Na wspinaczy, którzy atakują najwyższe góry świata w Himalajach i Karakorum, niebezpieczeństwo czyha na każdym kroku: hipotermia, odmrożenia, ślepota śnieżna, choroba wysokościowa, lawiny, głębokie szczeliny, a nawet spadające kamienie. O tym ostatnim ostatnio na własnej skórze i bardzo boleśnie przekonał się Adam Bielecki, himalajski terminator oraz czołowy uczestnik Narodowej Zimowej Wyprawy na K2. Najprawdopodobniej kask uratował mu życie. Na szczęście skończyło się tylko na sześciu szwach i złamanym nosie. Niestety, w piątek pod K2 podobnemu wypadkowi uległ Rafał Fronia, któremu podczas schodzenia do obozu I spadający kamień złamał przedramię.
Wspinacze wysokogórscy ryzykują życiem praktycznie podczas każdej wyprawy. Jeden mały błąd, chwila zawahania lub siły natury - mogą doprowadzić do tragedii. Do tego podczas ataków szczytowych, szczególnie na wysokościach powyżej 8000 m n.p.m., himalaiści są zdani wyłącznie na siebie. W przypadku załamania pogody lub nagłych problemów ze zdrowiem, nie mogą liczyć na pomoc.
Co innego, gdy dramat rozgrywa się w niższych partiach Himalajów i istnieje choćby najmniejsza szansa na uratowanie życia. Wtedy do akcji wkraczają goście od czarnej roboty, elitarna górska "Drużyna A". Z tą różnicą, że zamiast czarnej furgonetki, odpalają helikoptery i wzbijają się na ratunek. I właśnie o tym, kim są oraz jak wygląda życie cichych bohaterów, czyli grupy pilotów, którzy niosą pomoc w najwyższych partiach gór na tej planecie, powstał dokument "Ocalić życie na Evereście". Pierwszy odcinek już w niedzielę, 10 lutego o godz. 20 na Discovery Channel.
W wielonarodowym zespole pilotów główne role odgrywają: Nepalczycy: kapitan Siddartha Gurung, Surendra Paudel i Ananda "Andy" Thapa, Nowozelandczyk Jason Laing, Szwajcar Lorenz Nufer i Amerykanin - Ryan Skorecki.
- Kiedy dostaję telefon z informacją, że ktoś pilnie potrzebuje pomocy i wkrótce może umrzeć, staję się niecierpliwy. Muszę już natychmiast ruszać. W akcji ratunkowej z udziałem długich lin zawsze istnieje wiele niebezpieczeństw, które trzeba non-stop kontrolować. Musimy myśleć o stanie poszkodowanych, warunkach pogodowych, tym czy wystarczy nam paliwa i tlenu w butlach. Tak wysoko i przy tak niskiej temperaturze silnik pracuje słabiej niż na poziomie morza. Za każdym razem akcja może skończyć się katastrofą. Po udanej interwencji kamień spada mi z serca. To też kwestia świetnej ekipy. Czuję prawdziwy zaszczyt, że jestem jej uczestnikiem - mówi pilot Jaison Laing.
Bohaterowie dokumentu pracują na co dzień w zespołach ratowniczych na terenie Nepalu, w okolicach najwyższego ośmiotysięcznika na świecie, czyli Mount Everestu (8848 m n.p.m.). Każdego roku wiosną setki ludzi ze wszystkich krajów przyjeżdżają do Nepalu z jednym celem - zdobycia najwyższego wierzchołku świata.
Jak bardzo jest to niebezpieczne wyzwanie świadczy fakt, że od momentu pierwszego wejścia na szczyt w 1953 roku, zginęło 287 osób. Do najczęstszych przyczyn śmierci wymienia się upadki, lawiny i chorobę wysokościową. Mała ilość tlenu na dużych wysokościach sprawia, że wolniej się poruszamy. Jeśli zachorujemy na wysokogórski obrzęk płuc, w pęcherzykach płucnych zbiera się płyn i drastycznie spada powierzchnia oddechowa. Himalaistom grozi też wysokogórski obrzęk mózgu. W najbardziej beznadziejnych przypadkach na wysokościach ponad 6000 m n.p.m. można liczyć tylko na cud albo. pomoc specjalistów pod dowództwem kapitana Gurungi.
- To jeden z najbardziej niebezpiecznych zawodów na świecie. Emocjonalny balast, który odczuwamy jest nieporównywalny z niczym innym. Musisz doskonale znać samego siebie, swoje ograniczenia, być ze sobą szczerym i pewnie oceniać sytuację - dodaje Lorenz Nufer.
Najbardziej ryzykownym manewrem dla pilotów w Himalajach jest moment wlotu w chmurę.
- Jesteśmy wtedy pozbawieni odniesienia wzrokowego, co jest katastrofalne w skutkach. Szansa na wyjście z tej sytuacji wynosi mniej niż jeden procent. Podczas lotu pilot jest otoczony górami, więc jeśli wleci w chmury, co w górach w Nepalu jest bardzo prawdopodobne, to koniec - opowiada Laing.
Helikoptery mogą latać tylko do obozu bazowego (5360 m n.p.m.), a wyżej jedynie w przypadku akcji ratunkowej. W 2016 roku do bazy i wyżej odbyto ponad 150 lotów. Jeśli chmury są zbyt nisko, na miejsce wypadku po prostu nie można lecieć. - Najgorzej jeśli raz niebo jest zachmurzone, a zaraz potem czyste. Trudno wtedy podjąć decyzję i czasami to kwestia minut, żeby wbić się w okienko pogodowe. Zazwyczaj nie odnosi się to do samych gór, ale bardziej do lotu powrotnego do obozu - dodaje Laing.
Jak na jego pracę reaguje rodzina? - Nikt z nas, pilotów, nie planuje wyjechać i już nigdy nie wrócić do domu. Nasze rodziny też to wiedzą. Ale kiedy moja żona Robin mówi, że się nie martwi, to wiem, że czasami jest inaczej - odpowiada Laing.
Ekipa produkcyjna była na miejscu dokładnie rok po trzęsieniu ziemi (7,8 w skali Richtera), które zrujnowało ten region w 2015 roku. Zginęło wtedy 9 tysięcy osób, a lawina, która przeszła przez obóz bazowy u podnóża Mount Everestu zabiła 19 wspinaczy. To najbardziej tragiczne wydarzenia, w których jednorazowo zginęło najwięcej osób w górach wysokich.
Autorzy serialu "Ocalić życie na Evereście" uczestniczyli w działaniach ratunkowych po ponownym otworzeniu szlaku dla wspinaczy. Zdjęcia były realizowane przez 19 filmowców i nagrywane przez trzy miesiące. Do pracy w bazie i powyżej niej, każdy członek zespołu musiał przejść 12-dniową aklimatyzację. Do czterech helikopterów B3 przymocowano po sześć kamer GoPro, co umożliwiło dokładne sfilmowanie akcji ratowniczych. Do każdej grupy wspinaczy przypisano czterech operatorów kamer. Dwóch z nich to doświadczeni himalaiści, którzy byli już wcześniej na Mount Evereście.