- Ósme miejsce na igrzyskach po dwóch straconych z powodu kłopotów zdrowotnych sezonach jest w porządku, ale będę walczyć o więcej, bo to nie jest moje miejsce - mówi z pełnym przekonaniem Maria Andrejczyk, która mogłaby udzielać szkolenia z pewności siebie. Właśnie dzięki temu - jak zapewnia - nie przejęła się hejtem, który niedawno na nią spłynął i dalej nie zamierza się przejmować. - Choćbym dostała milion komentarzy hejterskich, to mnie to absolutnie nie obchodzi - podkreśla.
Gdyby Andrejczyk w sobotni wieczór powtórzyła rzut z eliminacji - 65,52 m - to świętowałaby właśnie drugi z rzędu srebrny medal olimpijski. Ale trzy dni po tamtym starcie zaczęła od 62,44 m i to był jej najlepszy rezultat. Dało jej to ósme miejsce - najgorsze w jej trzech dotychczasowych występach w igrzyskach. Poziom rywalizacji oszczepniczek w Paryżu był najsłabszy od 1972 roku i Polka świetnie sobie z tego zdaje sprawę.
- Słuchajcie, nie będę owijać w bawełnę. Spie***yłam robotę koncertowo, bo poziom był żałośnie niski. Po eliminacjach wiedziałam to mniej więcej. Żałuję, że nie udało się tej szansy wykorzystać - tymi słowami Andrejczyk zaczęła rozmowę z grupą polskich dziennikarzy w strefie wywiadów. Po chwili wspomina o okolicznościach towarzyszących temu występowi, choć najpierw robi to bardzo ogólnie.
- Wiem, co się działo z moim organizmem przed, więc dla mnie było do przewidzenia, że może być po prostu różnie. Żal strasznie, bo to był bardzo niski poziom. Ale wiem też, ile przeszłam w ostatnich dwóch latach. Z jakiego miejsca w ogóle wychodzę. Od października współpracuję z obecnym trenerem i nie wiedziałam wtedy, jak będę rzucać - opowiada czwarta oszczepniczka igrzysk w Rio de Janeiro.
W ostatnich latach mierzyła się często z kłopotami zdrowotnymi, ale przyznała, że świetny wynik z eliminacji sprzed trzech dni rozbudził przede wszystkim jej własny apetyt.
- Potwierdził moją wiarę w siebie i to, że idziemy w dobrym kierunku. Zabrakło szczęścia. Mogłabym powiedzieć, co się dokładnie wydarzyło, ale nie jest to dobrze odbierane w Polsce, a po drugie nikt mi za to medalu nie da. Medale są za walkę i za bycie najlepszym. Z tą wiedzą i doświadczeniem wracam do domu. Życie już mnie biczowało, ja tego sobie nie będę robić - zapewnia.
Kilka minut później wspomina jednak, jakie kłopoty zdrowotne ją dotknęły w sobotę. - Gorączka, zatrucie pokarmowe, odrętwiałe stawy skokowe. Pewnych rzeczy nie przeskoczę - stwierdza 28-latka i dodaje, że pod względem psychicznym lepiej sobie poradziła z tym startem.
Wspomina też o problemach z rozbiegiem, ale nie chce tym tłumaczyć sobotniego wyniku. Natomiast podkreśla, że rzut oszczepem to najbardziej kontuzjogenna konkurencja lekkoatletyczna.
- Widać jak duże są roszady w naszej stawce. Jak mało medalistów poprzednich igrzysk się teraz pojawiło. Trzeba zrozumieć, że nie tylko Marysia jest kontuzjogenna. Ale na tym ta konkurencja polega, kocham ją całym sercem i będę walczyć dalej. Co najmniej cztery lata, bo do igrzysk w Los Angeles z pewnością. Będę ciężko pracować, by więcej takiej walki nie było. Żeby było lżej - zaznacza.
Jak sama odbiera to ósme miejsce? - Nie jest idealnie. Mogło być piękniej, ale jest w porządku. Bo to ósme miejsce po dwóch straconych z powodu kłopotów zdrowotnych sezonach. Ale będę walczyć o więcej, bo to nie jest moje miejsce - podkreśla Andrejczyk.
Spytałam ją o hejt, o którym wspomniała wcześniej krótko. Okazuje się, że doświadczyła go w czerwcu, po mistrzostwach Europy, w których nie weszła do wąskiego finału. Wspominała potem o problemach ze ścięgnem Achillesa.
- Chciałam przekazać kibicom, co się dzieje, z czym musiałam się mierzyć, a pojawił się hejt. Zaczęłam się zastanawiać, czy mam w ogóle prawo coś powiedzieć. Tak samo z innymi sportowcami. Ok, czasem u niektórych rzeczywiście jest narracja ubolewania i narzekania. Ja starałam się rzeczowo to przedstawić, ale ludzie są różni. Na szczęście mam już 28 lat i się tym nie przejmuję. Ale nie chcę karmić tego wszystkiego. Jestem pewna siebie i choćbym dostała milion komentarzy z hejtem, to mnie to absolutnie nie obchodzi, bo kocham to, co robię - zapewnia wicemistrzyni olimpijska z Tokio.
Jej zdaniem to właśnie po igrzyskach w stolicy Japonii nasiliło się zjawisko hejtu. Według niej wpływ na to ma sytuacja geopolityczna.
- Rosnące ceny, ludzie się frustrują i chcą się wyżyć w internecie. Dają tam ujście emocjom. Mam do tego dystans, ale mówię o tym głośno, by zostało to zauważone i by inni sportowcy odpowiednio do tego podchodzili - tłumaczy.
Zwraca też uwagę na pojawiające się często przy okazji igrzysk pojęcie turystów wobec sportowców, którzy osiągają słabe wyniki.
- To niesamowicie smutne, bo poświęcali zdrowie psychiczne i fizyczne, by się na igrzyskach znaleźć, a potem taki random w internecie zbiera tysiące lajków, gdy nam naubliża - argumentuje lekkoatletka.
I dodaje, że to problem ogólnoświatowy, a kluczowe jest, by zawsze mieć wysoko uniesioną głowę.
- Bo jak damy się wciągnąć, to jest to prosta droga do tego, by zamknąć się w sobie, by znaleźć się na samym dnie, a to nie jest fajne miejsce. Można być bezczelnym, pysznym, ale ta wiara w siebie musi pozostać niezachwiana - tłumaczy Andrejczyk.