W środowym konkursie Pucharu Świata w Klingenthal Małysz był drugi. Przegrał tylko z liderem, Szwajcarem Simonem Ammannem. W drugim skoku Polak pofrunął na 134. metr. Dalej i ładniej nie skoczył nikt. W poniedziałek Małysz leci na igrzyska, gdzie chce zdobyć złoty medal olimpijski. Osiem lat temu pod wodzą Apoloniusza Tajnera zdobył w Salt Lake City srebrny i brązowy medal. Tajner doprowadził go też do trzech tytułów mistrza świata i trzech triumfów w PŚ.
Apoloniusz Tajner: Na Adama patrzę przez pryzmat całej kariery. Oprócz 2001 roku, kiedy wygrał TCS, zawsze miał tam kłopoty. Na przełomie roku ogarniała go niemoc. Forma wracała w połowie lutego. Mówiąc o wielkiej fali, brałem pod uwagę to, że Adam przyłożył się do tego sezonu niezwykle starannie. Pod każdym względem: motywacyjnym, fizycznym i mentalnym. Niczego nie zaniedbał, realizuje plan, który zakłada, że będzie dobry na igrzyskach. Puchar Świata się nie liczy. Ten sezon przypomina mi rok 2007, kiedy Adam przygotowywał się do MŚ w Sapporo i tam zdobył złoto.
- Przed MŚ w Predazzo w 2003 roku był kompletnie skołowany, nie wiedział, co ma robić na skoczni. Na trzy tygodnie zupełnie wyłączyliśmy go z jakiegokolwiek skakania. Był tak słaby, że jeszcze chwila i nie kwalifikowałby się do pięćdziesiątki. Odpoczął, potrenował i we Włoszech zdobył dwa złote medale. Tak to działa u Adama - jeśli jest umiejętnie prowadzony, forma przychodzi w drugiej połowie sezonu i trzyma do końca. Ubiegły sezon skończył trzema miejscami na podium w Planicy.
- Przyszła, i to od razu olimpijska. Ale liczę, że w Vancouver "odpali" bardziej. Można mówić, że w obecnej dyspozycji zdobędzie medal. Ale to nie jest forma na złoto. Ktoś inny może być tak samo dobry i mieć więcej szczęścia. Ale Adam może skakać lepiej. Tak, że nikt go nie przeskoczy. Szczególnie na mniejszej skoczni, gdzie liczy się moc i kierunek odbicia. A to jest jego wielkim atutem.
- Nie myli się na progu, nie spóźnia odbicia. Timing jest idealny, czasem o wszystkim decyduje 0,01 sek. Płynnie rozwija odbicie z progu. Na początku miał tendencje do przepychania się i wycofywania przy odbiciu. Teraz ładnie się podnosi. Brakuje mu świeżości, ale odzyska ją, bo następne skoki, jakie odda, to będą treningi w Vancouver 10 lutego. Teraz odpocznie i to mu pomoże.
- Na wiatr zawsze trzeba patrzeć. Nawet w Zakopanem, gdzie był piąty i czwarty, skakał w gorszych warunkach niż Ammann i Schlierenzauer. W pierwszej próbie obaj odskoczyli mu o 10 m. W drugiej, kiedy skakali obok siebie, różnica była pół metra. W środę w Klingenthal walka była równa, w identycznych warunkach. To był konkurs prawdy i sprawdzian jakości formy. Adam nawet prędkości na progu miał na poziomie najlepszych. To też oznaka tego, że doszedł do formy. Mnie zadziwia forma Ammanna. Że też tak się go ona trzyma. Od tygodni powtarzam, że skoro ktoś ma formę od grudnia, kiedyś ona musi zacząć się obniżać.
- Tym bardziej dziwi mnie, że wciąż fruwa tak daleko. Bardziej niż to, że forma Adama poszła w górę. Ale już zaczęła wytwarzać się presja psychiczna na rywali. Austriacy poczuli, że mają kolejnego mocarza na plecach. W środę Schlierenzauer przegrał z Adamem o 12 punktów. Ammann też czuje, że Małysz się zbliżył. Adam ma nad nimi psychiczną przewagę.
- Podobne. Wiatr nie miał znaczenia.
- Ammann też pofrunął na 134. metr i to też był wybitny skok. Ale nie skoczył na luzie, tylko bardzo się przyłożył. Schlierenzauer ma o czym myśleć, bo już podczas TCS pokazał, że nie potrafi wytrzymać presji. Przez miesiąc nie nauczył się odporności.
- Może. W Predazzo forma na złoto mistrzostw świata przyszła dosłownie w ostatniej chwili. Dzień-dwa przed konkursem skakał na brązowy medal. W dniu zawodów już po próbnej serii było widać, że zwycięzca może być tylko jeden. W Sapporo na normalnej skoczni, gdzie wręcz zdeklasował rywali, forma też odpaliła tuż przed startem. Na dużej skoczni pechowo zajął czwarte miejsce. Na normalnej znokautował rywali.
- Tak. Jeśli chce się dobrze wystartować w listopadzie i grudniu, to w trakcie przygotowań trzeba odpuścić trening siłowy. Dlatego Austriacy jeżdżą w listopadzie do Egiptu. Tam się regenerują i przygotowują świeżość na pierwsze konkursy. Jeśli zakłada się, że forma ma być w lutym, to startuje się z marszu, od razu po treningach. A poziom podnosi się startami. Jak Justyna Kowalczyk. To sprzyja, by wytrzymać cały sezon, ale nie temu, by skakać na jego początku.
- Każdy reaguje indywidualnie. Chcieliśmy nawet, żeby leciał dzień później, ale baliśmy się o nieprzewidziane wypadki. Żeby nie przyleciał do Kanady od razu na treningi. Kilkanaście razy latał do Stanów czy Japonii i słabość zawsze ogarniała go szóstego-siódmego dnia. Termin wylotu nie był wybrany przypadkowo. Ważne, że Adam poleci do Kanady podbudowany ostatnimi skokami. W pozytywnym znaczeniu jest chytry. Zdaje sobie sprawę, że dogonił najlepszych. I wie, co teraz czują rywale. Nie dość, że siedzi im na plecach, to jeszcze oni mają świadomość, że będzie mocniejszy. Wszyscy zdają sobie sprawę, że już niczego nie da się poprawić. Żeby czegoś dokonać w Kanadzie, najlepiej byłoby położyć się teraz do góry brzuchem. Odpuścić trening siłowy i nie skakać. Adam jest bardzo zdeterminowany w walce o złoto, dlatego zapowiadają się wielkie emocje. Oby tylko warunki nie wypaczyły wyników.
- Świeżość, która przyjdzie, poprawi kąt natarcia nart przy odbiciu. Trafia w próg, ale narty muszą iść bardziej płasko, a on ma być wyżej nad nimi. Tylko to.
- Nie takim, jak Schlierenzauer czy Ammann. Ale od dwóch tygodni już im dorównuje. Na pewno mają się kogo bać.
Zaufajcie nam! - mówi Hannu Lepistö czytaj tutaj ?