Zdzisław Ambroziak: Magia tenisa

Końcowe starcie z Andre Agassim było zdumiewające: było wiele finałów dłuższych, bardziej emocjonujących i widowiskowych, ale z trudem przypominam sobie mecz o takiej intensywności i determinacji, jaką pokazał Sampras - pisze Zdzisław Ambroziak

W roku 1997 z okazji 25-lecia utworzenia ATP setka wybitnych byłych i aktualnych tenisistów, najbardziej kompetentnych dziennikarzy i ekspertów, miała za zadanie wytypowanie najlepszych 25 tenisistów ćwierćwiecza. Za najlepszego uznano Pete`a Samprasa, nie wiedząc przecież, ile zwycięstw jeszcze odniesie i ile rekordów ustanowi. Mnożenie tego rodzaju statystycznych informacji, choć to naprawdę łatwe wobec prawdziwego fenomenu, jakim jest Sampras, byłoby czymś w rodzaju inwentaryzacji mebli podczas sportowej beatyfikacji. Zresztą on sam już od dawna kompletnie nie przywiązuje wagi do statystyk. Liczą się tylko wielkie okazje, wielkie turnieje, najważniejsze tytuły.

Upokorzony w finale w Nowym Jorku dwa lata temu przez Marata Safina, pokonany przed rokiem przez zuchwałego Lleytona Hewitta Sampras sprawiał ostatnio wrażenie atlety zmęczonego, wyczerpanego i zrujnowanego jak wspaniały samochód Formuły 1, w którym trzeba wymienić właściwie wszystko. Seria tegorocznych porażek, szczególnie zdumiewająca przegrana w Wimbledonie, gdzie siedmiokrotnie zdobywał tytuł, usprawiedliwiały obawę, że wielki mistrz dotarł do kresu możliwości. Pojawiły się nawet głosy, że rozumniej byłoby wycofać się w porę, pozostawiając po sobie najlepsze wspomnienia.Tak się wydawało do chwili, kiedy wszyscy najlepsi spotkali się na Flushing Meadow.

Pete nie ukrywał, że to miejsce go uskrzydla, nie taił, że pragnie pozostawić jakąś swoją pieczęć w tym roku, już drugim z rzędu pełnym tenisowych rozczarowań. Niewielu sądziło jednak, że zdoła zgarnąć całą pulę. Tymczasem on chłodno i konsekwentnie dążył do celu. Nie zwracał uwagi na błędy sędziów i złośliwe komentarze niektórych rywali; Greg Rusedski, najszybciej serwujący tenisista świata, nie dawał swojemu pogromcy najmniejszych szans w meczach z kolejnymi rywalami, żartując, że nikt ze światowej czołówki nie porusza się po korcie tak wolno jak Sampras. Biedny Greg - wszyscy mu to będą pamiętać do końca jego tenisowych dni...

Końcowe starcie z Andre Agassim było zdumiewające: było wiele finałów dłuższych, bardziej emocjonujących i widowiskowych, ale z trudem przypominam sobie mecz o takiej intensywności i determinacji, jaką pokazał Sampras. Podwójne błędy serwisowe, statystyki, cyfry, miejsce w rankingach - wszystko to w oczywisty sposób nie interesowało wielkiego mistrza. Nie interesowało go też, jestem tego pewny, ile pieniędzy zdobędzie za ten 14. wielkoszlemowy tenisowy tytuł. Ta cecha była zresztą wspólna dla finalistów. Obaj są tak bajecznie bogaci, tak po latach zawieruchy szczęśliwi w życiu rodzinnym, że gdy stają naprzeciwko siebie, pieniądze przestają mieć jakiekolwiek znaczenie. Ważne są tylko prawa walki, liczy się tylko pokonanie rywala, sława i chwała, czyli to, co górnolotnie nazywamy magią sportu.

Copyright © Agora SA