Chińczycy ponoszą kosztowną klęskę. "Spaliliśmy kolosalne pieniądze" [IKONA FUTBOLU 2020]

Najludniejsze państwo na świecie ogłasza wielki plan piłkarskiego rozwoju. Zakochany w futbolu prezydent Xi Jinping chce zdobycia złotego medalu mistrzostw świata przed 2050 rokiem. Ruszają kolosalne inwestycje w infrastrukturę, szkolenie, świetnych trenerów, piłkarzy o uznanych markach. Chińczycy, naród niezwykle zdyscyplinowany i konsekwentny, wydają niewyobrażalne dla reszty świata pieniądze. Zastanawiano się, co może pójść nie tak? Jak się okazało - dużo. Do tej pory Chińczycy nie mogą doczekać się sukcesów lub choćby jednego piłkarza, który mógłby rywalizować o nagrody indywidualne, takie jak Ikona Futbolu.

Ikona Futbolu to plebiscyt Sport.pl, w którym wybieramy najlepszych: piłkarza, piłkarkę oraz trenera roku. O szczegółach przeczytasz tutaj >>

Ta historia zaczyna się w 2016 roku. Chińska federacja piłkarska, za błogosławieństwem prezydenta Xi Jinpinga, ogłasza strategię, która ma uczynić z niej potęgę. Jej założenia, teoretycznie, mają sens. Wypuszczono serię podręczników. Zbudowano dziesiątki tysięcy akademii, nowoczesne stadiony czy ośrodki treningowe. Zatrudniono trenerów z zagranicy, którzy mieli przenieść na azjatycki grunt europejskie czy południowoamerykańskie wzorce. Lokalni giganci biznesu tak odkręcili kurek z kasą, że ściągano piłkarzy o uznanej marce (Hulk, Carlos Tevez, Oscar), a poważnie kuszono tych z absolutnego topu - Cristiano Ronaldo czy Sergio Ramosa. Nie było żadnych granic. Skoro Xi chce, by jego kraj był piłkarskim gigantem, to miejscowi przedsiębiorcy działali i robili wszystko, by przypodobać się prezydentowi. Ale gdzieś po drodze to wszystko się rozmyło. 

Zobacz wideo Co się dzieje z Barceloną? "Oczekiwałbym od Koemana trochę samokrytyki"

Jak nie wykorzystywać nieograniczonej kasy

– Przy tak wielkich planach potrzeba stabilizacji. A w Chinach co chwilę zmieniała się koncepcja – uważa Maciej Łoś, sinolog i jeden z autorów „Futbolu za Wielkim Murem”, przewodnika po chińskim futbolu. Początkowo, wszystko było oparte na kasie. Największe prywatne koncerny (Dalian Wanda Group czy Evergrande Real Estate Group) inwestowały kolosalne pieniądze w futbol, by przypodobać się władzom. Sportowo ich działania nie miały większego sensu. Shanghai Shenhua wspierane przez potężnego dewelopera płaciło 35 mln euro rocznie Carlosowi Tevezowi, który mówił, że czuł się w Chinach jak na wakacjach. Podobnie azjatycką przygodę traktowali inni gwiazdorzy. Gigantyczne kontrakty ustawiały ich na resztę życia, ale jednocześnie pozbawiały ambicji. Sportowcy, którzy mieli wynosić drużyny na wyższy poziom, okazywali się powodem frustracji. Nie dość, że blokowali miejsca juniorom, to jeszcze nie dawali poziomu sportowego. W XXI wieku tylko dwukrotnie chińskie kluby wygrały Azjatycką Ligę Mistrzów, choć w dziesiątce najdroższych w utrzymaniu drużyn na kontynencie jest aż siedem ekip z Chinese Super League. 

– Spaliliśmy kolosalne pieniądze – nie ukrywa Xuyuan Chen, prezes chińskiego Chińskiego Związku Piłki Nożnej. O ile np. w podnoszeniu ciężarów czy kajakarstwie da się relatywnie szybko osiągnąć sukces, ściągając najlepszych trenerów i gwarantując im wszelkie środki finansowe, tak w piłce, dyscyplinie zdecydowanie bardziej złożonej, to już nie jest takie proste. Ale Chiny to nie demokracja, nie było głosów krytyki, nie słychać haseł o marnowaniu pieniędzy społeczeństwa, więc rząd spokojnie mógł rozwijać swój plan. 

Wojskowa dyscyplina i polityka nie idą w parze ze sportem

Pierwsza zmiana koncepcji zakładała gigantyczne opodatkowanie zagranicznych transferów, którego można było uniknąć, jeśli klub przynosił zyski. Ale to było nierealne. Bo przy takiej skali inwestycji, na piłce nie zarabiał w Chinach nikt. Tylko na przełomie 2019 i 2020 roku zbankrutowało około dwudziestu klubów. – Problemy finansowe to norma – mówi Łoś. – Najlepszy przykład tego, jak nie zarządzać, dała jedna z ekip, która po awansie z trzeciej do drugiej ligi dała swoim zawodnikom premię w wysokości trzech milionów juanów (około półtora miliona złotych, przyp. red.). Przez chwilę było fajnie, ale niedługo później klub zbankrutował i dziś nie istnieje – dodaje sinolog.

– Jeśli nie podejmiemy konkretnych działań, wszystko się załamie i liga upadnie – alarmował Chen. Wspomniane działania podjęto, choć, jak mówi Łoś, „większość z nich tak naprawdę do niczego konkretnego nie doprowadziła”. Po nałożeniu drakońskich podatków, postawiono na ograniczenie liczby obcokrajowców, którzy jednocześnie mogli przebywać na murawie. Do tego dołożono nakaz wystawiania młodzieżowców. Potem wprowadzono zakaz wydawania na pensje ponad 60 proc. przychodów, a na koniec dołożono jeszcze zakaz płacenia jednemu zawodnikowi więcej niż 3,3 miliona dolarów rocznie. To mniej więcej tyle, ile w „złotych czasach” otrzymywał miesięcznie Tevez.

Chińczykom nie opłaca się wyjeżdżać. Kiedy pojawi się gwiazda z Państwa Środka?

Z jednej strony, oznacza to, że ograniczony zostanie napływ (wątpliwej jakości) zawodników z zagranicy. Z drugiej, być może pozwoli to zwiększyć eksport chińskich piłkarzy, którym teraz nie opłaca się wyjeżdżać. W ojczyźnie żyje im się jak pączkom w maśle. Poza granicami kraju gra dziś jeden rozpoznawalny zawodnik z Państwa Środka. To Wu Lei, który dla szansy występów w Espanyolu Barcelona zgodził się na obniżenie zarobków o połowę względem tego, co otrzymywał w Shanghai SIPG. I w ostatnich latach żaden chiński piłkarz nie zrobił wielkiej kariery w Europie, nie mówiąc już o tym, by być nominowanym do czołówki plebiscytów takich jak Ikona Futbolu - USA również miało swoje problemy, ale teraz może pochwalić się ogromną liczbą utalentowanych zawodników w czołowych klubach europejskich, o czym można przeczytać w tekście Kacpra Sosnowskiego >>

Chińczycy muszą odkryć własny styl, ale to może okazać się niemożliwe. Są chęci, jest infrastruktura, jest kasa, ale piłkarska tradycja właściwie nie istnieje, a wojskowa dyscyplina zabija kreatywność. Sportowiec ma stanowić wzór do naśladowania. Dlatego też zawieszano na rok zawodnika za noszenie wisiorka czy wyrzucano z kadry do lat 19 piłkarzy, którzy opuścili zgrupowanie i wyszli na miasto. – Na każdym kroku widać, że futbol jest sprawą polityczną – przekonuje Łoś.– Dobrym dowodem jest np. zakładanie akademii piłkarskich w regionach zamieszkałych przez Ujgurów, czyli prześladowaną grupę Muzułmanów. W tych szkółkach dzieci uczą się piłki, ale jednocześnie spędzają czas z chińskimi trenerami i dostają mniej lub bardziej ewidentne lekcje patriotyzmu. Pamiętam też sytuację, gdy jeden z najbardziej utalentowanych zawodników pojechał z drużyną na zgrupowanie do Zjednoczonych Emiratów Arabskich. To jest zakazane, bo wyjazd Ujgura do kraju muzułmańskiego może być przyczyną do jego zatrzymania. Chłopak w ramach trafił na dziewięć miesięcy do tzw. obozu szkoleniowego, czyli do rodziny zastępczej, w której wpajano mu chińskie tradycje i modele zachowań. Dobrze zapowiadająca się kariera została wstrzymana, bo piłkarz dziś kopie w drugiej lub trzeciej lidze, ale politycznie odniesiono sukces, bo sportowca „nauczono” chińskich wartości – opowiada sinolog. 

Rodzice nie chcą syna piłkarza

Dużą przeszkodą jest też fakt, że za Wielkim Murem zawód piłkarza nie jest prestiżowy. Mówiąc wprost - traktuje się go jak pracę dla półgłówków. O ile w Brazylii czy Hiszpanii jest mnóstwo dowodów na to, że da się wybić dzięki piłce nawet nie mając wielkiego talentu, tak w Chinach tego nie ma. – Po wprowadzeniu polityki jednego dziecka rodzice chcą za wszelką cenę wyedukować je i zapewnić mu jak najlepszą przyszłość. To kwestia honoru, który jest w Chinach traktowany niezwykle poważnie. Sukces gwarantuje zawód lekarza, ekonomisty czy prawnika, a nie sportowca. Jeżeli dasz Chińczykowi wybór między wysłaniem dziecka na zajęcia piłkarskie i zajęcia rozwijające umysł, w większości przypadków wybierze tę drugą opcję – mówi Łoś.

Futbol nie kojarzy się Chińczykom dobrze. Za czasów Mao Zedonga kraj zniknął z piłkarskich map i wyszedł z FIFA, zamykając krajowe rozgrywki. Ponownie zaczęto grać w 1979 roku, jednak sukcesów nie było i nie ma. – A to na nich najłatwiej się buduje zainteresowanie sportem – zwraca uwagę Łoś, przywołując przykłady polskich „małyszomanii” i „kubicomanii” czy Yao Minga, który w Państwie Środka rozsławił koszykówkę i NBA. Ale takiej gwiazdy nie ma. I nie ma nawet potencjału, by niedługo się pojawiła. Jeszcze kilkanaście lat temu wieli chińskich piłkarzy grało w Europie, w tym np. w Premier League. Dziś poza Wu Leiem w Espanyolu trudno wskazać bardziej rozpoznawalne nazwisko. W szkółkach hiszpańskich ekip od lat trenują piłkarze z Państwa Środka, ale żaden z nich nie zdołał przebić się do poważnego futbolu. 

– Chińczycy przespali swój moment na początku XXI wieku – uważa Łoś. – W 2002 roku pierwszy i, jak do tej pory, ostatni raz zagrali na mundialu. Dwa lata później dotarli do finału Pucharu Azji. Wówczas był czas na postawienie na piłkarski rozwój, a skończyło się aferą korupcyjną, postawieniem wielkich stadionów straszących dziś pustymi trybunami i zaczynaniem od zera. A że potencjał rozwoju był dowodzą przykłady Korei i Japonii. To dość podobne charakterologicznie narody, jednak zawodnicy z tych dwóch ostatnich krajów błyszczą w Europie, jak np. Son Heung-min w Tottenhamie czy Lee Kang-in w Valencii – dodaje sinolog.

Wykładowca z uniwersytetu w podstawówce

Xi chciałby, by piłkarska reprezentacja stała się dla Chińczyków obiektem narodowej dumy, jednak na razie jest powodem do wstydu. To też jeden z powodów, dla których ludzie nie chcą grać w piłkę. W kraju, w którym istnieje kult mistrzostwa i w którym ludzie mają problem z akceptacją krytyki, piłkarska drużyna regularnie staje się obiektem drwin. Zespół z najludniejszego i jednego z najbogatszych państw na świecie kompromitował się, remisując z Hong Kongiem czy przegrywając np. z Syrią, która nie mogła rozgrywać meczów we własnym kraju. Próbowano rozwijać zespół np. dzięki zatrudnieniu słynnego Marcelo Lippiego w roli selekcjonera, ale ten eksperyment zakończył się klęską. Włoch odszedł, tak jak wcześniej z lokalnych klubów odchodzili inni trenerzy o znanych nazwiskach - Fabio Cannavaro, Roberto Donadoni czy Uli Stielike. Ich ekipy nie odnosiły sukcesów, a trenerzy mieli problem z dogadaniem się ze sportowcami. Dobrze podsumował to kapitan reprezentacji Gao Lin, który stwierdził, że Lippi był dla nich jak wykładowca uniwersytecki, gdy oni byli co najwyżej uczniami z podstawówki. 

"Chińczycy są zdesperowani"

– Największym policzkiem jest naturalizowanie Brazylijczyków – uważa Łoś. W kadrze jest ich dzisiaj dwóch, to 27-letni Fernandinho i 31-letni Elkeson, największa gwiazda drużyny i piłkarz, o którym w Europie nie słyszał prawie nikt. – To dobrze podsumowuje desperację Chińczyków, którzy za wszelką cenę próbują osiągać piłkarskie sukcesy i dają paszporty piłkarzom, którzy długofalowo im nic nie dadzą. Mundial w Katarze, na który Chińczykom trudno będzie się zakwalifikować, byłby prawdopodobnie ostatnim w karierze Elkesona. Mówi się o próbach naturalizacji Alexa Teixeiry, gwiazdora Jiangsu Suning, ale i on zaraz będzie miał 31 lat, a do tego może w grudniu opuścić klub, bo wygasa mu kontrakt i nie wiadomo, czy zgodzi się na grę za mniej kasy – rozkłada ręce autor przewodnika o futbolu za Wielkim Murem. 

Konsekwencja doprowadzi Chińczyków do sukcesu?

Chińczykom jednej rzeczy odmówić nie można. To konsekwencja w dążeniu do celu. – W Europie zdążyliby sto razy załamać ręce i dwieście razy ponarzekać, a oni będą dalej próbować i szukać drogi. Pamiętam, jak śmiano się z ich programu kosmicznego. Dziś nie żartuje z niego już nikt, bo są numerem dwa po Stanach Zjednoczonych, a niedługo mogą wskoczyć na pierwsze miejsce – mówi nam Radosław Pyffel, kierownik studiów chińskich na Akademii Leona Koźmińskiego i były członek Rady Dyrektorów Azjatyckiego Banku Inwestycji Infrastrukturalnych z ramienia RP. Zwraca on uwagę, że tak wielkie plany rzadko wypalają. Przed mundialem w 1994 roku Amerykanie też mieli ambitne cele, ale ćwierćfinał mistrzostw w 2002 roku okazał się dla nich szczytem, do którego do dziś nie umieją się zbliżyć. 

– Chińczycy są bardzo wytrwali. Większość projektów doprowadzają do celu. Muszą budować od zera, bo futbol nie należy do najpopularniejszych dyscyplin w kraju, ale zachowajmy spokój. Oni potkną się raz, potem drugi i może trzeci, ale gdy trafią na właściwą drogę, to pójdą po swoje, tym bardziej, że w piłce działają z wielkim rozmachem, czego dowodem jest np. plan stworzenia kilkudziesięciu tysięcy akademii w różnych regionach kraju – dodaje Pyffel.

 – Dajmy Chińczykom czas na pracę – apeluje Łoś. – Wszyscy eksperci, z którymi rozmawialiśmy przy tworzeniu przewodnika, mówią, że sukces będzie, ale potrzeba na to lat pracy. Cele założone przez Xi są bardzo ambitne, jednak do 2050 roku jeszcze daleko. W tym czasie zdążysz „wytworzyć” dwa pokolenia piłkarzy! Dlatego dziś nie ma co załamywać rąk. Chińczycy mają swoje problemy, jednak jeśli nagle nie dojdzie do zakręcenia kurka z forsą i zmiany priorytetów z futbolu na coś innego, to prędzej czy później powinni osiągnąć sukces – kończy sinolog.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.