Jak w MMA chcieli legalnie brać doping, czyli ekstremalna wersja astmy Bjoergen

Sportowa komisja stanu Nevada w ubiegłym tygodniu położyła kres praktykom zawodników MMA, którzy brali testosteron, powołując się przy tym na wskazania medyczne.

Wśród profesjonalnych zawodników MMA w USA wybuchła bowiem epidemia. W tym nie tak znowu szerokim gronie w ostatnich latach zanotowano kilkanaście przypadków choroby zwanej wtórnym hipogonadyzmem. Każdy z "zarażonych" zgłaszał się do lekarza z podobnymi objawami. Skarżą się najczęściej na wieczne zmęczenie, rozkojarzenie, brak chęci do treningu i niskie libido. Na szczęście na tę przypadłość jest lekarstwo i to dostępne oraz bardzo skuteczne, a do tego w sportach walki pożądane - zastrzyki z testosteronu.

Doborowe towarzystwo

Wśród korzystających z tej metody leczenia jest sporo znanych postaci z amerykańskiej federacji UFC. Np. Brazylijczyk Vitor Belfort (były mistrz wagi lekko ciężkiej), jego rodak Antonio Silva, Amerykanie Ben Rothwell, Quinton Jackson (były mistrz wagi półciężkiej), Forrest Griffin (były mistrz wagi półciężkiej), Frank Mir (były mistrz wagi ciężkiej). To tylko zawodnicy, którzy na podstawie opinii lekarza dostali pozwolenie na zażywanie testosteronu w ostatnich dwóch latach. Grono jest naprawdę sportowo znakomite i utytułowane.

O sprawie napisał portal amerykańskiej telewizji sportowej ESPN. Aby zilustrować, jak niezwykłe są przypadłości atletów z MMA, przytoczył parę przykładów z innych aren: z pozwolenia na zażywanie testosteronu w celach leczniczych nie korzystał żaden z 5892 sportowców (chodzi tylko o mężczyzn) podczas igrzysk w Londynie; amerykańska agencja antydopingowa, pod jurysdykcją której znajdują się wszystkie dyscypliny olimpijskie, paraolimpijskie i te z igrzysk panamerykańskich, wydała w zeszłym roku tylko jedną taką zgodę; według działaczy ze stanowej komisji sportu stanu Nevada, która w USA praktycznie kieruje całym zawodowym boksem (najbardziej kasowe walki odbywają się bowiem w kasynach Las Vegas), żaden pięściarz nie ubiegł się o tego rodzaju zezwolenie.

Wystarczyło pójść do lekarza

Zawodnicy MMA skarżący się na niski testosteron dostawali pozwolenie na jego uzupełnienie praktycznie automatycznie po przedstawieniu wyników badań w jednej ze stanowej komisji sportu. Don Catlin, założyciel pierwszego w USA laboratorium badań antydopingowych i wynalazca kilku testów wykrywających niedozwolone substancje krytykuje takie zwyczaje: - Wiele komisji stanowych ma przepisy jak z Myszki Miki. Szeroko otwierają drogę do jawnego zażywania testosteronu. Możesz po prostu pójść i powiedzieć: mam takie, a takie objawy, a doktor odpowiada: masz za niski testosteron. I już pozwolenie na branie hormonu gotowe.

Potem wystarczy przed każdą walką poinformować, że jest się szczęśliwym posiadaczem tego rodzaju dokumentu i testy antydopingowe przestają być straszne. - W MMA mamy do czynienia z farsą. To doping i oszustwo w jednym - mówi Catlin, który w swojej pracy naukowej zajmował się m.in. rozwinięciem testów na odróżnienie sztucznego testosteronu od naturalnego.

Według światowej agencji antydopingowej WADA niski poziom męskiego hormonu nie jest wystarczającym argumentem dla dodatkowego przyjmowania testosteronu. Zezwolenie na terapię może być wydane jedynie w przypadku poważnych chorób jak rak jąder czy ziarnica złośliwa. Warto przy tym jeszcze przypomnieć, że niski poziom męskiego hormonu jest jednym z efektów ubocznych przyjmowania sterydów anabolicznych, czyli zabronionych w sporcie substancji wspomagających m.in. przyrost mięśni. Bardzo często to one powodują, że organizm "wyłącza" produkcję testosteronu.

Nevada mówi w końcu: nie

Publikacja ESPN wywołała w USA małą burzę. Stanowa komisja sportu w Nevadzie w ciągu kilku dni postanowiła, że nie będzie już wydawać pozwoleń na stosowanie terapii testosteronowej w żadnym sporcie walki, a wszystkie wcześniejsze zgody stracą swoją moc. Jednocześnie działacze wezwali inne komisje stanowe do podjęcia podobnej decyzji.

- Pójdziemy śladem Nevady. To wspaniały dzień dla naszego sportu. Pochwalam decyzję komisji - odpowiedział na to Dana White, biznesmen, który jest szefem UFC. Jeszcze kilka miesięcy temu nie widział on nic złego w tym, że zawodnicy korzystają z terapii testosteronowej.

Timothy Trainor, który jest medycznym konsultantem komisji w Nevadzie, przyznał, że miał wątpliwości, czy nie zostawić furtki dla zawodników, którzy rzeczywiście z powodu poważnych chorób potrzebują terapii hormonalnej. W końcu jednak zwyciężyło stanowisko radykalne, by nie można było obejść przepisu. - Przecież posiadanie licencji na rywalizację w sportach walki to nie jest prawo dane każdemu od Boga - powiedział Trainor.

Copyright © Agora SA