MŚ w podnoszeniu ciężarów. Kołecki: Pamiętam o obietnicach

- Wiem, że z tego, co sobie założyłem na cztery lata kadencji, na razie zrealizowałem niewiele - mówi Szymon Kołecki. Prezes Polskiego Związku Podnoszenia Ciężarów tłumaczy, że do tej pory pochłaniały go przygotowania mistrzostw świata we Wrocławiu. Szef polskich sztangistów oczekuje, że od 20 do 27 października zdobędą oni trzy medale. Relacje z mistrzostw w Sport.pl

Łukasz Jachimiak: Denerwuje się pan przed swoimi pierwszymi mistrzostwami świata w roli prezesa Polskiego Związku Podnoszenia Ciężarów?

Szymon Kołecki: Myślę, że będą udane, bo mocno na to pracowaliśmy. Będziemy gościć ponad 750 osób. Spodziewaliśmy się maksymalnie 600-osobowej grupy złożonej ze sportowców i ich ekip, musieliśmy więc zadbać o więcej miejsc w hotelach, o transport dla tych ludzi. Ale to był bardzo przyjemny kłopot.

Mamy rok poolimpijski, ilu gwiazd z Londynu zabraknie?

- Rosjanie wystawili pierwszy skład, ze wszystkimi medalistami olimpijskimi zarówno wśród mężczyzn, jak i wśród kobiet. Bardzo mocni będą też Chińczycy ze swoim rekordzistą świata w kategorii 77 kg. Wszystkie najlepsze reprezentacje przyjadą w niemal optymalnych składach. Na pomoście zabraknie tylko dwóch świetnych sztangistów. Pierwszy to Ilja Iljin, czyli wielki mistrz kategorii 94 kg. W tym roku odpoczywa, pokaże się u nas jako trener Kazachów i gość specjalny. Drugi to Chińczyk, który w Londynie wygrał kategorię superciężką. Nie zdążyłem zauważyć, żeby brakowało jeszcze kogoś, a gwarantuję, że zauważyłbym, gdyby chodziło o wybitnych zawodników.

Jak na tym tle wypadnie polska czołówka?

- Zacznę od naszego mistrza olimpijskiego. Adrian Zieliński [kategoria 85 kg] jest bardzo dobrze przygotowany, na pewno będzie walczył z Rosjaninem Ałchadowem i Bułgarem Iwanowem. To poważni rywale, wymieniona trójka powinna między sobą walczyć o medale. Sytuacja brata Adriana, czyli Tomka, i Arsena Kasabijewa [obaj w kategorii 94 kg] jest zagadkowa. Arsen na pewno nie jest w dobrej formie. Na razie ma wynik daleki od światowej czołówki, a rywali w ostatnich dniach mu przybyło. Dwaj Kazachowie mają w dwuboju wpisane po 400 kg, dwaj Rosjanie też będą mocni, jeden z nich niedawno na sprawdzianie swojej kadry zrobił 405 kg, a drugi nie startował, bo miał pewne miejsce w reprezentacji. Zakładam, że będzie czterech zawodników na 400 kg i więcej. Nie sądzę, żeby Arsen był w stanie dźwignąć w dwuboju więcej niż 400 kg. Pewnie on się na mnie obrazi, kiedy to przeczyta, ale taka jest moja opinia, Arsen musi jeszcze popracować, żeby wrócić do formy sprzed kontuzji. Za to Tomek Zieliński ma ogromne rezerwy i jest nieobliczalny. Jest bardzo dobrze przygotowany fizycznie, a to, że robi 390 kg w dwuboju, nie znaczy, że tylko na tyle go stać. Moim zdaniem może dźwignąć 402-404 kg.

Co z Marcinem Dołęgą? We Wrocławiu miał zapomnieć o trzech spalonych próbach w rwaniu w Londynie, ale na razie nie wie, czy zdrowie pozwoli mu wystartować.

- Jeżeli Marcin wystartuje, to moim zdaniem zdobędzie medal, bo stać go na zrobienie 420 kg i ewentualnie dołożenie czegoś, jeśli sytuacja będzie tego wymagała. Czy uda mu się wywalczyć złoto? Trudno powiedzieć. Dużą zagadką jest Białorusin Aramnau. Mistrza olimpijskiego z Pekinu dawno nie widzieliśmy, w tym roku niby już dźwigał, i to duże ciężary, ale z nadwagą. Dlatego nie chcę zgadywać, co zaprezentuje we Wrocławiu. Mocni będą też dwaj Rosjanie, a szczególnie Bedżanian, który ostatnio podniósł 185 i 230 kg. Może to nie jest porażający wynik, ale ten zawodnik ma mocny podrzut, dzięki temu będzie pewnie do sztangi podchodził ostatni i będzie wiedział, ile musi podnieść. Moim zdaniem Bedżanian będzie dla Marcina najgroźniejszy.

Bartłomiej Bonk miał głowę do treningów, wypracował formę godną brązowego medalisty igrzysk?

- Wiemy, że Bartek ma rodzinne kłopoty, ale to cały czas zawodnik na najwyższym światowym poziomie. Medalu od niego nie oczekuję, bo obaj Rosjanie, Aramnau i Dołęga mają o wiele lepsze rekordy życiowe, więc Bartek nawet w swojej najlepszej formie nie miałby wielkich szans na podium. Ale na pewno stać go na miejsce w szóstce. W tej kategorii w ogóle mamy dobrą sytuację, nikt nie może odpuścić, bo jest duża rywalizacja. Na swoje szanse czekają już Kornel Czekiel i Arek Michalski. To jest polska kategoria, dlatego mogę rekomendować Marcinowi odpoczynek w przyszłym sezonie i nie martwić się, że go zabraknie na następnych mistrzostwach świata albo że wystartuje w nich na niższym poziomie. Jeśli będzie chciał dać odpocząć swojemu organizmowi, to na mistrzostwach w 2014 roku o punkty w kwalifikacjach do igrzysk mogą powalczyć inni. O Marcina trzeba zadbać, żeby w 2016 roku mógł znieść ciężki trening przed igrzyskami w Rio.

Na ewentualnym odpoczynku Dołęga nie straci za dużo? Sztangiści narzekają, że ministerialne stypendia tracą bardzo szybko, a związku nie stać na wypłacanie własnych.

- Nie można przedkładać kilkudziesięciu tysięcy złotych nad przygotowanie się do igrzysk olimpijskich. Czasami trzeba z czegoś zrezygnować, a pieniądze naprawdę nie są najważniejsze.

Po objęciu stanowiska obiecywał pan, że związek pozyska sponsorów i pieniędzmi od nich będzie się dzielił z zawodnikami. Udało się zrobić coś w tym kierunku?

- Jeszcze nie. Byliśmy bardzo blisko sfinalizowania rozmów z pewną firmą, ale to nie wypaliło. Prawda jest taka, że w tym roku 80 proc. swojego czasu poświęciłem na przygotowanie mistrzostw, na nie musiałem zbierać pieniądze. Ale poznałem nowych ludzi, nawiązałem ciekawe kontakty i myślę, że jeszcze w tym roku uda mi się kilka umów podpisać i zabezpieczyć pieniądze dla zawodników na przyszły rok.

Zysk ze sprzedaży biletów na wrocławskie mistrzostwa postanowiliście przekazać na leczenie córki Bonka. Ludzki odruch i jednocześnie duży plus dla wizerunku związku, ale czekamy na więcej.

- Pamiętam o wszystkich obietnicach, jakie złożyłem. Na razie naprawdę musiałem ratować mistrzostwa, bo po poprzedniej ekipie przejąłem je w tragicznym stanie przygotowań. Poza tym miałem czas już tylko na sprawy bieżące, takie jak zabezpieczenie treningów naszej kadry i rozliczenia z Ministerstwem Sportu i Turystyki. Wiem, że z tego, co sobie założyłem na cztery lata kadencji, na razie zrealizowałem niewiele. Stworzyłem kadrę kobiet, wymieniłem trenerów reprezentacji, przeprowadziłem małą reformę w ośrodkach szkolenia olimpijskiego, powołałem sekretarza generalnego. To wszystko sprawy organizacyjne, ale niezbędne, bo przygotowują mi grunt do zrobienia tego wszystkiego, co zaplanowałem. W przyszłym roku ruszymy z wielobojami atletycznymi dla dzieci, na pewno też powstanie ekstraklasa z pięcioma-sześcioma zespołami. Rok 2014 i 2015 to będą dwa lata realizacji moich wszystkich obietnic.

A propos kadry kobiet, proszę wytłumaczyć dlaczego skróciliście karę za doping Marzenie Karpińskiej?

- Wymierzona jej wcześniej kara nie była adekwatna do przewinienia. 24 miesiące odsunięcia od startów to za dużo, nasza komisja dyscyplinarna uznała, że zawodniczka może wrócić po 16 miesiącach. Oczywiście pozytywny wynik testu na doping to poważna sprawa, ale Marzena przedstawiła dodatkowe dokumenty, którymi właściwie udowodniła nam, że ten wynik nie był spowodowany przyjmowaniem dopingu.

Jakie konkretnie dowody przedstawiła Karpińska? Przekonała was, że miała podwyższony poziom nandrolonu za sprawą przyjęcia jakiegoś leku, o którym nie wiedziała, że jest zakazany?

- Ona miała nandrolon na poziomie 4,25, a jeszcze trzy-cztery lata temu dopuszczalny poziom tej substancji u kobiet wynosił 5. Dopiero od niedawna wynosi 2. Po przyjęciu dopingu ten poziom wynosiłby co najmniej 150. Za jakiś czas zajmujący się tym ludzie mogą uznać, że jednak 5 to poziom dopuszczalny. Zapoznaliśmy się z różnymi wątkami, wszyscy uznaliśmy, że NIE ma możliwości, żeby Marzena się dopingowała. U kobiet dochodzi do zaburzeń hormonalnych, wpływ na taki wynik mogły mieć nawet zwykłe odżywki czy nieodpowiednia dieta.

Karpińska to była mistrzyni Europy w kategorii 48 kg, a więc też liderka kadry. Wraca, żeby zdobyć medal?

- Nie chcę obciążać Marzeny, wolałbym nie mówić, że wszyscy liczymy na jej medal, że ma duże szanse. Ale taka jest prawda.

Podobno liczy pan na dwa medale naszych sztangistek na igrzyskach w Rio?

- To prawda. Wierzę, że zdobędzie go Marzena i znajdziemy drugą zawodniczkę, która o niego powalczy.

Znajdziecie czy już kogoś takiego widzicie?

- Mamy dwie, a nawet trzy potencjalne kandydatki. Jedna jest młodziutka, ma 18 lat. Na razie nazwisk nie chcę podawać, czas pokaże, co się wydarzy.

Ilu medali oczekuje pan od swoich podopiecznych we Wrocławiu?

- Trzech. To byłby świetny wynik. Chociaż liczę też, że sprawdzi się czarny koń.

Rozumiem, że widzi go pan w kimś spoza grona Zieliński, Dołęga, Karpińska?

- Minimalną szansę mamy w kategorii 94 kg, a z wielkim zainteresowaniem będę oglądał kategorię 77 kg. Ostatnio świetny występ na mistrzostwach Europy do lat 23 zanotował Krzysztof Zwarycz. Wygrał ze znakomitym wynikiem, uważam, że ma szansę błysnąć i we Wrocławiu.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.