Hejt pod adresem sportowców po przegranych, ale też słabszych występach i przy kontrowersjach, leje się w internecie strumieniami. Niemal każdy, kto jest na afiszu, czasem styka się z wulgaryzmami, obelgami na swój temat, a nawet życzeniami śmierci. Te najgorsze frustracje wylewają szczególnie ci, którzy obstawiają dane wydarzenia u bukmacherów. Niedawne wielkie imprezy były kolejnym poligonem, na którym FIFA i MKOl mogły testować pewne rozwiązania.
Wydaje się, że w tym temacie o kilka długości z przodu jest FIFA. To właśnie ta organizacja wspólnie z Międzynarodową Federacją Piłkarzy (FIFPRO) opracowały usługę ochrony tego, co dzieje się w mediach społecznościowych. Stworzono narzędzie nazwane Social Media Protection Service (SMPS), które monitoruje wpisy kierowane do piłkarzy, a do tego automatycznie wykrywa i ukrywa wulgarne czy rażące w godność zawodników posty. Narzędzie zostało już udostępnione 211 federacjom na całym świecie. Według FIFA, która wprowadziła system przed ostatnim mundialem w Katarze, dzięki niemu ukryto podczas tej imprezy około 2,6 miliona postów. W 31 tysiącach przypadków, w których doszło do największych nadużyć, zgłoszone konta zostały tymczasowo zawieszone przez platformy je obsługujące. SMPS mocno pracował też przy zeszłorocznym kobiecym mundialu. Wówczas przejrzano 5,1 miliona postów i komentarzy w 35 językach, a sztuczna inteligencja wyłapała ponad 100 tys. wpisów, którym trzeba było się przyjrzeć dokładniej. Ostatecznie nieco ponad 7 tys. z nich uznano za "dyskryminujące, obraźliwe lub groźne" i zgłoszono do usunięcia.
FIFA wyliczyła potem, że z internetowymi nadużyciami zetknęła się jedna na pięć zawodniczek. - W mediach społecznościowych nie może być miejsca dla tych, którzy znieważają lub grożą komukolwiek, czy to na turniejach FIFA, czy gdziekolwiek indziej - przekazał prezes FIFA Gianni Infantino.
Międzynarodowy Komitet Olimpijski (MKOl) swój system oparty na sztucznej inteligencji i chroniący przez hejtem stworzył później. Testował go dopiero teraz - na igrzyskach w Paryżu. Na konferencji prasowej przed tą imprezą prezydent MKOl Thomas Bach powiedział, że komitet spodziewa się około 500 milionów postów podczas zawodów. Jeśli rzeczywiście było ich aż tyle, to system za wiele obraźliwych nie wyłapał. Wskazał około 8500, do których miał uwagi. To mało, szczególnie pamiętając wielu sportowców, którzy narzekali na internetowy jad.
Wylewu hejtu w sieci mocno doświadczyły choćby złote medalistki w boksie kobiet: Tajwanka Lin Yu-ting i Algierka Imane Khelif. To w ich stronę leciały internetowe ciosy i docinki z powodu ich tożsamości płciowej. Sugerowano przeprowadzenie testów, wysyłano na badania, zwracano się w rodzaju męskim. Sporo wpisów było w języku polskim - Lin Yu-ting walczyła w finale z Julią Szeremetą - ale też po angielsku, czy włosku.
Przypomnijmy, że w zeszłym roku International Boxing Association wykluczyło obywatelki Tajwanu i Algierii z rywalizacji w mistrzostwach świata w Indiach twierdząc, że nie przeszły testu kwalifikacyjnego pod względem płci. Jak przekazali organizatorzy, zawodniczki miały mieć za wysoki poziom testosteronu, a badania DNA podobno wykazały u nich obecność męskich chromosomów XY – co i tak wedle naukowej wiedzy o niczym by nie przesądzało. Warto też zauważyć, że IBA nie jest już uznawana przez Międzynarodowy Komitet Olimpijski ani USA Boxing. Podczas igrzysk w Paryżu, MKOl zezwolił dwóm paniom na udział w zawodach, uznając je za uprawnione ze względu na płeć podaną w ich paszportach i podkreślając, że obie urodziły się i wychowały jako kobiety.
W mediach społecznościowych trwały jednak ostre wymiany zdań głównie rodaków zawodniczek, z komentarzami części wzburzonego świata, który patrzył i oceniał sprawę po swojemu.
Po zdobyciu złotego medalu Khelif oświadczyła: - Te ataki internetowe na mnie były okropne. Chciałabym, żeby ludzie wreszcie z tym skończyli. Mam nadzieję, że takie rzeczy nie będą się już zdarzać na przyszłych igrzyskach olimpijskich - przekazała. Być może dlatego tuż po igrzyskach wniosła też pozew, oskarżając o cyberprzemoc m.in. pisarkę J.K. Rowling i właściciela platformy X Elona Muska, którzy w jej temacie dodali kilka słów od siebie. Przedsiębiorca udostępnił na portalu X wpis z hasłem "Mężczyźni nie należą do kobiecego sportu".
Lin w wywiadzie dla tajwańskiej agencji informacyjnej CNA, a propos hejtu, z którym się zetknęła, starała się być spokojna: - Nie możemy ingerować w to, co mówią ludzie. W końcu żyjemy w demokratycznym i wolnym społeczeństwie. Ja również mam autonomię, aby robić, co chcę, bez ograniczeń i stereotypów. Jeśli chodzi o to, co mówią hejterzy, to tak naprawdę nie ma to znaczenia - przekazała.
Pod jej postami komentarze często były wyłączane. Mimo próby odcięcia się od fali prześladowań sportowcy mają nadzieję, że MKOl poprawi funkcjonowanie swojego systemu przed kolejnymi igrzyskami.
Nie czekając na innych, za działania przeciw internetowym trollom wziął się też Japoński Komitet Olimpijski. Zareagował na problemy swych zawodników, którzy mierzyli się nie tyle z krytyką, co docinkami i wrednymi komentarzami. Chodziarka Yanai Ayane, która w Paryżu miała wziąć udział w kobiecym chodzie na 20 kilometrów, ale wycofała się z tego wydarzenia, by lepiej przygotować się do sztafety, dostała po głowie za "samolubne" zachowanie. Sama wpisem zwróciła się do kibiców.
"Zraniły mnie te ostre komentarze. W takich chwilach staję się jeszcze bardziej nerwowa i szczególnie wrażliwa przed czekającymi mnie zawodami. Nas, sportowców, buduje wsparcie, a nie taka krytyka. Ona nam tylko szkodzi" - przekazała, licząc, że kibice się opanują i jej wpis zrozumieją.
Sporo internetowych ciosów dostała też uprawiająca judo Abe Uta, która rozpłakała się po odpadnięciu z turnieju w swojej drugiej walce i męska drużyna siatkówki, która miała piłkę meczową w ostatnim secie ćwierćfinału, ale ostatecznie przegrała z Włochami.
Japoński Komitet Olimpijski idąc w sukurs swym zawodnikom w pewnym momencie pogroził kibicom palcem.
"Prosimy, aby wszyscy kibice pomyśleli o drodze, jaką przebyli sportowcy, aby dotrzeć na szczyt, i mieli to na uwadze, udzielając im wsparcia. Nie będziemy tolerować ekstremalnych zachowań, takich jak obelgi lub groźby, i będziemy rozważać zgłoszenia takich spraw na policję lub podjęcie innych kroków prawnych" – przekazano w surowym tonie.
W maju 2024 r. japoński parlament uchwalił zresztą ustawę, która wymaga od operatorów dużych platform szybszej reakcji na wulgaryzmy i groźby, i nakazuje im działanie w sposób bardziej przejrzysty, gdy otrzymają prośby o usunięcie obraźliwych postów. Brak zastosowania się do ustawy może doprowadzić do wydania przez Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Komunikacji Japonii tzw. nakazu naprawczego oraz wymierzenia wysokiej grzywny. Japończycy przyglądają się, jak ustawa będzie działać w praktyce. Z jednej strony regulowanie postów w mediach społecznościowych prowadzi do problemów dotyczących wolności słowa, z drugiej trudno przyglądać się spokojnie mowie nienawiści.