"Te igrzyska to ostateczny dowód na upadek naszego sportu. Musimy zaakceptować, że dzieci wolą spędzać czas przed telewizorem, a nie na boiskach. Nie mamy następców dla legend, których rekordy być może nigdy nie zostaną pobite. W klasyfikacji medalowej igrzysk została nam walka z Kazachstanem o miejsce, które nikogo nie interesuje. Musimy być realistami, w najbliższych latach będziemy musieli się cieszyć co najwyżej z brązowych medali" - na pierwszy rzut ten cytat mógłby być podsumowaniem występu polskich sportowców na zakończonych w niedzielę igrzyskach olimpijskich w Paryżu, na których zdobyliśmy raptem 10 medali, zajmując 42. miejsce w klasyfikacji medalowej. Ale nic bardziej mylnego.
Powyższy cytat to fragment podsumowania igrzysk w Atlancie z 1996 r. opublikowany przez brytyjski dziennik "The Independent". Wielka Brytania zdobyła w USA zaledwie 15 medali, w tym tylko jeden złoty. W klasyfikacji medalowej zajęła dopiero 36. miejsce, ustępując takim krajom jak Rumunia, Bułgaria, Kazachstan, Irlandia czy Belgia. Sportowcy z Wysp zdobyli tyle samo medali co ci z Białorusi, a w klasyfikacji medalowej wyprzedzili ich jedynie większą liczbą drugich miejsc.
Dla Brytyjczyków igrzyska w Atlancie były kompromitacją, sami zawodnicy nazywali je "igrzyskami wstydu". Wyniki sportowców w USA rozjuszyły kibiców, których duma została wyraźnie naruszona. Po powrocie do ojczyzny zawodnicy byli wyszydzani, a sprawa poziomu sportu olimpijskiego nabrała wagi państwowej. Już kilka miesięcy później pięścią w stół uderzył brytyjski premier, który zrewolucjonizował finansowanie i funkcjonowanie tamtejszych związków sportowych jak i rodzimego komitetu olimpijskiego. Dzięki temu reprezentacja Wielkiej Brytanii jest dzisiaj sportowym supermocarstwem, które w Paryżu wywalczyło ponad 60 medali. Czwarty raz z rzędu.
- To był ponury okres. Zdecydowanie najgorszy, jaki doświadczyłem w zawodowej karierze - tak igrzyska w Atlancie wspominał brytyjski wioślarz, Steve Redgrave. On akurat nie miał się czego wstydzić. W duecie z Matthew Pinsentem zdobył w USA jedyne złoto dla Wielkiej Brytanii. Redgrave mówił jednak o ówczesnym całokształcie brytyjskie sportu.
A ten był przytłaczający dla Wyspiarzy. 15 medali wywalczonych w Atlancie było jednym z najgorszych wyników w historii. Wtedy Brytyjczycy z zazdrością mogli patrzeć nawet na Polskę, która zdobyła co prawda tylko dwa medale więcej, ale miała aż siedem złotych krążków, co dało nam 11. miejsce w klasyfikacji medalowej.
28 lat temu sportowcy z Wielkiej Brytanii zawiedli na całej linii. Doświadczeni, murowani faworyci do złota albo zdobywali inne medale, albo w ogóle nie liczyli się w walce o najwyższe miejsca. Najgorsze było to, że następców wielkich mistrzów nie było widać. I o tym m.in. wspominał Redgrave, który w Atlancie miał już 34 lata. Osiem lat młodszy od niego Pinsent też nie był żadnym odkryciem. Zdecydowana większość brytyjskich medalistów z Atlanty albo była po trzydziestce, albo się do niej zbliżała.
"To był jeden z najgorszych momentów w historii naszego sportu. Wpadliśmy w spadkową spiralę i nic nie wskazywało na to, byśmy mieli prędko się z niej wydostać" - tak w 2012 r. o igrzyskach w Atlancie pisał "The Guardian". Wtedy Brytyjczycy byli już jednak potęgą, a rywalizację z USA mogli wspominać nie tylko jako sportową klęskę, ale też - a może przede wszystkim - surową lekcję pokory i impuls do potężnych zmian w systemie.
Od igrzysk w Atlancie tylko raz zdarzyło się, by Brytyjczycy nie zdobyli co najmniej 30 medali. W Pekinie zdobyli ich 51, a od igrzysk, które sami zorganizowali w Londynie, nie schodzą poniżej 60. W 2012 r. i 2016 r. zajmowali miejsca na podium klasyfikacji medalowej, trzy lata temu w Tokio byli tuż za nim. W Paryżu Brytyjczycy zajęli co prawda 7. miejsce, ale pod względem liczby zdobytych medali wyprzedziły ich jedynie potężne USA oraz Chiny. Jak Wielka Brytania z potężnego rozczarowania zmieniła się w sportowe supermocarstwo?
Zmiany w brytyjskim sporcie olimpijskim tak naprawdę zaczęły się, zanim jeszcze ktokolwiek o nich pomyślał. W 1994 r. powstała narodowa loteria, która okazała się kluczowa dla rewolucji brytyjskiego olimpizmu.
Do igrzysk w Atlancie nie miała ona jednak nic wspólnego z brytyjskim sportem zawodowym. Dopiero po kompromitacji w USA brytyjski premier - John Major - podjął decyzję o finansowaniu sportów olimpijskich z wpływów z National Lottery. Co ciekawe, przyniosła ona nie tylko niewiarygodną poprawę sportowych wyników, ale zwiększyła też zainteresowanie samą loterią. Zachęceni obietnicą budowy potężnej kadry olimpijskiej Brytyjczycy masowo ruszyli do kolektur. I dziś na pewno nie żałują.
Nie było jednak tak, że o radykalnej poprawie zdecydowały same pieniądze. Brytyjczycy potrzebowali też przejrzystych struktur, które zajęłyby się dystrybucją finansów. W tym celu w 1 stycznia 1997 r. powstała organizacja sportowa UK Sport, której zadaniem było przejęcie kontroli nad sportem zawodowym i poprawa wyników na igrzyskach olimpijskich.
"The Economist" wyliczył, że przed igrzyskami olimpijskimi w Atlancie rząd Wielkiej Brytanii wydawał na ten cel około pięciu mln funtów rocznie. W czteroletnim cyklu przygotowań do imprezy w USA wydano więc około 20 mln funtów. Od momentu rozpoczęcia działalności przez UK Sport do igrzysk olimpijskich w Sydney w 2000 r. Brytyjczycy wsparli olimpijczyków kwotą trzy razy wyższą! Na przygotowania zawodników do igrzysk w Atenach w 2004 r. wydano już 71 mln funtów.
Poprawa wyników była widoczna gołym okiem. W Australii Brytyjczycy zdobyli 28 (11 złotych), a w Grecji 30 (9 złotych) medali. W obu przypadkach zajęli 10. miejsce w klasyfikacji medalowej. Satysfakcji nie brakowało, ale nikt nie popadał w zachwyt i nie miał zamiaru spoczywać na laurach.
Analiza pierwszych lat finansowania sportu z dochodów loterii oraz działalności UK Sport wykazała, że pieniądze nie były rozdzielane w najlepszy sposób. Wtedy wprowadzono w życie pomysł, który nawet na Wyspach nazywany jest "brutalnym i bezkompromisowym". W 2004 r., po igrzyskach w Atenach, zdecydowano, że zdecydowana większość pieniędzy będzie trafiała do sportowców i dyscyplin z największymi szansami na medal. Ci, którzy osiągali słabsze wyniki, stracili większość finansowania.
- Nowa strategia zdecydowanie bardziej koncentruje się na najlepszych sportowcach. I to powinno być naturalne: im lepszy jesteś, tym większa nagroda na ciebie czeka. Jeśli będziemy przepalać pieniądze tam, gdzie i tak nie osiągniemy sukcesów, środki się rozejdą bez większego zwrotu w wynikach sportowych - tłumaczyła ówczesna szefowa UK Sport, Sue Campbell.
- Nie możemy wspierać zbyt wielu sportowców. To twarde, bezkompromisowe podejście, które wzmocni najlepszych, wesprze rozwijających się, ale będzie też motywacją do działania dla tych, którzy osiągają słabsze rezultaty - dodała. Od tamtej pory potężny strumień pieniędzy popłynął do brytyjskich kolarzy czy wioślarzy, którzy zdominowali kolejne igrzyska.
Decyzja UK Sport o zmianie sposobu dystrybucji pieniędzy zbiegła się w czasie z jeszcze jednym ważnym wydarzeniem. W lipcu 2005 r. Londyn otrzymał prawo do organizacji igrzysk olimpijskich, co - pod ogromną społeczną presją - zmusiło rząd do jeszcze mocniejszego wsparcia brytyjskich sportowców.
Wzrost inwestycji był imponujący. Na przygotowania do IO w Pekinie Brytyjczycy wydali 235 mln funtów, a kolejne sukcesy sprawiły, że kwoty finansowania tylko rosły. Na IO w Londynie przeznaczono 264 mln funtów, na Rio de Janeiro były to 274 mln funtów, a na Tokio aż 342 mln funtów.
Kosmiczne pieniądze dały kosmiczne rezultaty. Już w Pekinie Brytyjczycy zdobyli 51 medali, w tym 19 złotych. W Londynie było ich 65 (29 złotych), w Rio rekordowe 67 medali, a w Tokio i Paryżu odpowiednio 64 i 65. Czasy, w których Wielka Brytania kończyła igrzyska z wielkim rozczarowaniem - przynajmniej na razie - odeszły do lamusa.
"O rządach Majora można mieć różne zdanie. Nikt jednak nie może zaprzeczyć, że to on odmienił nasz sport olimpijski. To w większości jego zasługa. Nawet jego polityczni przeciwnicy przyznają, że otwarcie kurka finansowania sportu z loterii, czyli z kieszeni graczy, było przełomowym momentem"- pisał "The Guardian".
Ale przecież same pieniądze - chociaż zawrotne i dla wielu nieosiągalne - sukcesu by nie dały. By dobrze nimi zarządzać, Brytyjczycy potrzebowali jeszcze rozbić beton, który tworzył tamtejsze związki sportowe i sam narodowy komitet olimpijski. I tu kolejna analogia do Polski, bo przecież w ostatnich dniach igrzysk w Paryżu ujawnianie machlojek i cwaniactwa działaczy stało się naszą kolejną dyscypliną olimpijską.
"Daria Pikulik przypominała o braku pieniędzy i rowerów od PZKol. Dawid Tomala alarmował, że w PZLA wiele rzeczy jest do zmiany. Weronika Zielińska-Stubińska podobnie mówiła nt. funkcjonowania PZPC. Arkadiusz Kułynycz wytykał, że nie mógł zabrać do Paryża sparingpartnera, a działacze Polskiego Związku Zapaśniczego zabrali masę osób towarzyszących" - wyliczał Marcin Jaz ze Sport.pl.
Jeszcze przed igrzyskami w Atlancie Brytyjczycy mierzyli się z dokładnie tym samym problemem. Zawodnicy narzekali na żenujący poziom przygotowań olimpijskich, fatalne warunki zakwaterowania na obozach, brak sprzętu czy zbyt dużą administrację, która utrudniała kontakt z najważniejszymi osobami w związkach. A te wyjazd do USA potraktowały jak wycieczkę krajoznawczą, co po kilku miesiącach od zakończenia igrzysk opisały brytyjskie dzienniki. "The Telegraph" nazwał nawet tamtejszy komitet olimpijskim "luksusowym biurem podróży". Co więcej, część zawodników musiała się zapożyczać, by w ogóle pojechać do Atlanty. Ci, którzy nie odnieśli tam sukcesu, musieli później sprzedawać swój sprzęt, by spłacać długi.
Powstanie UK Sport uprościło zasady funkcjonowania i finansowania sportu olimpijskiego. Brytyjczycy zainwestowali nie tylko w warunki, ośrodki i sprzęt, ale też w najlepszych trenerów na świecie. - Wierzę, że w każdym kraju nie brakuje talentów. Nie każde państwo jest jednak w stanie je wykorzystać. By tak było, potrzeba czterech rzeczy - mówił Sebastian Coe, który współtworzył brytyjską potęgę jako zawodnik i działacz, a w przyszłym roku może zastąpić Thomasa Bacha na stanowisku przewodniczącego MKOl.
- Poza utalentowanymi dzieciakami z rozsądnymi rodzicami potrzebujesz też mądrych organów zarządzających, trenerów światowej klasy i przewidywalnych poziomów finansowania. Kiedy masz to wszystko, sukcesy są kwestią czasu. Tak było w przypadku naszych kolarzy i wioślarzy - dodawał.
Zatrudnienie najlepszych specjalistów na świecie dało Brytyjczykom jeszcze jeden, niespodziewany rezultat. Inwestycja w bazę informacji i sprawny przepływ między związkami sprawił, że na Wyspach marnuje się niewiele talentów. Wszystko dzięki temu, że gdy dziecko nie sprawdza się w jednej dyscyplinie, kierowane jest do kolejnej, do której może mieć większe predyspozycje.
"Rozdzielanie pieniędzy zostało wprowadzone na najwyższy poziom. I to było kluczowe. Trenerzy, dietetycy i naukowcy zostali osadzeni wśród najbardziej utalentowanej młodzieży. Sporty indywidualne stały się priorytetem, wypierając te drużynowe, bo tam nie trzeba wielu zawodników, by zdobyć jeden medal. System może i jest brutalny, bo faworyzuje najlepszych, ale jednocześnie jest po prostu mądry. Pieniądze nie giną" - podsumował "The Economist".
I to ostatnie zdanie powinno być najlepszą lekcją dla polskich działaczy.