W poniedziałkowym Sport.pl Ekstra napisaliśmy o układzie między działaczami Polskiego Związku Podnoszenia Ciężarów i światowej federacji z lata 2002 roku: IWF zgodziła się zatuszować sprawę pozytywnej kontroli antydopingowej Szymona Kołeckiego, nie dyskwalifikować naszej reprezentacji oraz nie odbierać Polsce mistrzostw świata, jeśli w nich nie wystartuje w nich Kołecki.
Poniższa rozmowa z Kołeckim odbyła się zanim Czernopiatow przyznał, że podczas leczenia podawał sztangiście retabolil. - Nie mam nic do dodania. Podtrzymuję to, co powiedziałem wcześniej - skomentował tylko Kołecki.
- Prawie na każdym obozie byłem poddawany kontroli antydopingowej, więc nie wykluczam, że i wtedy miało to miejsce. Po 13 latach ciężko mi to potwierdzić ze 100 proc pewnością.
- W 2002 r. nie miałem żadnych informacji o pozytywnym wyniku, nikt też mnie o to nie posądzał, ani nie przedstawił obciążających dowodów. Owszem, w 2004 zarzucano mi pozytywny wynik nandrolonu, ale po wielomiesięcznym dochodzeniu odstąpiono od nałożenia kary.
- Nic mi o tym nie wiadomo. Kto dostarcza panu takich danych? Gdyby to było prawdą, to te informacje obciążałoby w pierwszej kolejności Zygmunta Wasielę - ówczesnego wiceprezesa PZPC zarządzającego związkiem, a nie mnie. Poza tym tuszowanie wpadek dopingowych przez szefa związku i IWF jest nielegalne i niedopuszczalne i mogłoby wywołać aferę na skalę międzynarodową.
Co do mnie, to jestem pewny, że nic takiego nie mogło mieć miejsca. Byłem wówczas w trakcie rehabilitacji i praktycznie nie trenowałem.
Z doświadczenia w organizacji mistrzostw świata wiem, że IWF nie musi się martwić o to, kto przeprowadzi mistrzostwa ponieważ zawsze jest ktoś w kolejce do organizacji takiej imprezy. Na około trzy miesiące przed rozpoczęciem można bez problemu zmienić miejsce zawodów. Taka sytuacja miała przecież miejsce w 2001r.
- Tylko, że ja do żadnych zawodów się nie szykowałem. Nie planowałem startu w mistrzostwach świata. Jasne było już na początku roku 2002, że nie wystartuję w Warszawie. Poza tym w tym roku są wybory do władz PZPC i możliwe, że z tego powodu obserwujemy zwiększoną aktywność Zygmunta Wasieli. Spodziewam się jeszcze jego wielu oświadczeń, listów otwartych i tym podobnych rzeczy.
- Wtedy nie chciałem rozmawiać z żadnym członkiem zarządu, oprócz Maciejewskiego. Dlatego jego przepytywali. W 2002 roku nie wystartowałem w żadnych zawodach. A wcześniej zdarzały się dwa, trzy starty w sezonie przed najważniejszą imprezą roku.
W kwietniu pojechałem na leczenie do Walentina Czernopiatowa, do Odessy. Polecili mi go ukraińscy sztangiści przez trenera reprezentacji, bo leczył się u niego Ihor Razaronow [mistrz świata w 1998 r, wicemistrz olimpijski z Aten w 2004 r.]. Miał siedem przepuklin w różnych segmentach kręgosłupa. Czernopiatow leczył go, tak jak i mnie, manualnie, ale też farmakologicznie, lekami sprowadzanymi głównie z Niemiec. Przepisywał mnóstwo lekarstw regenerujących krążki międzykręgowe czy chrząstki. Czernopiatow pracował w państwowym sanatorium, ale miał też prywatną praktykę. Był uznanym specjalistą z wieloma sukcesami w tym zakresie, dlatego zdecydowałem się na współpracę z nim.
Najpierw pojechałem do niego do Odessy, zbadał mnie, przedstawił program leczenia. W związku z tym, że nie miałem innych możliwości leczenia, zgodziłem się na jego propozycję. Wyjechałem z żoną i czteromiesięcznym wtedy synem do Odessy i przez trzy miesiące leczyłem się u Czernapiatowa. Do Polski wróciłem dopiero w czerwcu.
Przez ten czas oczywiście, że trenowałem, ale były to bardziej ćwiczenia rehabilitacyjne, niż prawdziwe przygotowania. Trzy razy w tygodniu jeździłem z Odessy do Ilicziwska na treningi, aby podtrzymać tonus mięśniowy, aby grzbiet był stabilny, żeby się kręgosłup nie rozleciał. Rekordy w przysiadach miałem 270 kg, ale podczas tych treningów na Ukrainie przysiadałem tylko 120 kg. W kwietniu 2002 na przykład w ogóle nie robiłem nic i bardzo to przeżywałem, bo rzadko zdarzały się okresy, gdy miałem tygodniową przerwę.
Potem, od sierpnia do listopada Czernopiatow był w Polsce. Był ze mną w ośrodku przygotowań olimpijskich i na zgrupowaniach, gdzie cały czas przechodziłem przez proces leczenia.
- Ile jest leków? Dużo, tak?
- Poznaję, to mój podpis na odwrocie zestawienia. Widzę też ukraińską pieczątkę.
Takich i podobnych zestawień podpisywałem w ciągu roku dziesiątki. Za odżywki, leki, sprzęt sportowy, często grupowo nie weryfikując ich precyzyjnie. Dzisiaj po 13 latach nie jestem w stanie zweryfikować, co Czernopiatow mi podawał, wówczas jednak byłem przekonany i dzisiaj mam ciągle to przekonanie, że były to wyłącznie preparaty dozwolone.
- Nie jestem w stanie tego zweryfikować. Nie mogę go w ten sposób obciążać. Miałem z nim bardzo dobre relacje. Czuł się zobowiązany, aby mi pomóc. Dlatego był w Polsce, mieszkał w Ciechanowie do listopada 2002 roku. Pracowaliśmy kilka godzin dziennie, praktycznie dzień w dzień. Miałem do niego pełne zaufanie. A po rosyjsku mówię, choć gdy jechałem do niego jeszcze nie umiałem. Później nawet udzielałem wywiadów po rosyjsku. Z czytaniem gorzej, ale daję sobie radę.
Zasadniczo, Czernopiatow opowiadał o lekach, które mi zalecał, przedstawiał ich działanie. Zawsze utrzymywał, że są dozwolone. Takie były zresztą ustalenia, że żadnych niedozwolonych leków nie może stosować.
Retabolil jest w tym zestawieniu na ostatniej pozycji w rubryce.
-Jednak na stronie z tabelą leków nie ma mojego podpisu. Równie dobrze mogłem złożyć podpis na pustej kartce i zostawić do wypełnienia. Tak się czasem zdarzało. Jaka jest kwota leczenia? 97 tysięcy złotych? To trochę kosztowne leczenie. Może ktoś jeszcze "wałek" na tym zrobił? Wydaje mi się, że niezależnie od tego płaciłem za pobyt. Choć przyznać muszę, że leczenie faktycznie było kosztowne.
- Na odwrocie. Taką tabelkę każdy sobie może zrobić. Dopisać coś - bez problemu. Pieczątka? Za trzy dni przyniosę panu taką samą, jeśli będzie to niezbędne.
Wiadomo, jak to działa. Takie rozliczenia robione są [przez zawodników lub trenerów dla związku - rl] często pod koniec roku, a pozycji było tak dużo, że robi się to za jednym zamachem. Bez czytania. Nie mówię, że z tym tak było, bo zakładam, że nie jest to autentyczny dokument, lub że doszło do pomyłki. No, bo jaki lekarz wpisałby retabolil w zestawieniu do rozliczenia ze związkiem? Byłoby to co najmniej nierozsądne. Poza tym nikt nie przyjąłby wówczas takiego zestawienia, bo tym samym wyraziłby zgodę na jego użycie przez zawodnika.
-Wszystkie dokumenty związane z Fundacją były składane w biurze PZPC i mam nadzieję że również weryfikowane. Przypuszczam, że osoba lub osoby pracujące w PZPC prowadziły również fundację. Stefana Maciejewskiego wykorzystywano wówczas tylko do podpisów i wpłat.
Ja mam wobec Stefana Maciejewskiego dług wdzięczności, pomagał mi w ciężkim dla mnie jako zawodnika czasie gdy zaczęła się kontuzja kręgosłupa i przestałem dźwigać. Od 2001 do 2007 roku, gdy byłem zawodnikiem jego klubu w Otwocku, zatrudniał mnie w różnej formie. Od 2004 do 2006 roku, kiedy zdecydowałem się na operację kręgosłupa, bo zwykłe leczenie nie dawało rezultatów, w ogóle nie startowałem. To on mnie utrzymywał. Powiedział mi "Ja na ciebie, Szymon, poczekam. Ty się spokojnie wylecz". Kiedy już miałem dość leczenia, kiedy chciałem już rzucić wszystko w diabły, głupio mi było coś mu o tych moich wahaniach powiedzieć, bo tyle we mnie zainwestował, tyle mnie wspierał i pomagał. Ale odwdzięczyłem mu się sukcesami na pomoście.
Więcej o sprawie przeczytasz tutaj:
Były szef Fundacji Rozwoju Podnoszenia Ciężarów: Kołecki miał prawo brać retabolil