Na olimpijski finał przeciw sporo wyższej i mającej większy zasięg ramion Lin Yu-Ting, wchodziła tanecznym krokiem. Nie pierwszy raz, bo sporo luzu zaprezentowała już w półfinale. Wtedy z wrodzoną sobie pewnością, pokonała aktualną wicemistrzynię olimpijską i mistrzynię świata Nesthy Petecio.
- Dobrze się bawiłam. Nie miałam stresu - zapewniała potem. W finale, choć bardzo się starała, to w kat. 57 kg nie dała rady będącej chyba poza zasięgiem wszystkich na tym turnieju rosłej Tajwance. Mimo charakteru i hartu ducha przegrała na punkty wszystkie trzy rundy.
Ten ostatecznie srebrny medal igrzysk jest pierwszym dla Polski od 32 lat w boksie. Również pierwszym dla kobiet, które w olimpijskich zmaganiach biorą udział dopiero od 2012 roku. Podczas tamtych igrzysk w Londynie Szeremeta, miała dziewięć lat, a o boksie jeszcze nie myślała. Nie znaczy to jednak, że nie znała sztuki konfrontacji na pięści. Tą uprawiała od piątego roku życia, trenując karate. Na karate zapisali ją zresztą rodzice, bo całe dzieciństwo była wulkanem energii i dobrze było ją gdzieś kanalizować.
Ponieważ jej ojciec ma duże gospodarstwo ze stadniną koni w małej wsi w województwie lubelskim, było o to trochę łatwiej. Mogła się wybiegać, pokąpać w swoim stawię, pojeździć na dużym koniu, choć potem dostała też kucyka. Mogła przejechać się traktorem, ale też poćwiczyć zapasy i wszelkiego rodzaju ciosy w szarpaninie z bratem, czy kolegami. Sporo też pomagała rodzicom i to we wszystkim, bo wszystko chciała robić sama. Jak podrosła sama też trenowała i ujeżdżała konie. Sama chwytała za spawarkę, musiała coś robić. Piłka nożna z kolegami, czy tenis stołowy starczał na chwilę. Karate wyszaleć się pozwalało i szło jej nieźle. Szeremeta jeździła na zawody i zdobywała medale czy dyplomy. Trwało to długich osiem lat, czasem załapywała się zresztą na konfrontację w zapasach, czy innych sportach walki, gdzie też szło jej dobrze. Jako 13-latka trafiła na boks i stwierdziła, że to ten sport pasuje jej najbardziej. Treningowy worek, który w domu zamontował jej ojciec, szybko się przetarł, bo nastolatka spędzała przed nim długie godziny.
Po ukończeniu gimnazjum jej tata, pan Andrzej optował, by do szkoły poszła do Lublina. Tam mogła na poważnie ćwiczyć w bardzo dobrym klubie Paco Lublin. Talent do sportów walki tylko się potwierdził.
Przełożył się też na boks seniorski. Szeremeta zaczynała tu karierę od kategorii 60 kg. To w niej zdobyła tytuł Mistrzyni Polski 2022. Później trenerzy zdecydowali o zmianie wagi na 57 kg. W tym okresie był też jednak pewny zgrzyt z trenerem Tomaszem Dylakiem, z którym znała się jeszcze od czasów juniorskich. Ten zagroził, że jak zawodniczka się nie ogarnie i do boksu nie zacznie podchodzić profesjonalnie, to nie będzie jej powoływał i z nią współpracował, bo on chce wejść na szczyt. O co chodziło? Julka zawsze była rozrywkową dziewczyną do dyscypliny i sportowego prowadzenia się podchodziła luźno. Jadła niezdrowe rzeczy, oszukiwała na treningach. Wstrząs podziałał. Szeremeta uwierzyła trenerowi i zmieniła się radykalnie - począwszy od diety, aż do zajęć.
- Trener Dylak rzeczywiście potrafi za sobą porwać ludzi, potrafi do czegoś przekonać. Też byłem pod jego wrażeniem. Miał wizję, w którą wiele osób, w tym ja uwierzyło - mówi nam Mariusz Serafin, dziennikarz zajmujący się boksem, od pewnego czasu współpracujący z Polskim Związkiem Bokserskim. Szeremetę obserwuje z bliska. Choć trudno było stawiać na nią jeszcze dwa lata temu w kontekście nadziei olimpijskiej, to jednak rozwoju nie można jej odmówić.
- Ona ten progres robi od dwóch lat. Nawet na igrzyskach europejskich w Krakowie, które nie poszły nam dobrze i na których Julka nie wywalczyła medalu i kwalifikacji olimpijskiej, pokazała się z dobrej strony, a co najważniejsze nie zatrzymała się - przypomina Serafin. Tę kwalifikację uzyskała w tym roku wiosną na turnieju we Włoszech. By osiągnąć cel, musiała tam wygrać aż cztery walki i odrabiać straty w tej ostatniej, którą przegrywała. Udało się.
Sporo osób zwraca też uwagę na mocną psychikę 20-latki. Julia, której drugie imię to Atena (grecką bogini sprawiedliwej wojny, mądrości i sztuki) w olimpijską rywalizację weszła jak w każde inne zawody.
- Jadąc na igrzyska, nie czuła strachu. Może było tak przez wiek, może nie wiedziała, jaka to impreza i jak bardzo może odmienić jej życie, a może dzieje się tak, przez zniesienie presji ze strony trenerów. Jej sztab wprowadza dużo luzu, jest tam wesoło, jest osoba od logistyki, więc Julka nie musi o wszystkim myśleć, nie siedzi od rana do wieczora w boksie - tłumaczy to Serafin.
Co robiła Szeremeta przed najważniejszą walką w jej karierze, finałem olimpijskim. To, co przed innymi walkami. Pograła na konsoli, "rozwaliła" trenera w koszykówkę, miała luźny trening i dużo odpoczynku. Niemal cały czas w towarzystwie sztabu. Ten dbał, by nie za często zaglądała do telefonu. W świat internetu ponoć zagłębiać się lubi, ale że jest też wrażliwą osobą, to trenerzy dbają, by w ważnych momentach za wiele niepotrzebnych rzeczy do niej nie dochodziło.
Może to też był przepis na sukces, a mierzyła w nim najwyżej. "Miało być złoto na Rolandzie i będzie" – mówiła reprezentantka Polski po swojej półfinałowej walce, odnosząc się, że przecież w tym miejscu w turnieju tenisowym rywalizowała Iga Świątek. Złota nie ma, ale i tak jest pięknie. Ten medal polska zawodniczka zdobyła tuż przed swymi 21. urodzinami. Te Szeremeta ma 24 sierpnia.