Urodzony w Oleśnicy syn Polki i Nigeryjczyka przyleciał do San Antonio z zamiarem pozostawienia po sobie jak najlepszego wrażenia oraz wypromowania Polskiej Ligi Futbolu Amerykańskiego, która nad Wisłą rozwija się w ogromnym tempie. Oba cele - o czym można przeczytać poniżej - zostały osiągnięte w 100 proc.
Babatunde Aiyegbusi: Historia dość zaskakująca i... krótka. Zaczęło się od tego, że jakiś czas temu trener Kirk Heidelberg (prowadził team Europe podczas meczu z USA na Stadionie Narodowym w Warszawie w 2012, w którym zagrał Babs) przekazał filmik z moimi najlepszymi zagraniami sztabowi szkoleniowemu akademickiej drużyny Texas Tech w USA. Oni zaprosili mnie do siebie na obóz, ale w międzyczasie poznałem agenta, który stwierdził, że na NCAA jestem trochę za stary i że chce mi stworzyć lepszą szansę i ściągnąć na Pro Day. I tak tu się znalazłem: szybko, zwięźle i na temat. Sam byłem zaskoczony tempem w jakim udało się to wszystko załatwić, bo o chęciach ściągnięcia mnie do USA dowiedziałem się zaledwie trzy tygodnie temu. Mój agent załatwiał formalności tu na miejscu, a ja skupiłem się na zorganizowaniu wizy, którą odebrałem już po trzech dniach od złożenia wniosku. Pomogło oczywiście oficjalne zaproszenie od organizatorów Pro Day, które przedłożyłem w konsulacie. A potem chłopaki załatwili mi bilet i przyleciałem!
- Wiadomo, że nerwy były, bo chciałem dobrze wypaść, ale starałem się być wyluzowany. Nie jechałem z nastawieniem, że jeśli coś pójdzie nie tak to moje życie się załamie. To było moje marzenie, ale nie żyjemy tylko marzeniami. Mam karierę w Polsce, mam do czego wracać. Dlatego niepotrzebne, nadmierne napinanie, pompowanie mogło przynieść odwrotny skutek. A adrenalina podniosła się sama już podczas zajęć na boisku, bo stworzyła ją fajna atmosfera rywalizacji.
- Dzień rozpoczął się od formalności - czyli wypełnienia dokumentów z danymi osobowymi. Potem wraz z dwójką innych zawodników wzięliśmy pisemny test na inteligencję czyli umiejętność rozwiązywania problemów. Podczas pierwszej części tego sprawdzianu poszło mi dobrze, bo jego zasadą było wpisanie brakujących liczb w ciągi, albo rozwiązanie jakiejś łamigłówki. Ale potem trzeba było zaznaczyć różnicę pomiędzy dwoma danymi słowami z czym miałem kłopot. Nie wszystkie z nich rozumiałem, dlatego - za zgodą osób sprawdzających - przechodziłem natychmiast do następnego pytania, bo test trwał 12 minut ze stoperem w ręku i po upływie czasu wręcz wyrywano ci kartkę. Reasumując myślę więc, że mimo bariery językowej poszło mi całkiem nieźle.
- Przed testami sprawnościowymi musiano jeszcze dokonać oficjalnych pomiarów rozpiętości ramion, długości dłoni, wzrostu i wagi. Wszystko zostało odnotowane i zaczęły się ćwiczenia. Sam combine składał się z dwóch części: motoryczno-pozycyjnej, gdzie w zasadzie były same biegi, a potem zamknięto nas na sali gimnastycznej, gdzie były skoki w dal i wzwyż, oraz wyciskanie ciężaru 225 funtów z ławeczki na ilość powtórzeń. Ta druga część odbywała się w obecności tylko samych uczestniczących w testach zawodników i skautów. Rodzina, koledzy, kibice i agenci musieli zostać na zewnątrz.
- Tak. Mimo początkowych problemów z aklimatyzacją - przyleciałem do USA dwa dni przed Pro Day i w związku z różnicą czasu miałem kłopot ze snem - dałem z siebie wszystko i bardzo się cieszę, że mogłem się tutaj pokazać. Czułem, że jestem w czołówce chłopaków, którzy wzięli udział w testach co udowodniło także spore zainteresowanie nie tylko mediów, ale i skautów moją osobą. Sporo osób podchodziło do mnie chcąc poznać moją historię, dopytywało się o szczegóły i klepało po plecach. Dostałem też sms-a od jednego ze skautów, który gratulował mi postawy i napisał, że jest ze mnie dumny, co też o czymś świadczy.
- Powrót do kraju zaplanowany jest na najbliższy piątek i tak się stanie, chyba, że rozdzwoni się telefon. Nie nastawiam się na wiele, ale mam nadzieję, że w ciągu najbliższych kilku dni znajdzie się ktoś, dzięki komu będę mógł kontynuować tę moją przygodę z profesjonalnym futbolem. Tym bardziej, że chciałbym mieć okazję do zaprezentowania też moich futbolowych umiejętności, bo to że biegać potrafię już udowodniłem. Okazało się bowiem, że combine to nie miejsce na zderzanie, kolizje i bloki, tylko na generalne zapoznanie się z zawodnikami. Ale zdaję sobie też sprawę, że skauci muszą mieć czas na przeanalizowanie wszystkiego, oraz przekazanie raportu do klubów, bo przecież to nie oni decydują o obliczu kadry tylko osoby ze sztabu szkoleniowego. Mogę więc ze spokojem wrócić do Polski, wizę mam, w każdej chwili jestem gotów, aby tu przylecieć i pokazać na co mnie stać. Wykonałem dobry pierwszy krok, a piłeczka leży teraz po stronie zainteresowanych klubów.
- Na pewno coś będę chciał zobaczyć, bo skoro tutaj jestem to chciałbym zobaczyć ten kawałek świata. Ale nie przyjechałem tutaj na wakacje tylko do pracy dlatego przede wszystkim wykorzystam ten czas na pracę z tutejszymi trenerami. Do piątku chcę pozostać w pełnej gotowości, gdyby ktoś się odezwał i chciał mnie zobaczyć.
- Taki pomysł faktycznie wyszedł od mojego agenta, ale okazało się, że w Veterans Day mogą wziąć udział tylko zawodnicy z przeszłością w NFL, czyli tacy, którzy już kiedyś gdzieś grali lub przynajmniej byli w kadrach zespołów rywalizujących w tej lidze. Dlatego cieszę się, że mimo wszystko udało mi się wejść tutaj innymi drzwiami, bo pokazałem się i nie jestem już anonimowy. Tutaj wszyscy zawodnicy są śledzeni od najmłodszych lat, ja dopiero tworzę ten swój profil. Cieszę się też, że godnie reprezentowałem całe środowisko futbolu amerykańskiego w Polsce, bo to ode mnie niektórzy dowiedzieli się, że w Polsce też uprawia się ten sport.
- Było ich sporo i co ciekawe wcale nie kryli się z przynależnościami do danych drużyn. Każdy z nich miał koszulkę, kurtkę lub czapkę z logo swojego klubu. Bezpośrednio rozmawiałem ze skautami z Green Bay, Atlanty, San Diego, San Francisco i Houston. W oczy rzucili mi się też goście z Giants i Panthers. W sumie bodaj 17 lub 18 klubów, czyli więcej niż połowa. Ale przyznam szczerze, że podczas ćwiczeń nie skupiałem się nad tym kto mnie ogląda tylko na jak najlepszym wykonaniu danego drilla. Te myśli dotyczące potencjalnych kierunków odżyły dopiero później, właśnie podczas rozmów z przedstawicielami danych klubów.
- Myślę, że jak najbardziej, choć do realizacji moich marzeń jeszcze daleko. Bo moim marzeniem nie było samo przebywanie tutaj w towarzystwie tych ludzi, tylko granie przeciwko nim. Jestem zawodnikiem i najbardziej zależy mi właśnie na grze. Ale ten drugi cel jak najbardziej został osiągnięty. Zaczyna się mówić o tym, że jest polska liga i sam fakt, że oni chcą poznać profil, moją historię dowodzi tego, że skupią na niej większą uwagę. Zadawano mi pytania o poziom gry i predyspozycje zawodników pod kątem gry w NFL. I to nie były rozmowy z kimś z kiosku czy z ulicy, tylko rzetelnymi fachowcami z tego środowiska. Bardzo się cieszę, że to ja stałem się takim ambasadorem naszej ligi, bo zawsze ekscytował mnie futbol i chętnie działam na jego rzecz.