MLB. Transfery made in USA, czyli jak wcisnąć "reset"

Amerykanie nazywają tę transakcję największym transferem w baseballu od czasu Babe'a Rutha. I choć między jednym a drugim zespołem przelano ledwie 12 mln dol. (podobno, bo sumy nie ujawniono oficjalnie), to dla obu zespołów umowa ma wartość setek milionów.

Co ciekawe, pieniądze zapłacił zespół, który w tym transferze oddawał znacznie wartościowszych zawodników. Boston Red Sox przekazali bowiem do Los Angeles Dodgers Carla Crawforda (w tym sezonie zarabia 19,5 mln dol.), Adriana Gonzaleza (21 mln), Josha Becketta (15,75 mln) i Nicka Punto (1,5 mln). Trzej pierwsi należą do grona największych gwiazd baseballowej ligi MLB. W zamian Kalifornijczycy oddali Jamesa Loneya i czterech młodych zawodników bez doświadczenia na najwyższym poziomie, których nazwiska nawet fanom tej dyscypliny niewiele mówią. Zresztą nawet ten najbardziej znany w Bostonie będzie grał tylko do końca sezonu, bo wygasa mu kontrakt. Z punktu widzenia zwyczajów, jakie znamy z piłki nożnej, to transferowa umowa zupełnie wariacka - pamiętamy, że to Red Sox dopłacili jeszcze Dodgersom, by zechcieli wziąć ich gwiazdy.

Tymczasem w Bostonie kibice pieją z zachwytu. Miejscowe media chwalą właścicieli klubu (głównym jest John Henry, znany również w świecie piłki nożnej z udziałów w Liverpoolu) i generalnego menedżera Bena Cheringtona za transferowy majstersztyk: "Udało mu się wcisnąć przycisk "reset" już w pierwszym roku pracy" - piszą o tym drugim.

Red Sox, drugi - po New York Yankees - w rankingu popularności i bogactwa baseballowy zespół świata, od trzech lat nie awansował do play-off. Drużyna wymaga gruntownej przebudowy, a tę blokowały wysokie kontrakty, m.in. Crawforda (do 2017 r. miał zarobić 102,5 mln dol.), Gonzaleza (sześć lat i 127 mln) oraz Becketta (dwa lata i 31,5 mln), zawarte przez poprzedniego generalnego menedżera. A tak Red Sox zaoszczędzą w sumie 261 mln dol. i będą mieli pieniądze na wzmocnienia na pozycjach, które tego wymagają. Poza tym, wytransferowane gwiazdy spisywały się w Bostonie znacznie poniżej możliwości, a Crawford cały czas zmaga się z kontuzjami.

Czy zatem Dodgersi dali wystrychnąć się na dudka? W ściaganiu gwiazd mieli swoją logikę. Zespół z Los Angeles od niedawna ma nowych właścicieli. Grupa inwestorów, których reprezentuje słynny koszykarz Magic Johnson, zapłaciła za drużynę rekordową w historii sportu sumę 2,1 mld dol. Teraz jej celem jest zbudowanie silnego zespołu. Już w tym sezonie walczą o play-off.

Nowym właścicielom zależało przede wszystkim na sprowadzeniu Gonzaleza. Kalifornijczyk z urodzenia i Meksykanin z pochodzenia ma nie tylko wzmocnić drużynę (mimo nie najlepszej gry to statystyki ofensywne i tak miał lepsze niż najskuteczniejszy zawodnik Dodgersów), ale i przyciągnąć na stadion tysiące Latynosów. Pozostali gwiazdorzy, choć na razie bez formy, też mają dla Dodgersów wartość. Właściciele klubu właśnie negocjują długoletnią umowę na lokalne transmisje telewizyjne. Spekuluje się, że sprzedadzą prawa na 20 lat naprzód za sumę sięgającą 5 mld dol. Teraz mogą powiedzieć przy negocjacyjnym stole: patrzcie, inwestujemy w drużynę, możemy żądać więcej. - Musisz wydawać pieniądze, żeby być dobrym w tej lidze, rozumieliśmy to, zanim kupiliśmy zespół - powiedział Magic Johnson, ogłaszając wymianę z Red Sox na konferencji prasowej.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.