Trener Szewczyk: Dołęga musi odejść

- Występ na mistrzostwach świata potwierdził, że Marcin Dołęga powinien dać sobie spokój z ciężarami - mówi były trener kadry narodowej, szkoleniowiec Budowlanych Opole Ryszard Szewczyk. Dołęga na razie zastanawia się, czy wróci na pomost po kolejnym starcie zakończonym klęską.

- Nie chcę podejmować decyzji na gorąco, muszę odpocząć i porządnie się wyleczyć, a później będę zastanawiał się, co dalej - mówi trzykrotny mistrz świata, który w niedzielę na MŚ we Wrocławiu spalił wszystkie trzy podejścia w rwaniu i nie został sklasyfikowany w dwuboju.

To kolejna impreza międzynarodowa z rzędu, w której przydarzyła mu się taka wpadka. Identycznie było przed rokiem na igrzyskach w Londynie. O ile wówczas spalił się psychicznie, tym razem głównym problemem było zdrowie. Z tegorocznych mistrzostw Europy w Albanii zrezygnował z powodu urazu tuż przed startem.

- Nie chcę się tłumaczyć, ale przez ostatnie dwa, trzy tygodnie nie mogłem trenować. Przyplątała się kontuzja pleców, później kolana, grzbietu, kręgosłupa, mięśni brzucha, byłem tak nafaszerowany lekami, że w dniu startu czułem się jak flak. Przez ostatnie dziewięć miesięcy przygotowywałem się do tej imprezy i liczyłem, że forma nie spadnie tak szybko. Choć brałem pod uwagę, że nic z tego nie będzie, mogę spalić albo wycofać się na rozgrzewce, ale chciałem spróbować - tłumaczy Dołęga ostatnie niepowodzenie.

Właśnie o to największe pretensje ma do niego trener Szewczyk. - Wiedział, że nic z tego nie będzie, a mimo to nie zrezygnował. Tak naprawdę zabrał miejsce w tej kategorii Kornelowi Czekielowi [w każdej wadze może wystąpić tylko po dwóch reprezentantów kraju], przez co musiał on startować w wyższej wadze, w której nie miał żadnych szans. Gdyby Dołęga odpuścił, Czekiel dźwigałby w swojej wadze i pewnie zająłby miejsce co najmniej w ósemce, co dałoby mu stypendium - denerwuje się Szewczyk i podkreśla, że według niego Dołęga nie ma już po co wracać do dźwigania. - Przed mistrzostwami wszyscy podniecali się, że wyrywa po 190, 195 kg, ale nikt nie patrzył na to, że ma co najmniej pięć kilo nadwagi. A trzeba pamiętać, że w jego wieku i przy jego budowie ciała - to przecież wysoki, wyżyłowany chłop - każdy zrzucony kilogram może się skończyć kontuzją albo spadkiem formy. I tak właśnie się stało - mówi były trener kadry narodowej. - Jest już skończonym zawodnikiem - podkreśla Szewczyk.

Były trener reprezentacji ma też pretensje do mediów, które forują Dołęgę, a zupełnie pomijają drugiego zawodnika występującego w tej wadze - jego klubowego zawodnika - Bartłomieja Bonka.

- Doszło do tego, że w zapowiedziach startu zazwyczaj nawet nie wspominano o Bonku, tak jakby go w ogóle nie było. Identycznie było zresztą przed olimpiadą, wtedy też mówiło się tylko o Dołędze, a później to Bartek wywalczył medal. Sytuacja się powtórzyła. Dołęga nie podniósł nic, a Bonk znów stanął na podium - mówi Szewczyk.

Nie jest tajemnicą, że - delikatnie mówiąc - Szewczyk nie przepada za sztangistą Zawiszy Bydgoszcz, a niechęć trwa od wielu lat. Jest to efekt m.in. buntu w 2003 roku, kiedy czołowi zawodnicy wysłali pismo do władz PZPC i Ministerstwa Sportu z prośbą o usunięcie Szewczyka z funkcji trenera kadry (poza Dołęgą wśród nich byli także m.in. obecny prezes związku Szymon Kołecki i Grzegorz Kleszcz). Sztangiści skarżyli się na złą atmosferę i zbyt ciężkie treningi.

Dołęga dodatkowo naraził się tym, że po przyłapaniu na dopingu w 2004 roku o podawanie niedozwolonych środków oskarżył Szewczyka. Mimo to w 2009 roku zawodnik został wypożyczony do Budowlanych i krótko reprezentował barwy tego klubu. Obecnie w Opolu trenuje jego młodszy brat Daniel.

Zobacz wideo
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.