Damian Janikowski po debiucie w MMA: Nie szanuje się u nas medalistów olimpijskich. Też mogłem pracować na wysypisku [ROZMOWA]

Medaliści olimpijscy w naszym kraju mają bardzo słabo. W wielu innych, mniejszych państwach sportowców, którzy stali na podium na igrzyskach, traktuje się jak bogów. A u nas? Jest strasznie - mówi Damian Janikowski, brązowy medalista igrzysk olimpijskich w Londynie w zapasach, który efektownie zaczął karierę w MMA.

Damian Bąbol: Za tobą pierwsza walka w MMA. Potrzebowałeś zaledwie 90 sekund, żeby znokautować Julio Gallegosa. Nie pozwoliłeś rywalowi na nic. Nawet cię nie drasnął.

Damian Janikowski: Nie spodziewałem się tak krótkiego pojedynku. Byłem nastawiony na dłuższą i bardziej wyrównaną walkę. Ale trzeba brać, co dają.

Rodzina martwiła się o twój debiut w klatce?

- Moja żona bardzo to przeżywała. Płakała po wygranej walce, mój brat tak samo. Siostra napisała sms-a, że cała się trzęsła na trybunach. Najbliżsi trzymali kciuki, żeby wszystko szczęśliwie i jak najszybciej się zakończyło. Nie musieli zbyt długo się denerwować.

Byłeś pod wrażeniem atmosfery na Stadionie Narodowym?

- Przy wchodzeniu do klatki, a później w trakcie starcia, nie zwracałem uwagi na trybuny. Byłem skupiony na robocie. Liczył się tylko przeciwnik i głosy moich trenerów. Dopiero później, kiedy emocje opadły, wszedłem na płytę i mogłem się przyjrzeć jak to wygląda. Oprawa była imponująca.

Słyszałeś gwizdy na Mameda Khalidova?

- To było niepotrzebne i bardzo złe zachowanie. Gdyby nie Mamed, nie byłoby tej całej gali. Zobaczmy, ile stoczył pojedynków, w jakim jest wieku i ile zrobił dla rozwoju MMA w Polsce. Odwalił kawał świetnej roboty i zapracował sobie na szacunek.

Chciałbyś zmierzyć się z Khalidovem na kolejnej gali?

- Nie stchórzyłbym. Dałbym z siebie wszystko. Teraz jest wszystko w rękach władz federacji. Wiedzą jak kreować nowe gwiazdy. Ale na razie o tym nie myślę. 

Da się porównać zdobycie brązowego medalu na igrzyskach z debiutancką walką w MMA?

- W Londynie przeżywałem tak ekstremalne emocje, że całe życie przeleciało mi przed oczami. Do klatki na Narodowym wchodziłem może nie jako kompletny sportowiec, ale już ukształtowany i doświadczony. Owszem, była adrenalina i wielka radość, ale to jednak całkowicie inne uczucie.

Dużo kosztowała cię przemiana z zapaśnika na wojownika MMA?

- Na medal olimpijski w zapasach harowałem 15 lat. Do debiutu w KSW zasuwałem pół roku. Też było ciężko. Ciało nieraz odmawiało posłuszeństwa, a na zajęciach bywało ciemno przed oczami. Postępy przychodziły szybko. To zasługa moich trenerów, którzy włożyli dużo pracy, żeby mnie uplastycznić i stworzyć zawodnika MMA. Chwalili mnie, mówiąc: „Damian, ty masz to coś. Możesz osiągnąć bardzo dużo w tym sporcie”. Jestem urodzony do sportów walki.

Co musisz najbardziej poprawić?

- Walkę w parterze. 

Jako były zapaśnik powinieneś w tym elemencie brylować.

- Wiem, ale jeszcze tak nie jest. Grappling [walki na chwyty], czy brazylijskie jiu-jitsu, muszę dostosowywać do MMA, gdzie trzeba uderzać, zakładać szybką dźwignię czy dusić. To jest najtrudniejsze, a doświadczenie nabiera się z walki na walkę. Wiem, że parter zabierze mi najwięcej zdrowia i godzin treningowych. Na szczęście szybko się uczę. W stójce jest naprawdę dobrze. Potrafię mocno kopać i uderzać. Chyba się z tym urodziłem.

W środowisku zapaśniczym słychać krytyczne głosy, że porzuciłeś dyscyplinę olimpijską na komercję?

- Wielu kolegów, przyjaciół i działaczy jest po mojej stronie. Ale znalazło się kilka osób, które nie potrafiły zrozumieć, dlaczego zapaśnik po tylu latach i takich osiągnięciach opuszcza dyscyplinę. Ale człowiek jest człowiekiem. Gonię za marzeniami i sukcesami. Zrezygnowałem z zapasów. W sercu coś zamarło, pasja wygasła. To pewnie był wynik wielu czynników, m.in. braku kwalifikacji na igrzyska w Rio. Postanowiłem coś zmienić. To była dobra decyzja.

Trudno byłoby dalej żyć z zapasów?

- To nie tak, że zostawiłem zapasy, bo nie miałem za co żyć. Mogłem pójść na budowę albo pracować jako trener czy instruktor. Mogłem też zostać zawodowym żołnierzem. Ale chodziło o coś więcej. Większe pieniądze zawsze kuszą. Teraz MMA jest bardzo popularne i można w nim nieźle zarobić, tyle że to jednorazowy zastrzyk gotówki. Po drodze trzeba cały czas w siebie inwestować. Wszystko kosztuje: trenerzy, przygotowania, odżywki. Zmieniłem dyscyplinę, bo chcę sobie udowodnić, że mogę być tak dobrym fighterem, jak kiedyś byłem dobrym zapaśnikiem.

W zapasach nie mógłbyś liczyć na takie pieniądze jak w MMA. 

- Na początku mojej przygody ze sportem nie myślałem wcale o pieniądzach. Zapasy trenowałem traktowałem jak zabawę. Później to się zmieniło. Chciałem nie tylko być najlepszy, ale też więcej zarabiać, więc zacząłem się rozglądać za dodatkowym zarobkiem. Przez wiele lat pracowałem na bramce w klubie. Po przepracowanej nocce, biegłem na trening. Nie było kolorowo. Gdy miałem 19 lat dałem trenerom ultimatum. Chciałem, żeby wcielili mnie do wojska, do zespołu sportowego. Gdyby się nie udało, dawno rzuciłbym sport. Finansowo dłużej bym nie pociągnął.

Dużo zarobiłeś za walkę na Stadionie Narodowym?

-  Kwoty nie zdradzę, ale można zarobić tyle ile przeciętny człowiek musi pracować przez cały rok.

Da się to w ogóle porównać z zapasami?

- To finansowa przepaść, ale z drugiej strony zapasom mnóstwo zawdzięczam. Gdyby nie one, na pewno nie byłbym w tym miejscu, gdzie jestem. Nie dostałbym tak atrakcyjnej oferty, jak debiut w KSW na Stadionie Narodowym.

Dlaczego MMA jest teraz tak popularne w Polsce?

- Pędzi w niezwykłym tempie. Już dawno pod tym względem przebiło boks w naszym kraju. Powstają nowe federacje. KSW jest największą w Europie, a rozrasta się coraz bardziej. Organizuje gale na najwyższym światowym poziomie. To sport połączony z show. Coraz więcej ludzi chce oglądać współczesnych gladiatorów, którzy bazują na przeróżnych stylach walki.

Ale MMA nie wszystkim się podoba. Niektórzy mówią, że to zwykłe mordobicie i nie ma nic wspólnego ze sportem.

- Zapraszam te osoby na trening. Zobaczą wtedy połączenie wielu dyscyplin: judo, zapasów, boksu, kickboxingu czy brazylijskiegp jiu-jitsu. To jest naprawdę kawał ciężkiego chleba, ale świetny sport, bardzo wszechstronny. Uczysz się nie tylko wielu dyscyplin, ale też na nowo poznajesz swoje ciało.

Treningi są cięższe niż w zapasach?

- Każda dyscyplina jest trudna jeśli chcesz być najlepszy. Sport olimpijski jest dużo bardziej wymagający niż zawodowy. W zapasach nie było łatwo. Ciągłe wyjazdy. Ponad 200 dni poza domem. Brakowało mi kontaktu z córeczką. Co chwila turnieje i kolejne obozy. Kiedy w MMA przez kilka miesięcy trenujesz do jednej walki, w zapasach w tym samym czasie przygotowujesz się do dwudziestu pojedynków. To było obciążające fizycznie i psychicznie. A do zyskania wcale nie jest tak dużo, jakby mogło się wydawać.

Czyli?

- To, co do tej pory osiągnąłem zawdzięczam sobie i moim trenerom. Gdyby nie mój zapał do sportu, gdyby nie te wszystkie męczarnie, nic bym nie wygrał. I muszę to powiedzieć. Medaliści olimpijscy mają bardzo słabo w naszym kraju. W wielu innych, mniejszych państwach sportowców, którzy stali na podium na igrzyskach, traktuje się jak bogów. Taki zawodnik po wywalczeniu olimpijskiego krążka nie musi się o nic martwić. Jeździ nowym samochodem, stać go na mieszkanie. Nie musi brać kredytów czy rozglądać się za dodatkową pracą, żeby zarabiać na godne życie. U nas jest strasznie pod tym względem. Wielu medalistów po zakończeniu kariery musi na siłę szukać dodatkowego zajęcia. Dla mnie to jest bardzo słabe.

Ile dostałeś pieniędzy za brązowy medal w Londynie?

- 170 tys. zł minus podatek. Na czysto wyszło mniej niż 150 tys. zł. Wyremontowałem mieszkanie, na które wziąłem 400 tys. zł kredytu. Tak naprawdę zostałem z pustymi rękami. Co prawda, dochodziły do tego miesięczne stypendia, wynagrodzenie z wojska, ale w sumie nie było tego dużo. Szczególnie jak masz na utrzymaniu rodzinę, rachunki do opłacenia i spłacasz kredyt mieszkaniowy. Na szczęście zawsze mogłem liczyć na przyjaciół, którzy mnie dodatkowo wspierali. Ale to śmiech na sali, nie powinno to przecież tak to wyglądać.

Nie za mocno?

- Ale to jest prawda! Pamiętasz co się z stało z Agatą Wróbel? Dwukrotna medalistka olimpijska, mistrzostw świata i co? Wyjechała do Anglii pracować na wysypisku śmieci. To jest smutne, że tak się traktuje u nas wybitnych sportowców. Nie mówię, że tak jest wszędzie, bo w sportach zespołowych czy lekkiej atletyce jest o wiele lepiej. Są wielcy sponsorzy jak Orlen. Lepsi zawodnicy mogą startować w różnych mityngach, dobrze płatnej Diamentowej Lidze, gdzie zarabia się fajne pieniądze. To idealna sytuacja na start w życiu. Dostajesz kupę pieniędzy, możesz otworzyć firmę, która zaczyna na ciebie pracować, a ty dalej trenujesz, walczysz o kolejne medale i nie myślisz o niczym innym. Niestety, niektórzy medaliści olimpijscy mogą ten krążek co najwyżej powiesić na ścianie i nawet nie czują tego, że dokonali czegoś wielkiego.

Przysługują ci świadczenia za brązowy medal?

- Tak, ale od 40. roku życia. Będę musiał się o nie upomnieć. Po igrzyskach w Londynie miałem 23 lata. Gdybym wtedy chciał zakończyć karierę, tez mógłbym na przykład pracować na wysypisku śmieci i czekać do olimpijskiej emerytury. A później ktoś się dziwi, że zostawiłem zapasy i postawiłem na MMA. Tak wygląda prawdziwe życie.

Rozmawiał Damian Bąbol

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.