Canadian Football League. Liga skrojona na miarę

W weekend Kanada przeżywała trzy ważne wydarzenia - święto narodowe (tzw. Canada Day - ustanowiony na pamiątkę utworzenia Kanady z trzech brytyjskich kolonii), wizytę nowo zaślubionej książęcej pary Catherine i Williama oraz inaugurację Canadian Football League.

CFL to liga jedyna w swoim rodzaju. W żadnym innym kraju nie gra się w futbol kanadyjski. I mimo że nie ma tu spadków i awansów, walki o awans do europejskich pucharów, a rokrocznie osiem drużyn kisi się we własnym sosie, rozgrywki mają pokaźną rzeszę kibiców, świetne wyniki finansowe i doskonałe perspektywy.

Statystyki jak na kraj o liczbie mieszkańców nieco mniejszej niż Polska są imponujące. Liga generuje przychody rzędu 150 mln dol. kanadyjskich (ok. 424 mln zł), i to przy sezonie trwającym tylko od lipca do listopada (każda drużyna rozgrywa po 18 meczów) oraz dość skromnym kontrakcie telewizyjnym. Stacja TSN płaci tylko 16 mln dol. (45 mln zł) za rok. Dla porównania polskie kluby piłkarskie dostają od telewizji prawie dwa razy więcej. Jednak w przeciwieństwie do naszego kraju pieniądze uzyskane tą drogą to tylko niewielki procent budżetów klubów (w Polsce to od 25 do 50 proc. budżetów). Ważniejsze są przychody z meczu i marketingu. Kilka dni przed sezonem jeden z klubów - Saskatchewan Roughriders - pochwalił się rekordowym zyskiem z poprzedniego sezonu - 6,6 mln dol. (18,7 mln zł) przy przychodach 38 mln dol. (107 mln zł). Prawie jedna trzecia tej ostatniej sumy to tylko wpływy ze sprzedaży biletów (11,3 mln dol.). Drugim największym źródłem przychodów była sprzedaż koszulek, pamiątek itp. To dało klubowi 10,3 mln dol. Nawiasem mówiąc, jeśli klubowi z liczącej ledwie 179 tys. mieszkańców Reginy (stolica stanu Saskatchewan) udaje się osiągnąć tak wysokie dochody z tzw. merchandisingu, to widać, jak wiele pod tym względem mają do zrobienia polskie kluby z miast dużo większych.

Imponująca jest też frekwencja na trybunach. Średnia na meczu z ostatniego sezonu to 28,3 tys. widzów, czyli mniej więcej tyle, ile w lidze hiszpańskiej, i o 4 tys. więcej niż w Serie A. Najwięcej kibiców ściągają Edmonton Eskimos (średnio 37,1 tys.), ale za to Roughriders na każdym meczu mają 100-proc. wypełnienie stadionu (tak już od czterech sezonów) liczącego 30 tys. miejsc. Liga cieszy się też dobrą oglądalnością w telewizji. Mecze sezonu zasadniczego (wszystkie w kablowej stacji TSN) ogląda średnio niemal 400 tys. widzów. Finał zwany Grey Cup (od fundatora nagrody, którym był gubernator Kanady Earl Grey w 1909 r.) jest jednym z najbardziej oglądanych wydarzeń w kanadyjskiej telewizji. W ubiegłym roku ściągnął przed ekrany 6,2 mln widzów (średnia oglądalność).

Nie imponują za to zarobki zawodników. Każdy klub ma do wydania zaledwie 4,2 mln dol. kanadyjskich na niemal 50-osobowy zespół. Najlepiej zarabia ponoć rozgrywający Hamilton Tiger Cats Casey Printers - pół miliona (czyli 1,4 mln zł), ale kontraktów tego rzędu jest w lidze zaledwie kilka. Większość zawodników gra za 100 tys. (282 tys. zł) albo i mniej. Pensja minimalna to 42 tys. dol. Każdy zespół musi zatrudnić co najmniej 20 graczy urodzonych lub przynajmniej wychowanych w Kanadzie. Większość zawodników stanowią więc Amerykanie, którzy po zakończeniu nauki na uniwersytetach mają niewiele możliwości na kontynuowanie kariery, bo tylko nieliczni trafiają do NFL (a że futbol kanadyjski różni się w niewielkim stopniu od amerykańskiego, to łatwo mogą się przestawić).

W przyszłym roku Grey Cup będzie rozgrywany po raz setny. Mark Cohon, szef ligi, zwany tu jak w USA komisarzem, ma nadzieję na kolejny skok zainteresowania sponsorów i kibiców. W 2013 r. do ligi dołączy dziewiąty zespół (Ottawa). I pomyśleć, że jeszcze w połowie lat 90. CFL musiała pożyczyć 3 mln dol. od NFL, aby zachować płynność finansową.

Rusza Copa America! Argentyna faworytem, ale znów wygra Brazylia?

Więcej o:
Copyright © Agora SA