W historii sportu było do tej pory pięć kontraktów opiewających na ponad 200 mln dolarów. Cano podpisał szósty. Wszystkie należą do baseballistów. Dwa najwyższe zawarł Alex Rodriguez. Pierwszy z Texas Rangers (252 mln dolarów za 10 lat w 2001 r.) i go nie dotrzymał. Wypowiedział umowę dwa lata przed terminem. Miał do tego prawo. Dzięki temu zmusił swoich pracodawców z New York Yankees, którzy przejęli kontrakt od teksańczyków w 2004 r., do wynegocjowania nowej umowy. Ta - podpisana w 2010 r. - do dziś jest najwyższa w historii całego sportu. Gwarantuje Rodriguezowi 275 mln dolarów za 10 lat gry.
Cano, który razem z Rodriguezem grał w New York Yankees przez ostatnie 5 lat, po sezonie 2013 został wolnym zawodnikiem. Nowojorczycy zaproponowali mu nową umowę - 175 mln dol. za siedem lat, ale Jay Z chciał dla swojego zawodnika kontraktu rekordowego w historii sportu - 300 mln dolarów za 10 lat. Yankees, choć to najbogatszy sportowy team w całych Stanach, nie przystali na takie warunki.
Wobec tego Cano wygrał ofertę z Seattle. Będzie zarabiał mniej niż chciał w Nowym Jorku - 240 mln dolarów za 10 lat, ale różnicę wyrównają mu w części niższe podatki w Seattle. Fachowcy wyliczają, że w jego kieszeni z tego powodu zostanie ok. 1,7 mln dolarów rocznie.
Choć i w innych sportach płaci się dziś astronomiczne dla zwykłego człowieka kwoty, to baseballiści pozostają poza wszelką konkurencją, jeśli chodzi o długość i wartość kontraktów.
Dzieje się tak z wielu powodów. Pierwszy i najważniejszy to ten, że Major Baseball League to druga pod względem bogactwa liga świata (niemal 8 miliardów dolarów przychodów rocznie). Tylko NFL dostaje więcej. Kluby - nie tylko z tych największych miast amerykańskich, ale także ponad 10 razy mniejszego od Nowego Jorku Seattle - stać więc na pozyskanie wielkich gwiazd.
Drugi powód to specyfika samej dyscypliny. Wielu zawodników gra na wysokim poziomie do 40. roku życia. Dzięki temu klub mało ryzykuje, podpisując długoletnią umowę z trzydziestolatkiem takim jak Cano, który udowodnił już swoją wartość.
Trzeci powód to rozwiązania systemowe. Z MLB nie można spaść. To daje komfort planowania budżetu i budowy drużyny na długie lata. Dzięki temu umowy ze sponsorami czy lokalną telewizją (w MLB tylko część meczów sprzedawanych jest do ogólnokrajowych sieci) można zawierać na długie lata, a nie tak jak w Polsce na rok, dwa.
I choć baseballiści biją światowe rekordy, jeśli chodzi o długość i wartość kontraktów, a w MLB nie ma ograniczeń zarobków w postaci salary cap jak w NBA czy NHL, to wysokie pensje gwiazd wcale nie rujnują klubów. Wręcz przeciwnie. MLB to jedyna z największych zawodowych lig na świecie, w której koszty ponoszone na wynagrodzenia zawodników nie przekraczają 50 procent przychodów. W tym roku ta wartość spadła nawet do 42 procent. Dla porównania w piłkarskiej Premier League ten wskaźnik wynosi 70 proc., a w polskiej ekstraklasie - 76 proc.
Kluby MLB niewiele - w stosunku do gwiazd - płacą bowiem młodym zawodnikom. Najlepszym przykładem jest Joey Votto. Dziś nr 5 na liście najwyższych kontraktów w historii. Gdy zostawał MVP National League w 2010 r. zarabiał zaledwie 525 tys. dolarów rocznie.