Gala MMA we Wrocławiu. Polak otarł się o śmierć

Podczas piątkowej gali Fight Exclusive Night 6 we Wrocławiu doszło do skandalu. Sędzia nie przerwał pojedynku o mistrzostwo federacji w wadze koguciej pomiędzy Victorem Marinho i Tymoteuszem Świątkiem, choć półprzytomny Polak był brutalnie obijany przez dobre kilka minut. - Tym pojedynkiem zabrał Świątkowi kilka lat życia - tak pracę sędziego na swoim blogu skomentował były zawodnik MMA Łukasz Jurkowski.

Victor Marinho zwycięzcą powinien zostać już w pierwszej rundzie. W jej końcówce kilkadziesiąt razy trafił Polaka w głowę, rozcinając mu łuk brwiowy. Świątek ledwo dotrwał do gongu, do narożnika szedł mocno oszołomiony. Walka była jednak kontynuowana, choć od drugiego starcia polski zawodnik nie potrafił już utrzymywać nawet gardy.

Widząc półprzytomnego Świątka zbierającego niezliczoną ilość ciosów w głowę, niektórzy obserwatorzy walki zaczęli domagać się jej przerwania. Sędzia miał na ten temat zupełnie inne zdanie i dopuścił do piątej rundy, która w niczym nie przypominała dyscypliny sportowej. Ostatecznie został w niej ciężko znokautowany i po dramatycznie wyglądającej reanimacji przewieziony do szpitala.

Po walce na sędziego i trenera 21-letniego zawodnika spadła ogromna fala krytyki. "Od czwartej rundy Polak był nieprzytomny i mimo że podziwialiśmy jego serducho do walki, to zaczął nam się łamać głos. Do piątej nie powinno w ogóle dojść. Tymek ledwo stał na nogach. Liczyliśmy, że ktoś to przerwie. W pierwszej chwili powinien to być sędzia tego pojedynku. To on rządzi w walce" - napisał na blogu Łukasz Jurkowski, który komentował walkę dla telewizji Polsat Sport.

"Tym pojedynkiem zabrał Świątkowi kilka lat życia. Jeżeli zatem sędzia nie przerywa walki, to kto? Narożnik zawodnika. Mieli prawo rzucić ręcznik kilka razy, jednak chora ambicja trenera Knapa nie pozwoliła na to. Tymek był nieprzytomny. Nie miał siły stać na nogach. On jednak uznał, że walczą do końca. To jest k**** skandal. Ludzie na około klatkoringu FEN krzyczeli, machali rękami, aby ktoś to przerwał. My krzyczeliśmy do mikrofonu. Nikt. Nikt, k****, nie wpadł na pomysł, aby przerwać tę rzeźnię. To jest skandal".

Na szczęście dokładne badania wykazały, że życiu zawodnika nie zagraża niebezpieczeństwo. Co ciekawe, już kilka godzin po walce Świątek zamieścił na Facebooku uspokajający fanów wpis: "Jestem w szpitalu mam złamany nos, a tak to wszystko jest ok. Przykro mi, że was zawiodłem, i dzięki za wiarę we mnie i doping. Pamiętajcie, ja zawsze walczę do końca, a moich walk się nie przerywa. Nieśmiertelny".

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.