Anarchia w ringu

Pięściarz Jerzy W. po stoczeniu czterech walk zawodowych bez obowiązkowych badań lekarskich dowiedział się, że ma zmiany w mózgu. Takich jak on może być więcej.

Anarchia w ringu

Pięściarz Jerzy W. po stoczeniu czterech walk zawodowych bez obowiązkowych badań lekarskich dowiedział się, że ma zmiany w mózgu. Takich jak on może być więcej.

Wbrew umowie z Europejską Unią Boksu (EBU) - nie bacząc na elementarne reguły - Związek Boksu Zawodowego w Polsce (ZBZ) oraz promotorzy szafują zdrowiem zawodników.

Z prezesem ZBZ Andrzejem Burzyńskim, opalonym, szpakowatym mężczyzną ozdobionym złotą biżuterią, spotkałem się w luksusowej warszawskiej restauracji Bistro de Paris na placu Teatralnym. - To wszystko należy do mnie - wskazał szerokim gestem bogate sztukaterie sali, ciężkie draperie i grube dywany. Na ręku zabłysnął złoty zegarek.

- Absolutnie wykluczone - stwierdził Burzyński, dowiadując się o zdrowotnych kłopotach Jerzego W. - Proszę zwrócić się do promotora boksera. On panu na pewno potwierdzi, że wszystko w porządku.

- Mam dowody - pięściarz walczył bez badań. W jego mózgu są zmiany. Proszę założyć, że nie wszystko jest w porządku...

- No to co z tego? Mam publicznie się wychłostać? - spytał z uśmiechem prezes. - Wy, dziennikarze, zamiast opisywać boks, piękno tego sportu, szukacie dziury.

Pierwszy szok

Po wielu wypadkach śmierci na ringu, śpiączki, paraliżu i ślepoty powstałych w wyniku walk, światowe władze boksu - w tym EBU - postanowiły wprowadzić standardowe badania rezonansu magnetycznego. Tylko one są w stanie wykazać pourazowe zmiany w mózgu - mikrourazy, które w przypadku kolejnej walki mogą spowodować groźny dla zdrowia wypadek w ringu.

Jeśli jakaś organizacja w danym kraju chce przystąpić do EBU, musi podpisać z nią porozumienie i bezwzględnie stosować się do jej przepisów. ZBZ zrobił to w maju 2000 roku, a umowa w punkcie 2.3 mówi o obowiązku badania rezonansu co najmniej raz w roku. Oznacza to, że polski związek nie powinien dopuścić do walki zawodnika nie mającego takich badań.

Jerzy W. nie jest wielkim bokserem. Z ostatnich trzech walk dwie stoczył w dyskotekach. Za każdą dostał kilkaset złotych. Takie pojedynki przypominają trochę sceny ze znanego filmu "Przekręt". Zanim na parkiecie pojawią się pary, na zaimprowizowanym ringu toczą się pojedynki w ramach "gali bokserskich". Pięściarze walczą w dymie papierosowym, od czasu do czasu ktoś krzyknie "dobij go", ale zainteresowanie discomanów jest minimalne.

Jerzy W. zawodowy kontrakt z Promocyjną Śląską Grupą Boksu Zawodowego (PŚGBZ), reprezentowaną przez Jana Giela i Zenona Wojtalę, podpisał w lutym 2000 r. Giel jest trenerem, od niedawna też szefem komisji sędziowskiej ZBZ. Wojtala ma licencję ZBZ, a jego PŚGBZ to partner ZBZ w interesach.

Giel powiedział "Gazecie", że Jerzy W. miał tylko badania EEG - w zawodowym boksie bezwartościowe. Pozostałym pięściarzom PŚGBZ też nie zrobiono badań. W ramach kontraktu Jerzy W. stoczył trzy walki i postanowił zmienić promotora. Dopiero on, przed podpisaniem umowy, wykupił pięściarzowi badania rezonansu magnetycznego. Kontraktu już nie podpisał - okazało się, że Jerzy W. ma zmiany w mózgu. Orzeczenie lekarzy oznacza dla niego koniec z boksem. Potwierdziły to analizy w renomowanym London MRI Center.

Jerzy W. pracuje jako ochroniarz w śląskich dyskotekach. Niewysoki, szczupły mężczyzna o typowym, chwiejnym chodzie pięściarza. - Gdy dowiedziałem się o wynikach badań, byłem zaszokowany - powiedział "Gazecie", kiedy spotkaliśmy się dwa tygodnie temu w Tychach, kilka dni po otrzymaniu wyników z polskiego laboratorium. - Nowy promotor zapytał mnie, czy miałem wcześniej takie badanie. Odpowiedziałem, że nigdy. Nie miałem pojęcia, że powinienem. Dwa lata temu, w styczniu 1999 roku, przed moją pierwszą zawodową walką zrobiłem sobie badania tomografii komputerowej. Potem jakieś badania krwi, moczu i takie tam. Wszystko.

Pierwszy krok

Giel: - Robimy bokserom tylko EEG. Żadnych innych badań głowy. Jeśli to wystarcza amatorom, to dlaczego ma nie wystarczać zawodowcom? Nie czarujmy się. Nawet w Niemczech na galach, na jakich byłem, nikt nie pytał o badania. Nie jest tak, że u nas jest "be", a gdzie indziej "cacy".

Badania EEG są wystarczające w boksie amatorskim. Ale ten od zawodowego różni się tak bardzo, jak wyścigi gokartów od Formuły 1. Zwłaszcza jeśli chodzi o zagrożenie zdrowia.

Bokser zawodowy walczy bez kasku, amator w ochronnym hełmie amortyzującym wstrząsy i uderzenia.

Bokser zawodowy walczy od 4 do 12 rund trwających trzy minuty, amator maksymalnie 4 rundy po 2 minuty. W sumie walka profesjonalisty trwa od 50 do 450 proc. dłużej niż walka amatora.

Zawodowiec walczy lżejszymi rękawicami, mającymi mniejszą wyściółkę ochronną, amortyzującą wstrząsy. Oznacza to, że ciosy w boksie zawodowym są znacznie groźniejsze dla zdrowia pięściarza.

Pod promotorską egidą PŚGBZ bije się 24 zawodników, w tym także i panie. Koszt badania rezonansu magnetycznego w Warszawie wynosi od 500 do 800 zł (w zależności od tego, czy potrzebny jest kontrast). Rocznie na badania rezonansu grupa śląska musiałaby więc wydać od 12 do 19,2 tys. zł.

Jeżeli pięściarze PŚGBZ walczą bez obowiązkowych badań rezonansu za świadomym lub nieświadomym przyzwoleniem ZBZ, to ryzykują, że poważne urazy mogą zostać zauważone za późno. Zwłaszcza że ZBZ pozwala na dziwaczne, niebezpieczne i jednostronne pojedynki, jak na przykład Łukasza Cichego (licencja ZBZ) z Niemcem Stephanem Trebantem. Pierwszy dopiero co zaczął boksować, drugi stoczył kilkanaście wygranych przez nokaut walk. Ich pojedynek zakończył się już w pierwszej rundzie - Niemiec powalił Polaka na deski.

Bez kontroli

Sprawa Jerzego W. wyszła na światło dzienne przypadkowo i dowodzi, że w boksie zawodowym w Polsce wszystko może się zdarzyć. Takich przypadków niezgodnego z własnymi przepisami sankcjonowania walk może być więcej, zwłaszcza w przypadku śląskiej grupy promocyjnej, ale też kilku innych grup zrzeszonych w ZBZ. Na rynku panuje bowiem wolnoamerykanka. Od 1 stycznia 2001 roku UKFiS nie wtrąca się do nadzorowania boksu zawodowego. - W razie kłopotów bokser może dochodzić praw jedynie w sądzie, na drodze procesu cywilnego - wyjaśnił rzecznik UKFiS Sławomir Krasucki.

Organizatorzy lekceważą zdrowie zawodników, ale nie grożą im żadne konsekwencje. Mimo że ZBZ może nie zezwolić na walkę, a te bez jego zgody uważa za nielegalne. Tak właśnie było na przykład z galą w Kołobrzegu, podczas której w obronie tytułu mistrzyni świata walczyła Agnieszka Rylik.

- Gdyby tam coś się stało, to kto by za to odpowiadał? Nie możemy się zgodzić na taką samowolę - przyznał prezes Burzyński zza wielkiego stołu swojej restauracji Bistro de Paris. - Nam chodzi o zdrowie.

*Inicjały Jerzego W. zostały zmienione

Radosław Leniarski

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.