Zarząd PZLA zorganizował konferencję prasową po sukcesie męskiej drużyny w Superlidze. Związek zmusiło do tego to, że żaden polski dziennikarz nie pojechał do Bremy. - Gdy 30 lat temu zajmowaliśmy trzecie miejsce w Pucharze Europy, grzmiały o tym nagłówki - wspominali działacze. - Nie ma to porównania z dzisiejszym nagłośnieniem naszego sukcesu. Widocznie to my za słabo promujemy naszą dyscyplinę.
- Chcę pochwalić postawę zespołu, zważywszy na to, że za zwycięstwo w tych zawodach nie ma żadnych gratyfikacji, nawet pamiątkowych medali czy plakietek, tylko przechodni puchar i chwała - mówił szef wyszkolenia Jerzy Skucha.
Tymczasem jeden z najlepszych polskich lekkoatletów, mistrz olimpijski w rzucie młotem Szymon Ziółkowski po powrocie z Bremy skrytykował PZLA na łamach "Gazety Wyborczej". - Trochę źle się stało, że wygraliśmy Superligę, bo teraz nikt nie uwierzy, że w Polskim Związku Lekkiej Atletyki dzieje się źle. Tymczasem w Bremie dla kilku naszych zawodników zabrakło nawet dresów. Nie dostajemy też stypendiów - mówił Ziółkowski.
- Słowa Szymona szczególnie mnie dotknęły - wyznała wczoraj Szewińska. - Jak on mógł mówić, że to źle, że wygrali... Dresy mieli wszyscy zawodnicy. Nie wszyscy nowe, ale dresy reprezentacyjne dostaje się co dwa lata. Nie mieli takich Krzysztof Mehlich i Rajmund Kółko, ale zadzwonili i dostali nowe. Poza tym nikt nie odezwał się, że mu czegoś brakuje.
- To prawda, że zalegamy ze stypendiami z przyczyn od nas niezależnych - dodał wiceprezes Ryszard Wysoczański. - Urząd Kultury Fizycznej i Sportu zalega nam z wypłaceniem ponad miliona złotych. Oni z kolei dostają pieniądze z opóźnieniem z Ministerstwa Finansów. Taka jest sytuacja wszystkich związków sportowych.
- Nie ma w tym naszej złej woli czy lekceważenia - dodała pani prezes. - Poza tym na bieżąco płacimy za wszystkie przygotowania. Obozy mają, odżywki mają, wszystko mają.
Sprawa zaległych stypendiów wypłynęła już zimą podczas halowych mistrzostw Polski. Wtedy też miała być uregulowana. A wszelkie konflikty powinna rozwiązać komisja zawodnicza, na której czele stanęła Teresa Sukniewicz-Keiber.
- Zawodnicy nie są zainteresowani działaniem w tej komisji - poinformowała Teresa Sukniewicz. - Nie udało mi się zorganizować żadnej komisji, bo zawodnicy są cały czas za granicą. Artur Partyka dał mi dwa numery telefonów, ale nie jest osiągalny pod żadnym z nich. PZLA rozpieścił swoich zawodników. Zawsze przychodzą, bo czegoś potrzebują, dzwonią z zagranicy, bo zabrakło im na coca-colę. A PZLA składa się dziś z wyjątkowej grupy ludzi, którzy opiekują się sportowcami jak matka kura!