Leszek Cichy: Oglądałem na żywo to spotkanie w internecie. Widziałem wzruszenie Wojtka. Muszę powiedzieć, że też miałem łzy w oczach, kiedy słuchałem tego, w jaki sposób wypowiada się o Tomku.
- Tak. Znaliśmy się dobrze. Przed niektórymi wyprawami próbowałem mu pomagać. Będzie go brakowało. Niektórzy zarzucają mu brak doświadczenia, ale przepraszam bardzo, mówimy o człowieku, który po raz siódmy był na Nandze Parbat i to zimą. Z całym szacunkiem dla zespołu, który jest teraz na K2, to tylko kilku jego członków było tyle razy w Himalajach.
- Nanga jest tak potężna, jak całe Tatry polskie i słowackie. Była atakowana jeszcze przed II wojną światową. To jedna góra, otoczona kilkoma, niesamowitymi i głębokimi dolinami. W dodatku ma najniżej położoną bazę podstawową ze wszystkich ośmiotysięczników. Na Nandze znajduje się ona poniżej 4 tys. m n.p.m., a to oznacza, że do szczytu mamy ponad 4 km przewyższenia. Nawet pod K2 lub Mount Everestem, to przewyższenie jest o wiele mniejsze.
- Nie wiem, ale takich akcji się po prostu nie przeprowadza. Przede wszystkim są bardzo trudne pod względem technicznym. Wiosną po tragedii na Broad Peaku wyszła specjalna ekspedycja po Tomasza Kowalskiego, żeby ściągnąć go niżej. Kilkuosobowa ekipa zdołała odciągnąć ciało o kilkaset metrów od ścieżki prowadzącej na górny wierzchołek i pochowała z użyciem głazów, znajdujących się w pobliżu. Ostatnio gdzieś przeczytałem, że w drodze na Mount Everest wspinacze mijają nawet ponad 200 zwłok i droga przypomina jeden wielki cmentarz. To oczywiście nieprawda. Tych leżących ciał jest zaledwie kilka. Blisko 200 osób, które w sumie zginęły na Evereście, to okres 80 czy już 100 letniej historii wchodzenia na tę górę. Z wieloma tymi ciałami góra daje sobie radę i wciąga do lodowca. W ten sposób następuje naturalny pochówek.
- Sześciodniowy pobyt w Skardu i powrót do bazy, może tylko pozytywnie wpłynąć na ich kondycję i lepszą aklimatyzację pod K2. Gdyby Denis z Adamem mieli atakować szczyt w ciągu najbliższych dwóch dni, to pewnie jeszcze mogliby odczuwać trudy ostatniej akcji ratunkowej. Na razie pogoda pod K2 uniemożliwia kontynuowania wchodzenia na wyższe partie, więc jestem przekonany, że przed kontynuowaniem wspinaczki, będą już w pełni sił.
- Są bohaterami, ale wolałbym i oni pewnie też, żebyśmy w pierwszej kolejności mówili o absolutnie perfekcyjnym wykonaniu całej akcji. Nie mogli tego zrobić inaczej, a na pewno nie lepiej. To czego dokonali, to absolutny światowy top. Nie wiem, czy aktualnie znajdują się w pierwszej trójce najlepszych wspinaczy, ale z pewnością zajmują miejsce w czołowej dziesiątce wszystkich himalaistów. Mam wrażenie, że te słowa o bohaterstwie, heroizmie sprawiają, że Adam z Denisem czują się nieswojo. Oni wiedzą, że zrobili to, co do nich należało i uratowali życie Elisabeth. Oczywiście świetnie też wykorzystali sprzyjające warunki. Obecna pogoda nad Nangą nie pozwoliłaby na taką akcję.
- Czuję pewien niedosyt, że nie połączyli się ze szczytu albo przy pierwszej łączności, kiedy Eli prosiła o pomoc, nie użyła sformułowania: "schodzimy ze szczytu". Nie mamy na razie żadnych informacji, o której godzinie byli na wierzchołku. Nie chcę mówić, że mam pewne wątpliwości, ale może dysponuje jakimś zdjęciem. Chyba że znaleźli się tam w nocy, chociaż ostatnią pomoc wezwała, kiedy byli dosyć nisko, blisko miejsca, gdzie obecnie znajduje się Tomek. Przypuszczam więc, że na szczycie mogliby być jeszcze przed zmrokiem. Jeżeli Eli miała ze sobą GPS, to nie wyobrażam sobie, żeby nie nacisnęła guzika, zapamiętującego pozycję, na której się znaleźli.
Udowodnienie tego wyczynu, może mieć ciekawe konsekwencje. Jak wiadomo Tomek odnosił się z dystansem do wejścia na Nangę Parbat przez Simone Moro dwa lata temu. Sugerował, że zdjęcie z głównego wierzchołka jest dobrze podrobione. Wprawdzie według Krzysia Wielickiego kamień szczytowy, widoczny na fotografii, jest prawdziwy, ale z kolei pozycja zapisana w GPS, różniła się od pozycji przypisanej Nandze Parbat. Może nie jest to rozważanie na najbliższe dni , ale jak się to potwierdzi i Elisabeth przedstawi pozycję oraz współrzędne miejsca, to ciekawa byłaby weryfikacja z danymi, które posiada Moro. Może się okazać, chociaż mówię to jak o skrajnym przypadku , że to jednak Elisabeth i Tomek, jako pierwsi zimą osiągnęli szczyt Nangi.
- Nasza wyprawa nie była jedynie pierwszym zimowym atakiem na ośmiotysięcznik, ale w ogóle inauguracyjnym tego typu przedsięwzięciem, który miał zezwolenie do działania o tej porze roku. Rzeczywiście sytuacja teraz jest dosyć podobna. Kierownikowi Andrzejowi Zawadzie bardzo zależało, żeby rozpocząć naszą wyprawę w pełnej zimie. W bazie zameldowaliśmy się 31 grudnia. Na szczycie byliśmy 17 lutego, a górę opuściliśmy przed końcem lutego. W ciągu 14 dni, dzięki dobrej pogodzie założyliśmy trzy obozy. Trzeci na wysokości 7150 m. Następnie przez trzy tygodnie nie tylko nie mogliśmy założyć obozu czwartego, ale nawet powtórnie dojść do trzeciego. Przeszkadzały opady śniegu, ale głównie silne wiatry. Obecna sytuacja na K2 jest dosyć analogiczna. Teraz też nasza ekipa czeka na poprawę pogody, żeby piąć się wyżej. To byłaby piękna historia, gdyby okazało się, że 38 lat po zimowym wejściu na Mount Everest, Polacy zamkną koronę Himalajów i jako pierwsi zimą zdobędą K2.
- Wbrew pozorom bardzo wykalkulowane. Musieliśmy zachować umiar. Wiedzieliśmy, że euforia szczytowa nie może nas zdominować, bo czekało nas bardzo trudne zejście. To był niesamowity sukces, chociaż przed wyjazdem sporo osób miało wątpliwości. Mało kto w nas wierzył. Gdy dziennikarze pytali Andrzeja Zawadę o szanse powodzenia naszej wyprawy, ten odpowiadał, że zdobycie zimą Mount Everestu jest mało prawdopodobne, ale jak mamy nie wejść na jakiś szczyt, to niech przynajmniej wszyscy mówią, że nie zdobyliśmy najwyższej góry na świecie.
- Statystyka jest bezwzględna. Skuteczność wynosi zaledwie dziesięć procent. Ale ja tej wyprawie daję trzykrotnie większe szanse. Wszystko z powodu składu. Kadra jest absolutnie najlepsza z możliwych i co najważniejsze niesamowicie szybka. Na K2 nie należy oczekiwać zbyt długich okien pogodowych. Dlatego właśnie w tej wyprawie szybkość będzie odgrywała kluczowe znaczenie.
- Byłem na czterech zimowych wyprawach, więc znam to uczucie z autopsji. Podczas wyprawy w latach 1987-1988 w bazie pod K2 spędziłem prawie trzy miesiące. Kolejne dni upływały niemal tak samo. Teraz namioty, w których przebywają nasi wspinacze są znacznie lepsze, ogrzewane, więc te warunki mimo trudności, są bardziej komfortowe.
- Głównie na czytaniu książek. Nie mieliśmy ich zbyt wiele, więc dzieliliśmy je na trzy lub cztery części. Ktoś zaczynał, przeczytał 50 stron, przekazywał następnemu i tak dalej. Graliśmy też w karty, słuchaliśmy radia. Teraz jest inaczej. Chłopcy mają w bazie elektroniczne czytniki, mogą czytać e-booku, mają internet i łączność ze światem.
- Różne, ale głównie przygodowe. Pewnego razu Janusz Onyszkiewicz przywiózł całą masę "Kultury Paryskiej", którą później czytaliśmy. Stąd może później większość alpinistów zdecydowało się działać w podziemiu.
- Nie zamierzam teraz wszystkich przekonywać, że każdy wspinacz to fantastyczna osoba. Niektórzy mają naprawdę pokręcone życiorysy, ale czy świat nie byłby uboższy, jeżeli nie byłoby tych paru szaleńców? Często słyszę pytania: ale po co się wspinamy? Mam na to prostą odpowiedź. Jeżeli ludzie o czymś pomyślą, to do skutku będą próbowali ten pomysł zrealizować. Taką mamy naturę i tego nie zmienimy. Równie dobrze można zapytać: jaki jest ekonomiczny sens lotu na Księżyc albo na Marsa? Żadna. Ostatnio przeczytałem komentarz w internecie, który chyba najlepiej podsumowuje te wszystkie dywagacje: "Życia nie mierzy się sumą oddechów, a ilością chwil, które zapierają dech". To zdanie również świetnie pasuje do postaci, jaką był Tomek.
Na koniec chciałbym zaapelować do tych wszystkich ludzi, którzy nas hejtują w internecie. Nie musicie akceptować naszej pasji, możecie przechodzić obok niej obojętnie, ale nie nazywajcie nas szaleńcami. Nie zasłużyliśmy na to.