Nie zabijajcie już koni w Grand National

Drugi rok z rzędu najsłynniejsza gonitwa w Wielkiej Brytanii skończyła się śmiercią koni. Czy pod naciskiem opinii publicznej i obrońców praw zwierząt Anglicy zreformują swój 173-letni symbol?

Tak się kibicuje! Trybuna Kibica otwarta dla wszystkich

Grand National to najtrudniejsza gonitwa płotowa na świecie - 40 koni próbuje pokonać 7,2-kilometrową trasę, na której znajduje się 30 wymagających przeszkód. Za najcięższy uchodzi płot o nazwie Becher's Brook, który ma 152 cm wysokości, ale dodatkowe utrudnienie polega na tym, że po stronie lądowania jest o 25 cm niżej.

Dla zwierząt wyścig jest wyniszczający. Do mety dociera średnio jedna trzecia, raz zdarzyło się, że dotarły tylko dwa wierzchowce. Od 2000 r. na torze pod Liverpoolem zginęło 36 koni. Umierają, bo przewracają się i tak łamią nogi, że trzeba je uśpić.

W ostatnią sobotę, tak jak przed rokiem, znów zabito dwukrotnie - nogi okrutnie pokaleczyły bowiem According to Pete i Synchronized, zwycięzcę niedawnego prestiżowego wyścigu Gold Cup. Ta ostatnia śmierć wywołała największą burzę. Nie tylko dlatego, że zginął faworyt, dosiadany przez dżokeja celebrytę Tony'ego McCoya, który dwa lata temu wygrał plebiscyt BBC na sportową osobowość roku. Synchronized tuż przed startem wyrwał się, zrzucił dżokeja i uciekł. "Chyba nie ma ochoty skakać" - stwierdził komentator telewizyjny.

Jego słowa okazały się prorocze, bo Synchronized - złapany w końcu - wystartował, ale znów zrzucił McCoya, pognał w szoku do przodu i kilka przeszkód dalej upadł tak niefortunnie, że został uśpiony. "Zmuszono go do startu, a potem zabito z premedytacją" - pisali obrońcy praw zwierząt.

Ich wojna z organizatorami wyścigów trwa od lat. Argumenty są oczywiste - cierpienie zwierząt dla ludzkiej frajdy. "Boli od samego patrzenia. Czy gdyby sportowcy na igrzyskach połamali nogi w biegu na 3000 m, też nic byśmy nie zrobili?" - napisała weterynarz Emma Milne w "Daily Mail".

Likwidacja największej z gonitw nie wchodzi jednak raczej w grę. To potężny przemysł - relację z Grand National w telewizji ogląda 9 mln ludzi, więcej niż finał piłkarskiego pucharu Anglii. 5,7 mln osób regularnie chodzi na wyścigi, u bukmacherów zostawiają 100 mln funtów. Przy hodowli i trenowaniu 14 tys. koni wyścigowych pracuje kilkaset tys. ludzi. "W większości takich, którzy kochają konie" - argumentują obrońcy wyścigów. - Jeśli właściciele, dżokeje i trenerzy naprawdę je kochają, to nie powinni ich wystawiać na torturę - odpowiada Tony Moore, szef organizacji Fight Against Animal Cruelty in Europe.

Konflikt rozpala opinię publiczną - w "Daily Mail" dyskusja internautów o ostatnim wyścigu liczy prawie 2 tys. komentarzy. "Niehumanitarne to są polowania na lisa czy walki byków. Tam śmierć jest celem. W wyścigach chodzi o coś innego" - pisze jeden. "Hodujecie konie specjalnie na wyścigi, a jak są za wolne, to wysyłacie je za granicę na mięso. To jest humanitarne?" - ripostuje inny.

Do kompromisu nawołuje umiarkowana RSPCA (Royal Society for the Prevention of Cruelty to Animals), która uważa, że wystarczy zreformować Grand National - zmniejszyć liczbę uczestników (żeby tłok był mniejszy), zmiękczyć trasę (żeby zmniejszyć prędkość) i zmienić przeszkody (zlikwidować nierówne lądowanie). W innych gonitwach płotowych konie giną sporadycznie, bo tory są łatwiejsze.

Zmiany dość jednomyślnie popierają dziennikarze piszący o wyścigach. "Grand National musi złagodnieć, bo jej przyszłość jest zagrożona. Tak czarne chmury nad wyścigiem nie wisiały jeszcze nigdy" - pisze Cornelius Lysaght z BBC.

Znów tragedia na Grand National (ZDJĘCIA)

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.