Ks. Paweł Michalewski: Oczywiście, nawet trzeba.
- Tak samo. Nic się nie zmienia. Ruch to podstawa.
- Nie przejdzie. Z punktu widzenia kościelnego, to ma być dzień odpoczynku, poświęcony dla pana Boga, ale też dla siebie. Jeżeli komuś sportowa rywalizacja sprawia przyjemność, dzięki temu nabiera energii na cały tydzień i przy okazji spędza fajny czas z rodziną lub przyjaciółmi, to rewelacja. Wtedy jak najczęściej ruszajmy się i startujmy w niedzielę.
- Dlaczego? Dla osoby wierzącej to żaden problem. Jeśli ktoś przygotowuje się do maratonu i ma start bardzo wcześnie rano, może wybrać się na mszę świętą np. w sobotę wieczorem.
- Święta to dobry czas, żeby spędzić je z rodziną, ale przecież nie musimy non-stop siedzieć przy stole i wpychać w siebie kolejne kawałki ciasta. Pamiętam z dzieciństwa, jak moja mama bardzo pilnowała, żeby popołudniu choć na 30 minut wybrać się na spacer. To też dobra forma ruchu i aktywnego czasu z najbliższymi. Zresztą na trening zawsze jest dobra pora. Dlatego najlepiej wstać wcześnie rano jeszcze przed wszystkimi, zrobić swój trening i później bez wyrzutów sumienia pojeść coś słodkiego. Sporo moich znajomych już teraz umawia się na Facebooku, żeby 26 grudnia spalać świąteczne kalorie.
- Prowadzę bloga "Ksiądz na rowerze". Mam też fan page na Facebooku i Instagramie. Zaczęło się od wyjazdu z młodzieżą na rajd rowerowy po Kotlinie Kłodzkiej. Codziennie wieczorem publikowałem relacje. Opinie były pozytywne. Ludzie chwalili, mówili, że dobrze im się to czyta. Po powrocie z wakacji, we wrześniu założyłem bloga. Opisuję różne sprawy, zarówno duchowe jak i sportowe. Lubię sport oraz nowe media. To bardzo fajny sposób na połączenie religii i życiowej pasji.
- Czasami oglądam, ale nie zainspirowałem się akurat tym serialem. Po prostu rower to moja wielka miłość. Dyscyplina, od której naprawdę się uzależniłem, choć początki były bolesne.
- Miałem kontuzję kolana. Rozwaliłem się na studiach. Z czasem uraz zaczął się pogłębiać. Chodziłem do specjalistów, ale wiadomo jak to bywa w naszej służbie zdrowia. Jeden lekarz mi powiedział, że muszę przyzwyczaić się do tego bólu. Skończyłem studia, później święcenia, trafiłem do pierwszej placówki. Ból kolana momentami był nie do zniesienia. Uratowały mnie siostry zakonne. Jedna z nich była na misjach, znała się na akupunkturze, metodzie polegającej na pobudzaniu mięśni za pomocą igieł. Później zaprowadziły mnie do znajomej fizjoterapeutki. Okazało się, że tak bardzo starałem się odciążać nogę, w której czułem ból, że doszło niemal do zaniku mięśni. Fizjoterapeutka powiedziała, że muszę się ruszać. Zaproponowała jazdę na rowerze albo basen. Wybrałem pierwszą opcję. Pamiętam pierwszą przejażdżkę z mojej plebanii w Raciborzu do najbliższego sklepu dwa km dalej. Myślałem, że ducha wyzionę. Ale nie poddałem się. Dalej trenowałem aż w końcu pokochałem ten sport. Wkrótce rower miejski zamieniłem na krosowy, a następnie przerzuciłem się na "szosę", na której można wykręcać olbrzymie kilometry. Później znajomi namówili mnie na triathlon. Zacząłem biegać i pływać. Startowałem już w kilku zawodach.
- W 1/8 [475 metrów pływania, 22,5 km jazdy na rowerze i 5 km biegu], 1/4 [950 m, 45 km, 10 km] i 1/2 dystansu Ironmana [1,8 km, 90 km, 21 km]. W sprincie ukończyłem w czasie 1 godziny i 15 minut, "ćwiartka" zajęła mi 2 godziny i 40 minut, a "połówki" nie ukończyłem. Cztery razy złapałem gumę. Musiałem wycofać się na 60. km. Muszę się zrewanżować w nadchodzącym roku. Zamierzam wystartować w triathlonie w Opolu i Bydgoszczy.
- Rzeczywiście można wydać fortunę na sprzęt. Górny limit nie istnieje. Zdarza się, że przed zawodami triathlonowymi, kiedy zostawiam sprzęt w strefie zmian, mówię do znajomych: "Patrz, tu stoi 50 tys. zł, tutaj 30 tys. zł". Oczywiście nikomu nie bronię, jak kogoś stać i lubi gadżety, to niech kupuje. Ja nie korzystam z tych kosmicznych nowinek. Po pierwsze nie stać mnie na nie, a po drugie nigdy nie wykorzystałbym ich możliwości. W końcu nigdy nie będę walczył o zwycięstwo w Ironmanie, tylko na zawsze pozostanę amatorem.
- 8 tys. zł. Sporo, ale też długo oszczędzałem. Z drugiej strony eksperci ze sklepów rowerów przyznają pewnie, że wcale nie jest to wygórowana cena, a raczej średnia półka. Jestem bardzo zadowolony. Służy mi już cztery lata i myślę, że jeszcze tyle samo na nim jeszcze pojeżdżę. Czasami lepiej wydać więcej, żeby wytrzymało nam na dłużej niż po roku zmieniać i kupować coś nowego. To kwestia podejścia. Staram się, żeby inwestycje mi się zwracały.
- Zasuwam na trenażerze. To wygodna opcja, szczególnie o tej porze roku. Po powrocie ze szkoły, w której prowadzę zajęcia, wskakuję na rower i daję sobie niezły wycisk. Pot leje się strumieniami, ale uwielbiam ten wysiłek. Przy okazji wypoczywa mój umysł, pojawiają się w głowie nowe pomysły. Zdarza się, że podczas treningu układam kazania przed wieczorną mszą.
facebook.com/ksiadznarowerze
- Myślę, że my sami, czyli księża często narzucamy sobie pewne ramy, zza których teoretycznie lepiej się nie wychylać. To błąd. Powinniśmy jak najczęściej pokazywać ludzkie oblicze, skracać dystans do wiernych, żeby ludzie nie uważali nas za kosmitów. Jesteśmy tacy sami jak inni, mamy swoje zainteresowania, pasje, którymi też chcemy się dzielić. Musimy również reagować na nowe trendy, jakie obowiązują we współczesnym świecie.
- Zdecydowanie więcej jest dobrych opinii. Od kiedy zacząłem być bardziej aktywny w internecie, zacząłem dostawać bardzo dużo wiadomości od wiernych z całego kraju. Ludzie proszą o radę, o modlitwę, czasem chcą załatwić drobną sprawę, uzyskać zaświadczenie do chrztu. Piszą też ze swoimi problemami. Być może wybierają taką formę, bo boją się bezpośrednio zgłosić do księdza ze swojej parafii? Nie wiem, ale wiem, że siła internetu jest niesamowita. Coraz więcej ludzi żyje w wirtualnej rzeczywistość. Zależy mi na znajdowaniu różnych dróg, żeby do nich trafiać.
- Niedawno dostałem taką wiadomość. Aż się pochwalę: "Szczęść Boże księdzu! Widzę, że z plebanka nie tylko zapalony cyklista, ale również całkiem niezły fotograf. A co do tej promotywacyjnej mowy, to podpisuję się obiema rękami. Najtrudniej ruszyć cztery litery i spróbować aktywności. Zawsze znajdzie się jakieś "ale". Warto się przełamać! Olać innych, teraz gdy mam już trochę więcej latek na liczniku nie obchodzi mnie tak bardzo co inni myślą na mój widok - próbuję wszystkiego, jestem wszędzie, codziennie-aktywnie. Zakochałem się w ruchu, przełamałem swój słomiany zapał i uodporniłem na hejt. Jeżdzę na rowerze, gram w kosza, na siłce też mnie można czasem spotkać. Nakręciłem się na sport i chyba jeszcze długo mi to pozostanie." No po prostu serce się raduje.
- Zawsze kiedy staramy się robić coś ponad, to napotykamy na niezbyt życzliwe osoby. Tak już jest. Co jakiś czas to przerabiam. Dostaję negatywne, wręcz wrogie i wulgarne komentarze, których może nie będę przytaczał. Delikatnie mówiąc brzmią w tonie: "Ksiądz to niech siedzi w kościele, a nie świeci tyłkiem na rowerze i gwiazdorzy na instagramie". Zawsze odpisuję takiej osobie i zapraszam na rozmowę w cztery oczy. Niestety, nigdy do takiej nie doszło. Internet jest genialny, ale sprzyja też animowości, a ta często prowadzi do karmienia się hejtem.
Nie przejmujmy się opiniami innych, trzeba robić swoje. Jest taka zasada ewangeliczna, mówiąca, że po owocach poznacie czyjąś działalność. W uprawiania sportu, prowadzeniu bloga i profili w mediach społecznościowych, dostrzegam wyłącznie dobre owoce.
- Ostatnio w szkole uczniowie mnie zapytali, dlaczego polubiłem zdjęcie jednej z wysportowanych kobiet, która pokazuje swoje ciało w kostiumie kąpielowym? "Bo było ładne" - odpowiedziałem krótko. Piękno jest po to, żeby je wychwalać. Ciało jest darem od pana Boga i powinniśmy o nie dbać każdego dnia. Nie widzę w tym nic złego, kiedy sportowcy, gwiazdy fitness, najpierw wykonali ciężką pracę na treningach, a potem chwalą się swoimi efektami w internecie. Przecież dla tysięcy osób, które obserwują taki profil, stanowią świetną dawkę motywacji. Zachęcają, żeby w końcu wziąć się za siebie, też zrobić coś dobrego dla swojego ciała i przede wszystkim zdrowia. Owszem, niektóre zdjęcia, które są tam publikowane rzeczywiście zawierają zbyt dużo erotyki i tego nie pochwalam. Jednak w wielu przypadkach nie dostrzegam w tym kompletnie nic złego.
- Bardzo cenię Ewę Chodakowską. Jest autentyczna, od wielu lat motywuje Polki do aktywnego i zdrowego trybu życia. Jej posty oprócz ładnych zdjęć, przeważnie zawierają dodatkowe, ciekawe przesłanie i mogą inspirować.
Wiele kobiet jej zaufało i poprawiło swoją sylwetkę, a czasem za tą zmianą nastąpiła wręcz życiowa rewolucja. Takie metamorfozy należy chwalić i trzymać kciuki za kolejnych "misiów", które jeszcze są na etapie hodowania piwnego brzuszka i pielęgnowania oponki tłuszczu.
Ja też byłem otyły. Uprawiając regularnie sport zrzuciłem prawie 40 kg. Wcześniej źle się odżywiałem, tu pizza, tam kebab, obiadki z dwóch dań i efekt był bezlitosny. Nie mówię, żeby nie całkowicie zrezygnować z fast foodów, ale kiedy stołujemy się tylko w ten sposób i rezygnujemy z ćwiczeń, to grzech przeciwko piątemu przykazaniu, czyli nie zabijaj. Bo w tym przypadku zabijamy siebie.
- Znowu wylała się niepotrzebna fala hejtu. Obie grupy zbyt emocjonalnie do tego podeszły. Ortodoksyjni katolicy zarzucali, że z wiarą nie powinna obnosić się osoba, która tak często pokazuje swoje ciało w internecie. Wciąż w niektórych kręgach funkcjonuje przekonanie, jakaś starożytna herezja, że wszystko co cielesne jest złe i liczy się tylko duchowe życie. A to oczywiście nieprawda. Z drugiej strony przeciwnicy Kościoła wytykali jej, że jak śmie wtrącać wiarę do fitnessu. Można. Nie widzę tutaj żadnego konfliktu.
- To jest nieco inna sytuacja... Ja też nie widziałem w tym nic złego. Można być pod wrażeniem formy, jaką osiągnął ksiądz Artur. Na pewno włożył w nią dużo wysiłku i należą mu się za to gratulacje. Rozumiem też decyzję biskupa, który jako szef kieruje się wieloma względami, nie tylko rozwojem fizycznym swojego duchownego. Występ księdza na zawodach kulturystycznych dla wielu wiernych mógł być jednak zbyt mocno kontrowersyjny i źle postrzegany.
Facebook.com/Mistrzostwa Polski juniorów i weteranów w kulturystyce i fitness
- Dwukrotnie dostałem skarpetki z firmy kolarskiej. Materiał był wysokiej jakości. Tak się ucieszyłem, że aż żal byłoby nie oznaczyć profilu firmy. Ale ani bloga ani konta na instagramie czy facebooku nie prowadzę w celach zarobkowych. I chciałbym, żeby tak zostało.
Rozmawiał Damian Bąbol