Jak runął futbolowy pomnik

Były asystent trenera uniwersyteckiej drużyny Penn State spędzi resztę życia w więzieniu za pedofilię. Tak kończy się afera, która wstrząsnęła krajem i skaziła wizerunek akademickiego sportu w USA

Jerry Sandusky wszedł we wtorek do gmachu sądu w Bellefonte w Pensylwanii ubrany w pomarańczowy więzienny strój w asyście policjantów. Otaczało go kilkaset kamer i setki gapiów.

Wszyscy zastanawiali się, czy oskarżony o seksualne molestowanie chłopców były trener w ostatniej odsłonie głośnego procesu przyzna się do winy, wyrazi skruchę i przeprosi 10 molestowanych przez siebie w latach 1994-2008 chłopców, w większości dorosłych dziś mężczyzn.

68-letni Sandusky jednak nie skruszał, tak jak podczas wcześniejszych rozpraw nawet nie spojrzał na ofiary. W 20-minutowej mowie powtórzył, że nie przyznaje się do winy, narzekał na trudy pobytu w więzieniu, wyliczał, ile dobrego zrobił dla młodzieży.

Z kamienną twarzą wysłuchał końcowych mów oskarżycielskich, w tym trzech wygłoszonych łamiącym się głosem przez molestowanych. - Nie umiem wymazać z głowy widoku jego nagiego ciała, nigdy nie zapomnę krzywdy, którą wyrządził - mówił w najmocniejszej przemowie jeden z mężczyzn, który jako 13-latek trafił na obóz dla trudnej młodzieży organizowany przez fundację uniwersytetu stanowego w Pensylwanii Second Mile, na czele której stał Sandusky.

Na uczelni był szanowaną postacią, długo pracował jako asystent trenera Joe Paterno, szkoleniowca Penn State Nittany Lions zdobywającej seryjnie tytuły mistrzowskie w lidze NCAA. Paterno był w USA człowiekiem pomnikiem, pobił niezliczone rekordy.

Okazało się, że Sandusky przez lata wykorzystywał seksualnie chłopców, którzy przyjechali m.in. uczyć się futbolu, a Paterno prawdopodobnie o wszystkim wiedział, ale razem z władzami uczelni zamiatał aferę pod dywan.

Akt oskarżenia pełen jest wstrząsających zeznań - od obmacywania po analne gwałty i zmuszanie do seksu oralnego. Niektórych chłopców Sandusky dopadał pod prysznicem. Na podstawie zeznań świadków udowodniono mu 45 aktów przemocy seksualnej na 10 chłopcach.

Sędzia formalnie skazał go na wyrok od 30 do 60 lat więzienia, ale wiadomo, że Sandusky zza krat już nie wyjdzie.

Afera zmiotła z powierzchni ziemi także całe kierownictwo uniwersytetu Penn State. Prokuratura w osobnych postępowaniach będzie próbowała się teraz dobrać do skóry tym, którzy przymykali na to oczy. Ofiary i ich rodziny od Penn State chcą milionowych odszkodowań. I pewnie je dostaną, bo dowody są mocne - w 2001 r. Sandusky'ego nakrył na gwałcie inny asystent i doniósł władzom uczelni. Paterno na ławie oskarżonych nie usiądzie, w styczniu tego roku w wieku 85 lat zmarł na raka. W USA rozpoczęło się jednak odbrązawianie jego legendy, znikają sportowe nagrody jego imienia, eksperci nie wynoszą już pod niebiosa jego rekordu 409 zwycięstw, zaczęli patrzeć na niego inaczej.

Afera ma też jednak szerszy wymiar. Drużyna Penn State i jej kierownictwo przez lata uchodzili za wzór futbolu uniwersyteckiego, najbardziej popularnej, rodzinnej i bliskiej małym społecznościom dyscypliny sportu w USA. Władze ligi NCAA rządzące rozgrywkami chwaliły się, że ważniejsze niż sport jest wychowanie i kształtowanie charakterów młodych ludzi. Na mecze NCAA chodzi po 100 tys. osób, czasem więcej niż w zawodowej lidze NFL. W USA każdy młody chłopak chciał grać w futbol, a trenerzy byli najbardziej lubianymi i szanowanymi postaciami w szkołach i na uczelniach.

Sandusky i Paterno sprawili, że dziś już tak nie jest.

Więcej o:
Copyright © Agora SA