka, co ma wsparcie rodziny, a nie dorosłego, który ma dziewczynę, dziecko lub musi zapłacić za czynsz. Za 1000 zł kupisz buty, dres i już się zastanawiasz, gdzie się podziały pieniądze. Ukłon dla sponsorów. Bez nich jest ciężko. Mnie często pomagali przyjaciele. Byłem też żołnierzem, bo trenowałem w klubie wojskowym, więc miałem stabilną sytuację, ale inaczej byłoby znacznie ciężej - opowiada Janikowski.

- Nie chodzi jednak tylko o finanse. Znaczenie ma rozwój trenerów i szkolnictwa. Mamy słabe zaplecze, jeśli chodzi o np. fizjoterapeutów. Wiedzy, jak trenować i odpoczywać albo nie ma, albo ktoś nie chce jej uczyć. Regeneracja jest kluczowa w zapasach. Teraz wiem, że kiedyś zabrakło mi informacji o specjalistycznej diecie czy okresie roztrenowania. Większość trenerów pracowała na podstawie systemów z latach 60. czy 80. A to przestało się już sprawdzać. Technologia idzie do przodu. Jak ktoś się zainteresuje tym, to będą efekty - twierdzi były zapaśnik.

Pusty portfel

Ale i tak wszystko sprowadza się do pieniędzy. Nawet jak jest się wyjątkowym zapaśnikiem, medalistą olimpijskim, to nie jest kolorowo. Szczególnie, gdy porównamy to do MMA, gdzie w np. polskiej federacji KSW odbyła się już walka (Mariusz Pudzianowski vs. Popek Monster na KSW 37), na której obaj zawodnicy łącznie zarobili niemal milion złotych. A ile zarabiał Janikowski na zapasach?

- Za medal olimpijski dostałem sto tysięcy złotych brutto od Polskiego Związku Zapaśniczego, ale od tego był duży podatek. Ministerstwo Sportu dało pięćdziesiąt tysięcy netto, a burmistrz miasta około dwudziestu tysięcy. Łącznie zarobiłem około stu pięćdziesięciu tysięcy za cztery lata ciężkiej pracy. Otrzymywałem przez dwa lata też jakieś stypendia, ale patrząc na inne kraje czy dyscypliny, gdzie są sponsorzy, to dzieli nas przepaść. Niektórzy w dwa miesiące tyle zarabiają. Ja pieniądze przeznaczyłem na remont mieszkania, no i potem wróciłem do pustego portfela. Medaliści olimpijscy nie są traktowani tak, jak należy - złości się Janikowski.

W 2016 roku zapaśnik nie zdołał zakwalifikować się na igrzyska do Rio. I wtedy coś w nim pękło. Jednak wciąż pochłaniała go pasja rywalizacji, chęć rozwijania się i po prostu zostanie lepszym fajterem. Wtedy przypomniał sobie o propozycji Martina Lewandowskiego (współwłaściciela KSW), którego poznał już w 2011 roku podczas gali "Przeglądu Sportowego". Lewandowski od dawna namawiał go na debiut w MMA. A że Janikowski już wiele lat temu zaczął się interesować walkami w klatkach i dla urozmaicenia zapaśniczych treningów czasami próbował boksować czy kopać, to przyjął ofertę. Warto pamiętać, że zapasy to idealna baza pod MMA. Zapaśnicy są wygimnastykowani, świetnie przygotowani fizycznie, mają też końską wytrzymałość i siłę byka.

- Żałuję, że wcześniej nie zacząłem się rozwijać w tym kierunku. Po Londynie zapasy przestawały sprawiać mi frajdę. Cały rok się ciężko pracuje, jeździ na zawody, obozy, zdobywa się medale, a potem są ME lub MŚ i forma nagle znika. Kuleje logistyka przygotowań... Forma przychodziła czasami np. tydzień po zawodach. Na szczęście w mi Londynie się udało. Takie są igrzyska. Decyduje tylko forma dnia. Brak wyjazdu do Rio to była kropka nad "i". Nie chciałem się katować za grosze. Jestem jeszcze młody. Może sobie zarobię na te wszystkie lata - mówi Janikowski.

Dom przestał być hotelem

A wszystko wskazuje że Janikowski dzięki przejściu do MMA nie tylko może liczyć na lepsze zarobki, lecz także na więcej czasu wolnego.

- Teraz faktycznie wiele się zmieniło. Kiedyś dom był dla mnie jak hotel, praktycznie tylko w nim spałem. Teraz mam dwa treningi dziennie, a resztę czasu spędzam w domu. Podczas zapaśniczej kariery ciągle były jakieś wyjazdy na turnieje lub zgrupowania kadry Polski. Teraz tego nie ma. Nigdy nie miałem takiego komfortu jak obecnie. Zyskała na tym moja rodzina. A same przygotowania do walki też są przyjemniejsze, bo MMA jest nowocześniejsze i bardziej dopieszczone. W MMA jest zaplecze kliniczne, fizjoterapeuci, lekarze. Inny świat. Wszystko się kręci wokół ciebie - opowiada Janikowski.

Media też coraz chętniej się kręcą wokół byłego zapaśnika, bo ten szturmem podbił polskie MMA. Debiutował wiosną 2017 roku na Stadionie Narodowym, gdzie 55 tysięcy widzów oglądało, jak efektownie pokonał Julio Gallegosa (8-7).

Swoją drugą walkę stoczył kilka miesięcy później i ku zdziwieniu wielu ekspertów bez kłopotów pokonał Antoniego Chmielewskiego (32-17), najbardziej doświadczonego zawodnika w historii polskiego MMA.

 

Właściciele KSW zobaczyli, że Janikowski nie potrzebuje taryfy ulgowej, więc w kwietniu przeciwnikiem Polaka został Yannick "Czarna Mamba" Bahati (28 lat, 8-4, 4 KO), były mistrz organizacji BAMMA. Anglik wytrzymał w klatce zaledwie... 18 sekund. A Janikowski tak mocno go bił, że aż złamał sobie rękę.

 

Teraz znowu przeskok będzie ogromny, bo jego rywalem jest Materla, niedawny mistrz KSW, a także fajter zaliczany do światowego TOP 15 dywizji średniej. I choć to zawodnik ze Szczecina będzie w Londynie faworytem, to Janikowskiego absolutnie nie można skreślać. Ich pojedynek będzie półfinałem miniturnieju o pas wagi średniej (do 84 kg). W drugim półfinale zmierzą się ze sobą Scott Ashkam (16-4), czyli niedawny pogromca Materli, oraz Michał Wójcik (11-5). 29-letni Janikowski jest o krok od dołączenia do ścisłej elity europejskiego MMA. A przecież jeszcze czasu mu dużo. Daniel Cormier, były mistrz świata w zapasach, w wieku 30 lat trafił do MMA, a teraz jest mistrzem UFC, i to w dwóch kategoriach wagowych.
***
Debiut w klatce, reżyserowie filmu i dalekie podróże, czyli Maciej Kawulski jakiego nie znacie. - Uznaliśmy, że nadszedł już czas, aby mma trafiło na duży ekran - mówi właściciel KSW w rozmowie ze Sport.pl.

Więcej o:
Copyright © Agora SA